by Bogumil Pacak-Gamalski



Zacznę od początku. Jak mawiali gospodarze rzymskich wieczerzy, ‘od jajka do jabłka’, czyli ab ovo.
Pięć lat temu Polska przeszła polityczną rewolucję. I nie sposobem rewolucyjnym, a więc siłowym przejęciem władzy, a sposobem demokratycznym. Zakłamanym, podszytym oszustwem, pełnym populistycznych, więc bardzo niebezpiecznych obietnic – mimo to legalnym, demokratycznym. Powszechnymi wyborami tak do Parlamentu, jak i do Prezydentury. PiS, a konkretnie tzw. obóz Zjednoczonej Prawicy przejął władzę w kraju. W pierwszym okresie rządów PiS (bo PiS był i jest, bez cienia wątpliwości, i motorem i głównodowodzącym tą koalicją) wspierała go też nowa, populistyczna partia protestu, tzw. Ruch Kukiz skupiony wokół osoby polskiego celebryty estradowego.
Jeżeli były to wybory demokratyczne, bez przelewu krwi i użycia siły, to dlaczego określam je jako rewolucyjne? Dlatego, że ważniejszym niż siła i przemoc w utrwaleniu rewolucji jest cel (na ogół niezbyt jasno, mgliście i ogólnikowo tylko przedstawiany społeczeństwu) obalenia tzw. ancien regime, czyli zastanego, utrwalonego porządku prawnego, konstytucyjnego. A tego chciała partia Jarosława Kaczyńskiego. Można chyba bez zbytniej alegoryczności powiedzieć, że obalenie i zniszczenie III Rzeczypospolitej Polskiej było marzeniem życia tego polskiego Machiavellego.
Polska, która była marzeniem patriotycznych elit od 1945 roku, miała być Polską demokratyczną, opartą na zachodnioeuropejskiej tradycji liberalizmu. Owszem, z silnymi cechami dla Polski specyficznymi (przywiązanie do wiary chrześcijańskiej i jej etosu – w silnym nacisku na chrześcijaństwo rzymsko-katolickie), mimo to zmierzającej ku szeroko pojętej tolerancji wyznaniowej, społecznej. I przede wszystkim w oparciu o silny, zdecydowanie wyrosły z tradycji politycznych cywilizacji zachodniej, element prawa konstytucyjnego, o praworządność i rozdzielność równych sobie władz: rządowo-wykonawczej; parlamentarnej z władzą ustawodawczą: silną, niezależną od władzy wykonawczej i legislacyjnej Prezydenturą, która w największej mierze zasadza się na zapewnieniu nadrzędności konstytucji nad wszelkimi innymi aktami legislacyjnymi i zwierzchnictwem nad wojskiem (aby móc ewentualnie np. zapobiec wojskowemu puczowi rządowemu). Koroną tego systemu jest ostania, osobna i niezależna od rządu i parlamentu władza. To władza wyjątkowa, bo jest też niezależna od wyborów powszechnych. Jedyna pochodząca z mianowania wedle bardzo ściśle ustalonych reguł konstytucyjnych, która nie musi (nie powinna wręcz z zasady) brać udziału w politycznych wyścigach i umizgach wobec wyborców. Aktu nominacji dokonuje Prezydent, ale wyłącznie z krótkiej listy przedłożonej Prezydentowi z mało znanej, ale osobno wymienionej w Konstytucji niezależnej władzy – Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego. Ten tylko organ, i żaden inny, wybiera tych kandydatów. Ta dość skomplikowana ale silnie osadzona w Konstytucji procedura ma jeden cel i świadczy o wysokiej trosce państwa w tym jednym celu właśnie – o zabezpieczenie wszelkimi możliwymi środkami niezależności tej wyjątkowej Władzy, uniemożliwienia podporządkowania jej wobec partii politycznych. By użyć alegorii Kościoła, można powiedzieć o tej władzy, że jest swego rodzaju archikatedrą Państwa. Co to za wyjątkowa Władza? Sądy Powszechne, z ich zwieńczeniem w charakterze Sądu Najwyższego na samym szczycie i wspierających go w dziedzinach specyficznych trybunałów: Konstytucyjnego, Stanu i Administracyjnego. Nie mogą te sądy praw stanowić. Ale są jedyne, które te prawa mogą interpretować i decydować czy dany czyn je złamał i podlega karze. A co najistotniejsze, w sytuacjach pytań konstytucyjnych – mogą orzekać ostatecznie, bez możliwości odwołania, czy te przegłosowane i już nawet podpisane przez prezydenta ustawy i akty, rozporządzenia są w zgodzie z Konstytucją. Jeśli nie – tracą moc prawną. Na tym zasadza się cały fundament państwa demokratycznego w tzw. świecie cywilizowanym. W różnych krajach są różne inne, wynikłe z lokalnych tradycji i potrzeb warianty, szczegóły tej machiny funkcjonowania władzy – ale wszystkie one zmierzają do tego samego celu: zagwarantowania wszelkimi możliwymi środkami by którakolwiek z tych władz politycznych, rządowych czy sądowych, wyłonionych z wyborów czy z mianowania, nie mogła nigdy przejąć władzy nieograniczonej. W skrócie – by nie dopuścić do powstania dyktatury lub autokracji. A wszystko to jest zagwarantowane w Konstytucji. Akcie, który stanowi o państwie, określa jego charakter. Stanowi też o społeczeństwie, określa prymat (lub zależność i ograniczenia) obywatela. Konstytucja to nie jest papierek do dowolnych zmian i interpretacji. To dokładnie to samo dla Państwa i obywateli, co Dekalog dla Kościoła. Można prowadzić spory teologiczne o setki spraw w rozumieniu religijnych przykazów, zachowań, konieczności i niemożliwości. Ale odrzucić choćby jedną zapisaną w Dekalogu jest niemożliwe. Wówczas Kościół traci swój sens istnienia, bo decyduje, że w ‘wyborach’ (więc np. w głosowaniu na Synodzie) może obalić Boga lub, że dany biskup czy nawet papież Bogu jest równy lub wręcz od niego wyższy. Takie zachowania Kościół musi ogłosić herezją, potępić i wyłączyć jego wyznawców z Kościoła. To samo jest z Konstytucją. Zwykłe akty rządowe ani nawet parlamentarne, nawet z błogosławieństwem prezydenta, jej zmienić nie mogą. Ani zwykła większość sejmowa. Nie mogą usuwać niezależnych sędziów z sądów. Nie mają prawa lekceważyć wyroków i orzeczeń sądowych. Mogą się odwoływać do wyższej instancji, aż do tego Sądu Najwyższego i wymienionych Trybunałów. A kiedy te wydadzą swój wyrok, droga się kończy. To wcale nie jest takie skomplikowane i wcale nie utrudnia sprawnego funkcjonowania państwa. Przeciwnie. Jest zbawienne. Ostatecznie wybory są na ogół co cztery lata. Proszę sobie wyobrazić ten bajzel i chaos, gdyby każdy nowy rząd i sejm wywracały wszystko do góry nogami! Katastrofa ekonomiczna i socjalna. A współpraca międzynarodowa fatalna. Przed wizją takiej katastrofy teraz stajemy w Polsce. Dlatego, że członkowie PiS i liderzy koalicjantów PiS wpadli w pułapkę wizji Jarosława Kaczyńskiego. Najniebezpieczniejszego człowieka w Polsce. Człowieka nienawidzącego III Rzeczypospolitej Polskiej. Naszego państwa.
To nikt inny, tylko Jarosław Kaczyński dążył wszelkimi metodami i podchodami do przeprowadzenia wyborów 10 maja. Wiedział bowiem, że to daje największą szansę wygrania ich przez Andrzeja Dudę, który jest mu bezwzględnie i całkowicie posłuszny. Wyborów, które bezpośrednio zagrażały nie tylko zdrowiu ale życiu tysięcy Polaków. Bo posłuszny Prezydent jest mu niezbędny dla zniszczenia resztek niezależności sądów polskich. Gdy te Sądy opanuje swoimi ludźmi (właśnie pokroju Andrzeja Dudy, tj. posłusznych prezesowi partii) będzie mógł dokończyć dzieła zniszczenia i pogrzebania znienawidzonej przez niego III Rzeczypospolitej. W świetle prawa, bo nawet je ostentacyjnie łamiąc – zależne od niego sądy potwierdzą je jako zgodne z Konstytucją. Wtedy bez autentycznej rewolucji obywateli, bez wyjścia na ulicę i autentycznych, a nie zbudowanych z tektury, flag i plakatów barykad – nikt tego nie powstrzyma. I wie, że taka rewolucja jest bardzo mało realna w Polsce i milionów nie pociągnie. Może mieć miliony sympatyków ale nie może mieć milionów na barykadach. A małe rewolucje można łatwo i stosunkowo małymi stratami zdusić. Ktoś może logicznie spytać – no ale skoro ma tak wielką (J.Kaczyński) władzę i już kilkakroć zmusił i rząd i Prezydenta do złamania Konstytucji w mniejszych sprawach, to po co mu ten parawan ‘legalności’? Może zlekceważyć protesty Sądów i ich wyroki, kadencja sędziów polskich nie jest dożywotnia i nie aż tak długa, więc powoli i tak obstawi te sądy swoimi ludźmi (tak , jak całkowicie nielegalnie zrobił z Trybunałem Konstytucyjnym i trybunał ten w dalszym ciągu już blisko pięć lat funkcjonuje w tej nielegalnej formie). Może. Ale czas nie płynie na korzyść Kaczyńskiego niestety. Ani jego biologiczny (jest coraz starszy i zdaje się nie najlepszego zdrowia) ani polityczny. Za kolejne cztery lata istnieje bardzo silna możliwość całkowitej utraty władzy w postaci przegranych wyborów parlamentarnych. Nie dlatego nawet, że Polacy nagle zatęsknią en masse za demokracją, za prawem, za wolnością i równością. Polacy będą zmuszeni to zrobić, bo staną oko w oko z wielkim kryzysem finansowym, a więc i ekonomicznym. Pieniądze Skarbu kurczą się z miesiąca na miesiąc. Skala nieodpowiedzialnych, choć popularnych, świadczeń socjalnych w połączeniu z bardzo nieudolną polityką ekonomiczno-inwestycyjną rujnują ten Skarb. Olbrzymie pieniądze otrzymywane z Unii zmniejszają się z każdym rokiem (jak zmniejszać się miały po okresie wstępnej masowej pomocy), nowe mogą wyschnąć całkowicie, gdy Unia w końcu stanie wobec twardych decyzji czy Polska stosuje się do praw europejskich, które gwarantowała podpisując Traktat wspólnoty europejskiej. Jest jasne, że w sprawach sądów najwidoczniej tego nie robi. Po ostatecznym zapadnięciu wyroków Trybunału Sprawiedliwości w kilku zbliżających się do wokandy kwestii polskich – Komisja Europejska i Parlament Europejski zmuszony będzie podjąć ważne decyzje. Jak na razie jest dość oczywiste, że te wyroki Trybunału nie będą dla PiS korzystne. Wtedy mogą się zamknąć kurki z rurociągu finansowego z Brukseli do Warszawy. Nie tylko zamknięcie tych kurków – mogą nastąpić bardzo wysokie kary finansowe. Wtedy urządzanie popularnych w elektoracie nagonek na różne mniejszości (ostatnio centralnym punktem kampanii nienawiści i szczucia poddani są obywatele LGBTQ) może nie wystarczyć na utrzymanie władzy. Ale jeżeli podporządkowany Kaczyńskiemu Sąd Najwyższy RP, przy wsparciu Trybunału Konstytucyjnego RP już podporządkowanego całkowicie PiSowi, wyrokiem uzna np. sfałszowane wybory za prawdziwe i legalne to bardzo utrudni ingerencje Unii a Polakom w kraju uniemożliwi zupełnie podważanie ważności takich wyborów. A poza sprawami wyborów jest jeszcze cała masa funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Przy służalczości sądów wszystko prawie można zrobić. Ludzie niebezpieczni mogą być pozbawiani praw politycznych, nawet lądować w więzieniach. Kobiety stracić jakiekolwiek prawo do decydowania o swoim ciele (aborcje), zmiażdżyć sfingowanymi oskarżeniami i nowymi prawami niezależne ośrodki mediów a zwiększyć zasięg już potężnej machiny propagandowej rządu, zrujnować finansowo niezależne NGO (fundacje, organizacje praw człowieka i obywatela, nawet fundacje zdrowia i opieki – trwająca już od kilku lat straszliwa nagonka na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy). To wszystko, i sprytnie i bezwzględnie przeprowadzane może zmienić też i samo społeczeństwo. Obroża niewoli zakładana bardzo powoli i ostrożnie nie doskwiera silnie aż do momentu, gdy zamyka się jej ostatnie ogniwo. Wtedy, pewnego dnia, zgodnie z Konstytucją czy nie to prawie bez znaczenia będzie, bo usłużni sędziowie stwierdzą, że zgodnie – tryumfalny Jarosław Kaczyński będzie w stanie tą Konstytucję tak zmienić, że będzie mógł urbi et orbi powiedzieć: tym podpisem naszego Prezydenta Andrzeja Dudy zamykamy ostatnią kartę III Rzeczypospolitej. Od jutra będzie IV. Nasza.
I dlatego wystosował ten słynny już, długi i ważny List do członków PiS. List przedwyborczy nakazujący maksymalną mobilizacje wyborczą. Wszelkimi możliwymi środkami i drogami. Ten List nie pozostawia cienia wątpliwości, że te wybory traktuje jako ‘być albo nie być’ wizji i celu PiS. I całkowicie mu tym razem wierzę. Kontrkandydatów Dudy traktuje w tym Liście wyraźnie i bez wątpliwości, nie jako politycznych rywali, ale jako wrogów. Ten List należy traktować z pełną powagą. Bo pisze go nie Prezes partii a wódz partii. Nie pan Duda, który nawet w swojej partii nie może być traktowany poważnie ale de facto władca Polski – Jarosław Kaczyński. Człowiek, który szczerze nienawidzi III Rzeczypospolitej Polskiej. A zwłaszcza jej ,gorszego sortu’. Gdy ktoś szczerze nienawidzi – to jest bardzo niebezpieczny.
Czy Polacy docenią skalę niebezpieczeństwa jakie nad krajem zawisło? Nie wiem. Jest olbrzymia szansa, że te dwa ostatnie miesiące, naznaczone piętnem pandemii, które uwypukliło kruchość (nie tylko w Polsce, wszędzie) pozornego pokoju i małego dobrobytu społeczeństw – dało wielu szanse na zdrową refleksję. Co może się stać, jeśli tak wszystko z dnia na dzień potrafi się zmienić, odwrócić? Jakie gwarancje i obietnice ofiarowywane nam przez istniejąca władzę są silne i prawdziwe? Co się stanie gdy nie będą mogli ich dochować nawet gdyby chcieli? W jakim państwie wtedy łatwiej i bezpieczniej będzie przeżyć, przetrwać? W państwie podzielonym i skłóconym czy na nowo zjednoczonym jakimś wspólnym dobrem, wspólna wartością? W państwie, gdzie wszyscy muszą żyć wedle jednego tylko wzorca i jednej z góry narzuconej tradycji czy w państwie, w którym wszyscy CHCĄ żyć mimo różnic ideowych, światopoglądowych, wyznaniowych, rasowych, orientacji seksualnych? Bo wszyscy tacy sami nigdy i nigdzie być i tak nie możemy. To nierealne i nie naturalne. Żyjąc od lat w państwie (Kanada), które uważam za jedno z najlepszych pod względem tolerancji i szacunku wobec olbrzymiej wielości różnych mniejszości – proszę mi wierzyć, że w takim żyć dużo łatwiej. I bezpieczniej. Nie jest doskonałe. Ciągle zmaga się ze swoja przeszłością pełną błędów. Ale systematycznie z tą złą się właśnie zmaga, walczy, polepsza teraźniejszość. A zjechałem i poznałem szmat świata.
Poniżej chcę państwu przedstawić list innego kandydata na Prezydenturę Polski. Rafała Trzaskowskiego. Ten List, jest dokładną odwrotnością Listu Kaczyńskiego. Oferuje nadzieję zamiast strachu. Wyciąga rękę zamiast ją odcinać. Ten List publikuję, bo nic chyba tak dobitnie nie ukazuje różnicy między Jarosławem Kaczyńskim a Rafałem Trzaskowskim. Jeden jest antytezą drugiego. Ktoś się może spytać czemu piszę tu o Trzaskowskim i Kaczyńskim, a nie Trzaskowskim a Dudą? Ale ktokolwiek by takie pytanie zadał to naprawdę bardzo proszę posłuchać o co Pan czy Pani się pyta. Pan Andrzej Duda w tych wyborach nie ma najmniejszego znaczenia, jako osoba. On nie kandyduje ani nawet nie pretenduje, że chciałby być prezydentem. Pan Andrzej Duda jest po prostu reprezentantem pana Prezesa PiS. Aby to jaśniej przedstawić wrócę na moment do kraju mojego obecnie zamieszkania, Kanady. Otóż (wiele osób o tym zapomina) Kanada jest monarchią konstytucyjna a nie republiką, jak Polska. Głową państwa więc nie jest prezydent a monarcha. Ale ze względów historycznych nasz monarcha nie mieszka w Kanadzie tylko w Wielkiej Brytanii. Czyli praktycznie obowiązki Głowy Państwa (i Zwierzchnika Sił Zbrojnych) pełni Generał Gubernator (najczęściej po polsku określany błędnie jako Generalny Gubernator) . Ale ten Gubernator nigdy nie jest i nie będzie Monarchą Kanady. Jest tylko tego Monarchy przedstawicielem. Tak, jak pan Duda jest tylko reprezentantem Prezesa.
A oto List Rafała Trzaskowskiego.
Rafał Trzaskowski
List do sympatyków i członków PiS
Szanowni Państwo,
kilka dni temu otrzymaliście Państwo list od Prezesa PiS Pana Jarosława Kaczyńskiego. Mimo że adresowany był do członków i sympatyków Waszej partii, jego treść przedostała się do mediów. W związku z tym wszyscy mogliśmy w nim przeczytać, że „zwycięstwo kandydata KO oznaczałoby ciężki kryzys polityczny, społeczny i moralny”.
Od wielu lat polskie życie polityczne trawi choroba nienawiści. Oduczyliśmy się ze sobą rozmawiać. Przestaliśmy szukać porozumienia. Zakładamy z góry, że w każdej sprawie musimy stać po dwóch stronach barykady. Czy naprawdę tak jest? Nie możemy pozwolić na to, żeby kolejny raz wygrały podziały. Ludzie mogą się różnić, ale szacunek do drugiego człowieka, braterstwo oraz wspólnota muszą wygrać. Kiedy kamery są wyłączone, politycy potrafią ze sobą normalnie współpracować. Znam wielu, którzy – mimo że reprezentują różne opcje polityczne – normalnie ze sobą rozmawiają. Dziś w Polsce potrzebujemy tej rozmowy.
Domyślam się, że większość z Państwa może być zaskoczonych moim listem. Dużo czasu musi upłynąć, żebyśmy znów zaczęli prowadzić normalny spór o wartości i sprawy merytoryczne. Bez nienawiści i agresji. Kiedyś trzeba jednak zrobić pierwszy krok. Ktoś pierwszy musi wyciągnąć rękę.
Nie możemy żyć ciągle w stanie napięcia, konfliktu i kryzysu. Musimy spróbować znowu być wspólnotą, mimo że często się ze sobą różnimy. Ci z polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy mnie znają, wiedzą, że taki właśnie jestem. Zawsze szukam kompromisu. I dalej będę go szukał, starając się odbudowywać wspólnotę i szanując wszystkich, bez względu na ich poglądy. Nie mam problemu z tym, że postrzegacie mnie jako przeciwnika politycznego. Nie patrzcie proszę jednak na mnie jak na wroga, bo nie jestem Waszym wrogiem. Nie ma we mnie także nienawiści. Często czuję zdumienie, czasem smutek, ale nigdy nienawiść. Uważam, że Polsce potrzebny jest silny Prezydent, który na każdego będzie patrzył tak samo – niezależnie od tego jaką partię reprezentuje lub jakiej partii jest sympatykiem.
Najbliższe tygodnie to będzie rozmowa o Polsce dla naszych dzieci. Chciałbym, żebyśmy w tej rozmowie potrafili się słuchać, a nie na siebie krzyczeć. Prowadźmy dialog między sobą, bez pośrednictwa państwowych mediów i polityków. Może się okazać, że nie różni nas aż tyle. Wszyscy mamy prawo do patriotyzmu, do miłości do naszego kraju. Polska bez podziałów jest silniejsza. Takiej Polski chcę.
Chcę Państwu powiedzieć, że naprawdę szanuję Państwa poglądy i jeśli zostanę prezydentem, będę też Waszym prezydentem. Będę prezydentem budującym wspólnotę narodową. Będę bronił praw każdego obywatela – bez względu na różnice poglądów.
Bądźmy wspólnie dumni z naszego kraju. Mimo różnic.



























































































