Kwesta o miłość dla Fayeza Afzaala

Napięta, jak łuk wiatrem  z oceanu, flaga

kanadyjska faluje, unosi się i drży.

W pół masztu. Znowu w pół, jakby bała się szczytu.

Miała być dumna,  jest  smutna, zawstydzona cicho.

Obok, w płytkiej wodzie, po piaszczystym dnie biegają wesołe dzieci. Chlapią, tupią, nawołują się wzajem okrzykami,gestami, wiecznie niecierpliwe. Ale Fayez Afzaal nie biega z nimi. A tak bym chciał by tupał o dno, by krzyczał na całe gardło: tata! no chodź tu, patrz! Znalazłem muszlę! Mama, powiedz tacie, żeby przyszedł!

Wiatr na chwile milknie, znika, flaga na maszcie zwisa zmęczona, jakby oklapła z tego rwetesu. Nie lubię tych flag, które stale trzeba spuszczać do połowy. Tak, jakby maszt był za wysoki, jakby dziurawił chmury swym szczytem.

Chciałbym Fayeza otulić ramionami i sercem, jak szeroką peleryną. Przekonać, że go kocham i że kocha go świat i miliony ludzi. I że nigdy nie będzie sam, że nigdy więcej już … . I milknę pamiętając ilekroć już mówiliśmy: nigdy więcej.

Zbiegną się ludzie z sąsiedztwa, z regionów, ze świata na czuwanie i będą szli w marszach, protestach, będą zapalać świeczki w oknach i na skrzyżowaniach pełnych wiązanek kwiatów, pocztówek, manifestów. Mamy powiedzą dzieciom, by położyły obok tych kwiatów swoje pluszowe misie, swoje lalki. Dzieci zrobią to niechętnie, z pewnym żalem za ukochanym pluszaczkiem. No bo niby co zawiniły w tym ich zabawki?  Zostawią je tam jednak posłusznie, bezradne w tym strasznym dniu.

Potem ktoś rzuci kamieniem słowo: Rodezja;

ktoś oskarży innych o gwałt na Palestynie;

ktoś lament podniesie o Holokauście. Ściana

Płaczu zaszlocha, trąby zabrzmią pod Jerycho.

Przypomni się słoneczna Langwedocja, która spłynie niewinną krwią katarów, albigensów. Morduje się wszak  nie tylko obcych. Jeszcze krwawiej tępi się własnych, na ich nieszczęście nieco innych. Są jak ziarnka piasku w trzewiku. Niby nie zagrażające życiu ale jakże niewygodne, uparcie uwierające.

Satanael, spoglądając zza murów swego zamczyska na szczycie Arafatu, ściśnie w dłoniach wodze Eufratu i Tygrysu, łypnie okiem na zielone szczyty gór Küre i pomyśli: póki te lasy nie podejdą pod moje bramy, nic mi z waszych bratobójczych mordów. Cóż obchodzić mnie może nieszczęście jednego chłopca lub całych narodów? Nic. Łzy wasze  spuszczam z Anatolii warkoczem Eufratu, a wasz ślinotok klątw strumieniem Tygrysa. Ślę je ku wodom Perskiej zatoki. Namawiać was do niczego nie muszę ni chcę.  Sami usłaliście swe łoża, które nie są moim, a waszym przekleństwem.

Tak myślał Satanael zawarowany w boskiej twierdzy Araratu. Podobnie, jak królobójczy król Makbet w twierdzy na wzgórzu Dunsinane w Szkocji. Póki u bram jego twierdzy nie pojawił się rząd drzew z lasu Birnam.

I mnie was już nie żal. Ale żal mi tego chłopca. Dziewięcioletniego Fayeza. Z pięknymi, smutnymi oczami. Czy ten smutek też kiedyś zastąpicie nienawiścią?

Bogumił Pacak-Gamalski

Anioł Śmierci, Pomnik Zbrodni Katyńskiej
we Wrocławiu

od autora: ten krótki utwór pisałem przez kilka dni, zaczynając drugiego dnia po strasznym morderstwie w London, mieście prowincji Ontario w Kanadzie. Tego dnia młody, dwudziestoletni biały chłopak, powodowany nienawiścią w stosunku do mahometan, świadomie i celowo wjechał w spacerująca chodnikiem rodzinę Afzaal, rozpoznając w nich po ubiorze, ich wyznanie religijne. Na miejscu zginęli: babcia, małżeństwo Afzaal i ich dwie córki. Najmłodszy syn, dziewięcioletni Fayez, bardzo ciężko ranny, został zabrany do szpitala, gdzie lekarze uratowali go przed śmiercią. Jedyny, który pozostał z tej rodziny. Z całą Kanadą przeżywałem ten szok, poruszony do głębi okrucieństwem tego zamachu, a jednocześnie jego niezwykłą absurdalnością w objawieniu zła doskonałego. Ale nic mnie tak nie zasmuciło, jak wizja tego chłopca, Fayeza. Ci, którzy giną wydają się czasem (w porównaniu być może okrutnym) wybrańcami losu – ich już ból żaden nie sięgnie, żadna zbrodnia nie dotknie. Ci, którzy zbrodnie przeżyją, śmierci umkną – skazani są na cierpienia wielokrotne, na przeżywanie tej zbrodni, tego momentu setki, tysiące może razy. A cóż dopiero, gdy mówimy o dziecku? Dziecku wystarczajaco dorosłym, by mieć za sobą całe bogactwo ( w tym wypadku te bogactwo stać się może ciężarem niemożliwym do udźwignięcia) pamięci najbliższych i pamięci momentu zbrodni.

Niesamowity patos, tragedia na skalę mitologiczną omal, postaci tego chłopca i tej zbrodni stały się dla mnie syntezą zbrodni nienawiści człowieka w całym ciągu naszej wspólnej historii. Niemożliwym do opisania językiem innym niż język poezji. Ale każda forma tradycyjna wiersza też kłóciła się ze współczesnym spsobem opisu i odczuwania tragedii. Zgrzytała pod ołówkiem kreślącym litery na papierze. W sukurs (mam nadzieję) przyszła proza poetycka, z dwoma tylko ustępami trzynastozgłoskowca. Ten utwór, jak zreszta jasno wskazuje tytuł, jest niczym innym jak moją jałmużną kwestą o dar miłości dla Fayeza. Tylko ten jeden dar może chłopca i nas uratować.

Leave a comment