Dziwna noc majowa

Zakończyły się ledwie obchody, dziwne trochę już od kilku lat, rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Bo niby i wieńce, i gromadne spotkania ludzi. Ostatni już, bardzo nieliczni, weterani Powstania, przedstawiciele władz państwa i miasta, reprezentanci wojska, organizacji kombatanckich i społecznych. Jest i zaduma głęboka.

A obok zadumy zaraz jest też obok zadyma petardowo-pochodniowa jakichś dziwnych typów, które łatwiej porównać do żołnierzy i weteranów rosyjskiej dywizji SS RONA Bronisława Kamińskiego, którzy w walkach warszawskich też udział brały – tylko naturalnie po stronie niemieckiej. Ale nie o polskich durniach narodowo-faszystowskich lub zwykłych ‘patriotycznych’ kibolach i durniach tu chcę wspominać.

Kiedy myślę o Powstaniu nachodzą mnie myśli zawsze o młodych, romantycznych, marzycielskich chłopcach i dziewczynach. O tych, którzy winni chodzić wieczorami sierpniowymi, trzymając się za ręce po alejkach warszawskich parków, nad brzegami Wisły. O młodych poetach, którzy przy kawiarnianym stoliku z wypiekami na twarzy czytają przyjaciołom właśnie napisany na papierowej serwetce wiersz. Widzę Janka Bytnara i Tadeusza Zawadzkiego (Rudego i Zośkę) odprowadzających się z Powiśla w Aleję Niepodległości i z powrotem. Widzę ich kolegę z Gimnazjum Batorego, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego prowadzącego jakaś literacką sprzeczkę z Tadeuszem Gajcym. I Gajcy odpowiadał mu z przejęciem:

T. Gajcy

 …Ile rąk, ile spojrzeń

ile melodii trzeba w śnie —

Nie wiem, ja i ty nie wiesz

i nikt wiedzieć nie może,

ile rąk, ile spojrzeń

ile melodii —

kto wie?

szeptem zrezygnowanym kończąc: ‘Przecież nikt wiedzieć nie może,

a ty byś chciał ?’ ( „Wiersz o szukaniu”, fragment)

Między 15 a 20 rokiem życia postać Baczyńskiego, jego poezje, były mi szczególnie bliskie. Nikt chyba takiego na mnie wówczas wpływu nie miał, jak jego spuścizna literacka. I jego tragiczna śmierć czwartego dnia Powstania. Nigdy już o dzień się nie zestarzał, o godzinę nie zwiększył swej powagi wieku. Więc w 1977 był ledwie kilka lat starszym ode mnie rówieśnikiem. A przekleństwo przytłaczającej rzeczywistości zsowietyzowanego PRL jeszcze bardziej mnie z nim wiązało. Czekamy na ciebie, czerwona zarazo – powtarzałem myśląc o jego śmierci jakże tragicznej w wymiarze osobowym ale i większym, jako niepowetowana strata kultury polskiej geniuszu poetyckiego pierwszej wielkości.  I patrząc na otaczający, podły świat, to hamletowskie życzenie barda Powstania, Józefa Szczepańskiego z jego ostatniego, słynnego wiersza „Czerwona zaraza” (rówieśnika Baczyńskiego, który zginął we wrześniu 1944), samo przychodziło na usta:

J. Szczepański

Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, 

jakiej ci śmierci życzymy w podzięce

i jak bezsilnie zaciskamy ręce, 

pomocy prosząc, podstępny oprawco.

3 maja 1977 roku, w dzień Konstytucji, byłem z moim przyjacielem, Stefciem na Starówce. Łaziliśmy, gadaliśmy dużo. O Konstytucji, o zdradzie targowickiej, o kolejnych zrywach powstańczych, które nieodmiennie kończyły się klęskami i strasznej cenie tych tłumionych powstań, które zawsze pożerały kwiat młodej inteligencji polskiej i zawsze kraj pozbawiały przyszłych elit kulturalnych i politycznych. Późnym już bardzo wieczorem lub wczesną nocą doszliśmy Podwalem do zaułka Koziej. Obok, u Hopfera drzwi były jeszcze otwarte. Zdążyliśmy na ostatnią butelczynę wina. I przy butelce Egri Bikaver, jak przy flaszce starego węgrzyna, młody, z piękną czupryną hrabicz Stefciu (faktycznie był w prostej linii herbowym hrabią, choć nigdy o tym ani nie mówił ani ja się do niego tak nie zwracałem, chyba, że w formie ‘obelgi’ w trakcie filozoficznej kłótni – a na te tematy kłócić się lubiliśmy strasznie i ostro) rzucił mi wyzwanie: ja zacznę jakiś wers a ty musisz skończyć.  I zaczął od Baczyńskiego właśnie. A ja kończyłem. Wiersz i butelczynę. Do winiarni weszła starsza pani z resztkami bukietów tulipanów. Nie najświeżej już wyglądały, w dodatku zniknęły już dawno ostatnie pary i kwiaciarka zrezygnowana i smutna  spojrzała na nas proszącym wzrokiem pytając : a może tulipana dla szanownego młodego pana? Już chciałem powiedzieć: nie, dziękujemy, gdy Stefcio wyciągnął dwadzieścia złotych mówiąc – naturalnie, muszę kupić przyjacielowi, by wygrał test poetycki. Kobiecina się ucieszyła i sięgnęła po bukiecik z koszyka. Wybrałem jednego a resztę bukieciku oddałem z powrotem. Po czym zdecydowaliśmy, że idziemy prosto pod tablicę Krzysztofa Kamila u zbiegu Senatorskiej i Moliera.

K.K. Baczyński

I poszliśmy kompletnie już pustymi uliczkami. Pod tablica położyliśmy tego tulipana. Nie chciało się już nic mówić, ani mądro-głupich dowcipów ani recytować wierszy, tym bardziej jakichś tromtadrackich, patriotycznych sloganów. Milczeliśmy. Stefcio pociągnął mnie w końcu za łokieć i powiedział cicho: dosyć. Idziemy, nic przecież nie zmienisz.

Miał racje, nic zmienić nie można było. On już więcej nic nie napisze. Zginął ponad dekadę zanim ja się urodziłem. Poszliśmy prze Ogród Saski w kierunku Marszałkowskiej. W Ogrodzie siadłem na chwilkę na ławce pod jakimś słabym żółtym światłem latarni i zacząłem pisać wiersz. Inny niż typowy wiersz, bo pełen cytatów Baczyńskiego. Dziwny. Jak ten cały wieczór. Moja rozmowa ze Stefciem i rozmowa z Krzysztofem Kamilem. Prawie dziesięć lat później ten wiersz opublikowałem w Kanadzie, w wydawanym wówczas w Edmonton kwartalniku „Dialogi” (t.1, nr 4). Poniżej zdjęcia ze stron kwartalnika z tym wierszem.  

Leave a comment