cz.II
Więc miałem pisać o Szopenie. Nie, nie o Szopenie. Miało być o laureacie XVIII Konkursu Chopina w Warszawie, o Kanadyjczyku Bruce Liu i moich wrażeń z jego interpretacji Koncertu Fortepianowego e-moll op.11. I od razu kłopot ‘opusowy’. Czyli to, co w wydawnictwach literackich określa się mianem ‘rok wydania’. Kolejność kompozycji oznacza się właśnie numerem opusu, tj. pierwszej publikacji kompozycji. Nawet nie pierwszej publicznej prezentacji utworu, ale właśnie publikacji kompozycji. Otóż Koncert e-moll ma opus oznaczony numerem 11, a Koncert f-moll ma numer 21, czyli późniejszy. A jest akurat odwrotnie. To ten 21 był skomponowany wcześniej i był pierwszym Koncertem Fortepianowym z orkiestrą skomponowanym przez Chopina. W związku z czym nie jest aż tak dobrze zrobiony, co kompozytorowi wytknięto. Chodziło zwłaszcza o część orkiestralną, która jest do skromnie rozbudowana i stanowi jedynie tło dla partii fortepianowej. To jest zgodne z doświadczeniem i studiami muzycznymi Chopina w Warszawie. Uczeń Józefa Elsnera nie mógł oprzeć się wpływom popisowej i salonowej manierze gry zwanej brilliant. Czasem chodziło więcej o pokaz wirtuozerii niż muzyczną architekturę, która dźwiękiem miała opowiedzieć jakąś historię, wizję, ideę. Więc jeśli pianista, to pianino właśnie ma być początkiem, środkiem i końcem kompozycji, a reszta jest tylko tłem. Zapewne chęcią wykazania, że potrafi skomponować pełny Koncert z rozbudowaną orkiestracją, która jest aktywnym współaktorem przedstawienia, skomponował w krótkim czasie Koncert e-moll, który opublikował jako pierwszy.
I faktycznie przyznać trzeba, że tenże Koncert jest perełką muzyki romantycznej. Można go słuchać bez końca i bez znudzenia. A delikatny temat muzyczny pojawiający się w każdej z trzech części jest majstersztykiem rozpoznawalnym, gdy tylko go usłyszymy gdziekolwiek i kiedykolwiek. Oczywiście, gdy mówimy ‘Chopin’ to zaraz słyszymy słynny fragment Poloneza Es-dur lub temat muzyczny Marsza Żałobnego. A dla mnie właśnie ten nostalgiczny refren z Koncertu e-moll sercu jest najbliższy.
Słuchałem więc gry Liu i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej pod batutą Andrzeja Boreyko z olbrzymia przyjemnością.
Partie orkiestralne części pierwszej (allegro maestoso) są chwilami prawdziwie heroiczne w nastroju, tematy muzyczne podejmowane przez różne części orkiestry wspinają się i opadają na przemian, jak fale fale wiatru biegnące po łące. Brzmią echa subtelne poloneza. Te echa uwidoczni w swej części fortepian, uzupełniając je cieniami nokturnu. To właśnie ten fragment tego powracającego tematu muzycznego towarzyszyć będzie nam już do końca.
W części drugiej (romance. larghetto) i trzeciej (rondo. vivace). Wszystko to w atmosferze baśniowego rozmarzenia, nostalgii wspomnień. Ta nostalgiczność widoczna jest nawet w brawurowym rondzie vivace. Nawet tam, gdzie w wyśmienitej formie stylu brillant, pasaże na klawiaturze popędza tak, aż iskry poczną strzelać nad fortepianem. No, bo jakże by nie, jeśli w rondzie pobrzmią echa nie dostojnego dance la polonaise a skocznego krakowiaka? Ale i ten finał, przybrany niczym aria bell canta, jest podszyty słodkim wspomnieniem chwili, momentów. Uczuć.
Po wysłuchaniu Liu wiedziałem, że poruszył mnie do głębi. Sięgnął tam, gdzie artysta sięgnąć powinien. Coś mnie jednak zaniepokoiło, gdzieś jakąś pustkę odczułem i po zakończeniu nie wiedziałem już gdzie i co. Sięgnąłem po moją biblioteczkę CD i wyłuskałem nagranie z 2013 roku w Warszawie samej Akiko Ebi. Ebi w tym roku oceniała Bruce Liu, była jurorem XVIII Konkursu. A na ostatnim oglądanym ‘na żywo’ przeze mnie Konkursie w 1980, zdobyła 5 miejsce. Słuchałem więc wersji Ebi będąc wyczulony na szczegóły. Wiedziałem, że zagra dobrze (nagranie było zrobione na festiwalu ‘Chopin i jego Europa” w Studio Koncertowym Polskiego Radia). I tak zagrała. Bardzo dobrze, poprawnie. I ani razu nie odczułem wzruszenia, choć doceniłem technikę. I przez tą technikę dostrzegłem gdzie Liu, wydało mi się, zrobił błąd. Wróciłem do jego nagrania i posłuchałem raz jeszcze. Tak, część pierwsza, ‘Allegro maestoso’. Trema wzięła górę. Zmagał się z instrumentem, z orkiestrą. Kompozycja panowała nad nim a nie on nad kompozycją, parafrazując piękne słowa zmarłej miesiąc temu wielkiej śpiewaczki operowej, Guberowej.
Edita Gruberowa przygotowując się do roli Lukrecji Borgii w wieku 62 lat, roli w której bel canto jest u szczytu swego stylu, powiedziała, że od pierwszej nuty musi wiedzieć czy ta nuta ma ją, czy też ona ma tą nutę w swej kontroli. I tak właśnie słuchałem Bruce Liu, grającego w Warszawie Koncertu e-moll. Kto zapanuje? Orkiestra? Fortepian? Pianista?
I pamiętałem o słowach tak obszernie cytowanych w części I tego cyklu związanego z muzyką Chopina. Słowach Lidii Grychtołówny, że na Konkursie Chopina nie szuka się dobrych i bardzo poprawnych pianistów. To się zakłada z góry, skoro już eliminacje do Koncertu przeszli. Szuka się tych, którzy używając języka Chopina mają coś do powiedzenia. Coś nie tylko technicznego ale coś emocjonalnego, coś, co z ich duszy uniesionej skrzydłami nut kompozytora spod klawiatury wypłynie. I co nas dotknie. Czym będziemy poruszeni.
Bruce Liu nie mógł zapanować kompletnie na kawalkadą koni orkiestry ni nad swoim wierzchowcem w allegro. Nie dał się ani stratować ani w popłochu nie uciekł. Ale nie był hetmanem jazdy. Posłusznie wykonywał rozkazy, bojąc się wodza (kompozytora i dyrygenta). Dopiero w finale allegro, jakby się zbudził. Przechodząc w kłus liryczny larghetto był już wolny. Mógłby iść w cwał (co – jak należało – zrobił w rondo vivace), lub zwolnić do spaceru. Mógł puścić wodze swego wierzchowca, nad którym w pełni zapanował. Nawet wyraz jego twarzy uległ zmianie, pojawił się pewien uśmiech mówiący: ach, teraz cię mam i ty odczuwasz każde drgnienie moich mięśni, mojej woli, bieżysz tam i tak jak ja chcę. Reszta to już historia drogi Czytelniku. Cała opowieść pana Chopina, wszystkie jego wspominania ciepłe i serdeczne młodości polskiej, uczuć serdecznych, w tej muzyce granej przez Bruce Liu, w tym tańcu nutek i bemoli zobaczyć możesz. A o to chodzi. By obudzić wyobraźnię słuchającego. By zabrać ją lub jego w tą cudowna podróż. Podróż, która może się okazać niespodziewanie bardzo podobną do naszej podróży sprzed lat wielu lub kilku choćby. Bruce Liu zdecydowanie mnie w taką podróż, z maszynistą Andrzejem Boreyko, zabrał. A pani Akiko Ebi nie potrafiła, choć z przyjemnością jej słuchałem.
Fantastyczna pianistka kanadyjska, Janina Fijałkowska, na swojej stronie Facebooka przypomniała, jak kilka lat temu (2013) oceniała młodziutkiego Bruce Lee na Krajowym Konkursie w Halifaksie, który Bruce wygrał. Od tamtego czasu śledziła i brała czynny udział w rozwoju muzycznym młodego pianisty. Po wygraniu Konkursu warszawskiego pani Janina napisała : „Xiaoyu Liu potwierdził dla mnie ponownie przez wiele lat, że moja wiara w jego głęboki talent i moja adoracja tego talentu była słuszna … i teraz wygrał jeden z najważniejszych, jeśli nie NAJWAŻNIEJSZY (podkreślenie J. F.) Konkurs. Ważne jest podkreślenie, że ten młody człowiek jest też bardzo dobrym i uroczym człowiekiem, co nie jest zawsze tym samym w przypadku innych super-talentów”. (wpis z 21 października, 2021)

Co czyni oba Koncerty Fortepianowe Chopina pewnym wyjątkiem w jego twórczości? Czym różnią się od polonezów, nokturnów, mazurków? Intymnością przeżycia i silną indywidualnością kompozytora. Stworzeniem świata opartego na własnych emocjach ale jednocześnie uniwersalnego w eposie człowieka. Wydaje mi się, że zbyt różnią się od jego wczesniejszych prób orkiestralnych i zdecydowanie bardzo od nielicznych późniejszych. Jedyne podobieństwo znajduje tu w balladach. Tak, jak Koncert e-moll, podobnie zauroczyła mnie jego Ballada f-moll op 52 grana w skromnym saloniku muzycznym w Vancouverze w marcu 2018 przez ćwierćfinalistę Festiwalu Chopina w Warszawie, Łukasza Mikołajczyka. Wydobył wówczas z tego utworu całą głębię jego poetyki. Tego bardzo młodego wówczas muzyka, bez wątpienia posiadającego silny talent, poznałem ledwie kilka miesięcy przed moim wyjazdem z Vancouveru i starałem się wpłynąć na jego rozwój emocjonalny, jako muzyka. Wydaje mi się, że właśnie rozwój emocjonalny i wsparcie (czasem surowe ale zawsze szczere) jest elementem najtrudniejszym a często zapominanym wobec młodych, obiecujących artystów. Scena, publiczność, nawet poklask zbyt głośny potrafią zniszczyć młode kariery i charaktery. Bez względu na talent.
Wracajmy jednak do koncertów fortepianowych. Do tych poematów Chopina. Podróż nostalgiczna w czasie? Tak. Ale nostalgia za czym? Opis czego, jakich chwil drogich, serdecznych?
Moim kluczem do obu Koncertów Fortepianowych jest miłość. Nawet nie jakaś abstrakcyjna miłość. Jakieś marzenie o niej. Nie. Prawdziwa, młodzieńcza, niewinna być może, ale gorąca, szczera. Czyli Tytus. Tytus Woyciechowski, najpiękniejsza i najwierniejsza miłość Fryderyka Chopina. Mówienie o jakichś przelotnych i mało znaczących relacjach, nieistotnych ani dla kompozytora ani dla tych pań (Konstancja Gładkowska i Delfina Potocka), którym formalnie to dedykował (Delfina Potocka) lub o nich przelotnie wspomniał (Gładkowska) jest żałosnym wręcz kłamstwem historyków i badaczy. Zresztą trudno nawet o tej ‘formalnej’ dedykacji dla Delfiny mówić. Konserwatywni ojcowie Instytutu Chopina słowa dedykacji naciągają dość silnie i sami interpretują je tak, aby koniecznie pannę Potocką w to wcisnąć. A czytanie uważne i spokojne, bez wypieków na twarzy, korespondencji Chopina na to nie wskazuje. Czy wynika ze zwykłej homofobii czy przywiązania do mieszczańsko-katolickiej tradycji nie jest dzisiaj żadnym tłumaczeniem takiego oszustwa. Powiadają ci biedni badacze – taka była wówczas maniera pisania do przyjaciół. Drodzy panie i panowie smutni – popiardujecie cichutko a smrodek rozchodzi się po całym drobnomieszczańskim mieszkaniu. Gdy już w 1828 Fryderyk pisze do Tytusa: „Najdroższy!” to nie pisze „Drogi”; gdy podpisuje „teraz daj buzi najprzywiązańszemu” to nie pisze „pozdrawiam serdecznie”. Nawet egzaltowany Chopin nie mógł aż tak manierować. To z jednego tylko z wielu listów jakie wymieniali przez lata. To nie są listy chłopczyka 1o-cio letniego, tylko listy młodego mężczyzny. I tylko jeśli doceni się autentyczną, prawdziwą i szczerą miłość romantyczną Chopina do Woyciechowskiego, można prawdziwie ocenić i zrozumieć te dwa Koncerty. Ich głębię emocjonalną, autentyczność. A nie wypisywać bzdury o genezie utworów, które są wręcz śmieszne.
A jakież to maniery i zwyczaje panowały w XIX i przez większość XX wieku? Ano takie, jak wcześniej: młodzi mężczyźni (o kobietach nie wspomnę, bo rzadko miały możliwość jakiejkolwiek decyzji) homo lub biseksualni żenili się, by uniknąć wydziedziczenia i kompletnego ostracyzmu (w klasach powyżej biedoty miejsko-wiejskiej), ukrywali jak mogli swoje orientacje lub kończyli wcześnie i tragicznie. A już zabawne jest udawadnianie heteroseksualności Chopina jego małżeństwem z George Sand – pierwszą chłopczycą i biseksualistką Francji w tamtych czasach. Nawet jeśli łączył (na co wiele wskazuje) ich autentyczny krótkotrwały romans. Jedynym innym wyjściem dla młodych mężczyzn z ‘dobrych domów’ było pójść do klasztoru. Bo jak wiadomo: co się stało w klasztorze, pozostało w klasztorze.
Czekam z dużą niecierpliwością pierwszych nagrań Bruce (Xiaoyu) Liu już po wawrzynie Konkursu warszawskiego. Ten młody pianista ma niewątpliwie głębokie i subtelne wyczucie muzyki. I mam nadzieję nie zapomni Chopina (jaki pianista muzyki klasycznej mógłby?) i jemu właśnie poświęci swoje pierwsze nagranie.