Bogumił Pacak-Gamalski
Rosja. Jaka jest? Kim są Rosjanie? Czy to Petersburg czy to Kreml? Peczora Perejasławska czy mroczna, zadymiona knajpa śmierdząca od złego samogonu, brudu, potu i pieczonej kapusty z łojem? Czy to symfonia Szostakowicza, Oniegin Puszkina czy wyjący Kałmucy wpadający do zdobytego miasta, kradnący wszystko i gwałcący wszystkich?
Wiele jest Rosji. I wszystkie są smutne. Przerażająco smutne.
Zacznijmy ab ovo, od początku współczesności. Rok jest 1914. Od czasów Powstania Styczniowego nikt się do mieszkańców ziem byłej Rzeczypospolitej pod takim tytułem nie zwracał. W imieniu Rządu Narodowego w „Odezwie do Ogółu Obywateli Ziemi Kieleckiej”. Autorem Odezwy jest nikt inny, jak Komendant Józef Piłsudski. Nie będę cytował całej Odezwy ani jej różnych apeli i nakazów. Chodzi mi o te fragmenty, które dotyczą państwa zaborczego – Rosji. I jak Rosję w kilku zdaniach Piłsudski charakteryzuje. Sam wstęp tego dokumentu, jego preambuła najjaśniej wyłuszcza stosunek do Rosji – kraju, który wyjątkowo dobrze znał. Piłsudski wbrew pozorom nie był romantykiem w polityce a raczej pragmatykiem. Mimo to, już w roku 1914, gdy nikt (w tym i Piłsudski) nie mógł przewidzieć rewolucji bolszewickiej – z góry stawiał założenie (w licznych kręgach prawicowych niepopularne), że o ile wolna Polska faktycznie na mapy wróci, to nie będzie Polska oparta na jakimkolwiek sojuszu z Rosją. Oto jego wstęp do tej Odezwy:
Wojsko rosyjskie opuszcza nasz kraj. Wraz z haniebną przemocą wrogiego nam oręża opuściła naszą ziemię władza carska, rząd moskiewski, ten najstraszliwszy rzecznik bezładu i bezrządu. /…/
W postaci Rządu Narodowego wstępują na ziemię naszą – od tylu lat przez Moskala przemocą wygnane: Prawo, Ład, Spokój, Bezpieczeństwo. („Józef Piłsudski. Korespondencja 1914-1917” wyd. Inst. J. Piłsudskiego w Londynie, Londyn, 1984, str. 11)
Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny opis państwa rosyjskiego: najstraszliwszy rzecznik bezładu i bezrządu (pisownia J.P.) oraz wartości, których te państwo nie posiadało: prawo, ład, spokój, bezpieczeństwo. Brakło tu, typowych w tego typu orędziach, określeń koloryzujących, czysto patriotycznych: zaborca, okupant, prześladowca, gwałciciel. Nie, mimo to jednak, Piłsudski takim właśnie językiem przekreślał wszelkie plany przyszłej Polski na jakikolwiek układ sojuszniczy, dynastyczny, polityczny z Rosją, gdyż ona sama w sobie, jako państwo, reprezentowała próchnicę polityczną, gospodarczą, moralną. Państwo, którego azjatyckie skłonności do okrucieństwa i rabunku oraz bliskiego pewnym średniowiecznym jeszcze normom mistycyzmu oderwanego od potrzeb praktycznych – uniemożliwiały korzystanie ze zdobyczy i rozwoju myśli europejskiej ostatnich dwustu lat. Państwa, któremu obce było pojęcie wolności osobistej, obywatelskiej, która wyzwala w obywatelu zdolności gospodarcze. Pod wieloma z tych określeń kryje się też Rosja współczesna – po prostu komisarzy i politruków bolszewickich, a wcześniej bojarów i arystokracji związanej z dworem cara-boga, zastąpili oligarchowie. Naturalnie, że Petersburg i Moskwa przypominają prawie do złudzenia miasta europejskie. Przypominały równie skutecznie 100, 200 i prawie 300 lat temu. Ostatecznie to pomniki Władzy, jej potęgi, samodzierżawia. A miasteczka, wioski ledwie 200-300 kilometrów od niej oddalone (nie wspominając o tych w dalszej jeszcze odległości)? Może gdzieniegdzie jeszcze znajdzie się plac, ryneczek lub płotek na wzór ‘bogatych chutorów ukraińskich’ kochanka Katarzyny, Grzegorza Potiomkina – ale za tymi frontonami wybielonymi wapnem kryje się wszędzie brud , smród i ubóstwo. Do dziś. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że król Stasiu (tak, też – niestety – kochanek Katarzyny, no bo któż nim nie był?) dał mu tzw. indygenat, co równało się z naturalizacją na obywatela Rzeczypospolitej. Marzyło mu się bowiem być księciem całej Rusi, łącznie z Podolem. W dowód wdzięczności dla Rzeczypospolitej … był gorącym orędownikiem kolejnego rozbioru Polski. Ten wybitny kłamca i oszust ale niezwykle ambitny i zdolny dyplomata miał olbrzymie zasługi w zniszczeniu ukraińskich korzeni i niezależności ludu Rusińskiego pod postacią Kozactwa – nadwołżańskiego, zaporoskiego i nawet wielkiej Siczy, którym Rzeczypospolita nadała wiele praw udzielnych.
Tak Rosję widział, taką poznał w latach 2 wojny światowej mój ojciec. Miał 11 lat gdy rysował laurkę z sercem Marszałka, którą zaniósł na cmentarz na Rossie, gdzie złożono w grobowcu jego matki, Marii z Billewiczów, urnę z jego sercem w 1935. Prawie dekadę później, jako już dwudziestoletni zacznie naukę Rosji realnej, nie książkowej, nie romantycznej, sentymentalnej. Rosji kłamców, rozbójników, donosicieli, łotrów. Rosji, której nigdy nie można ufać. Rosji, która nienawidziła ludzi wolnych. Zazdrościła im tej wolności ale wiedząc, że jej sama posiąść nie potrafi – niszczyła ją. Donosicielstwem, okrucieństwem. I karabinem, gdy innej możliwości brakło.


Gdy Rosjanie wkraczali na Kresy w 1939 i ponownie w 1943 /44 rzezie, pogromy, wywózki, rozstrzeliwania, gwałty i grabież wszelkiego dobytku była niewyobrażalna. Rosjanie określali to jako ‘wyzwalanie’. W przytłaczającej większości te zbrodnie skierowane były głownie wobec polskiej ludności. Jak dzisiaj określana jest przez Rosjan napaść na Ukrainę? Wyzwalaniem. Złośliwa ironia agresorów czy naturalna, historyczna kontynuacja tej samej strategii wojennej ‘spalonej ziemi’?

Wracam do tego chłopca z 1935 roku w Wilnie – mojego ojca. W lipcu 1944 ma dwadzieścia lat. Z bratem kilka lat starszym idą w grupie młodych żołnierzy w kierunku Puszczy Rudzkiej za rozkazem AK wileńskiego. Końcowa faza realizacji akcji „Burza” i opanowania Wilna z rąk niemieckich przed wkroczeniem doń armii sowieckich. Rosyjska ofensywa pod nazwa ‘Bagration’. Dowództwo AK podpisuje porozumienia z dowództwem sowieckim w walce z wojskami niemieckimi. Puszcza Rudzka jest miejscem grupowania się oddziałów AK z Okręgów wileńskiego i nowogrodzkiego. Żołnierzy jest bardzo dużo w licznych jednostkach, posiadają też sporo broni już zdobytej na Niemcach w licznych ostatnich bitwach i potyczkach z nimi. Atmosfera jest budująca. Grupa młodych AK-owców błądzi trochę po zagajnikach, lasach. Więcej akcji po prawdzie widzieli w latach poprzednich, w czasie miejskich akcji typu KEDYW-owskiego w ramach bojówek Szarych Szeregów niż teraz. Nie mieli na razie szansy wziąć udział w ani jednej bardziej otwartej walce, bitwie. A ręce świerzbią. W końcu docierają do większego oddziału. Trwają zgrupowania, formowania się w nowe oddziały, przypisywania do brygad, pułków, kompanii. Jest chwilowa przerwa. Dowództwo czeka na rozkazy wynikające z rozmów z dowództwem sowieckim. Pułkownik Wilk (Aleksander Krzyżanowski) prowadzi rozmowy z sowieckim dowódcą Frontu Białoruskiego, gen. Czerniachowskim. Trwają około dwa dni. 17 lipca w Boguszach ‘sojusznicy’ sowieccy niespodziewanie aresztują całe kierownictwo polskich jednostek.
Tata właśnie siada na pniu z kolegami, tuż koło jakiejś studni przy gajówce, gdzie kwaterują. Słyszą dziwny huk i drżenie ziemi. Chaos, chłopaki biegają indywidualnie, w grupach, inni stoją. Co się dzieje? Trwa to krótko. Zgrupowanie otaczają pierścieniem wojska sowieckie. Sojuszników-zdrajców. Czołgi, piechota rosyjska z nastawionymi bagnetami. Wszelki opór byłby masakrą. Dowódcy chcąc uniknąć tej masakry nawołują do spokoju. Wzięto do niewoli około czterech tysięcy żołnierzy AK. Zgromadzono wszystkich w Miednikach. Jakiś sowiet ubrany w polskim mundurze namawia do wstąpienia w szeregi dywizji kościuszkowskiej gen Berlinga. Politruk mówi łamaną polszczyzną, wspomagając się rosyjskim. Nie może skończyć wobec krzyków i gwizdów młodych akowców. Tak kończy się ‘sowieckie wyzwalanie’ i sowieckie braterstwo broni. Wywożą ich pulmanami, stłoczonych jak śledzie, w głąb Rosji. Na nielicznych przystankach nikt nie może wyjść, kolega obok taty musi się załatwić, prosi o wyjście ‘za potrzebą’. Nie nada – rób gdzie stoisz! Wyłamują deskę w podłodze, chłopak kuca. Słychać jego dziki krzyk i wywraca się w tej pozycji. Jakiś sowiecki sołdat wbił mu od spodu bagnet w brzuch. Pociąg rusza, chłopak umiera powoli w straszliwych bólach. Trupa zabiorą dopiero na następnym przystanku. Dojeżdżają do Kaługi i zostają zakwaterowani w miejscowych koszarach. Dowiadują się, że zostali przydzieleni do 361 zapasowego pułku piechoty. Jako obywatele sowieccy. Kilka razy maszerują na jakichś beznadziejnych pokazach z drewnianymi karabinami. Nie są żadnymi sołdatami a jeńcami, tyle, że bez praw jenieckich. Znowu – potiomkińszczyzna, zakłamanie do końca, oszustwo i zdrada. Rosji nigdy wierzyć nie można. Ta ‘zabawa’ w żołnierzy jakiegoś pułku kończy się bardzo szybko. Wywożą ich w jakieś głębokie lasy na tzw. etapy. Na każdym etapie jedna kompania. Ojciec traci kontakt ze swoim bratem, który jest na innym etapie. Dzień i noc są pilnowani przez rosyjskich strażników. Ich praca to katorżniczy wyrąb lasu. Ojciec jest najmłodszy w swojej kompani, bardzo szczupły, drobny. Kompanijny ‘wracz’ (lekarz) polubił go i często zabiera do prac pomocniczych przy szpitalu polowym. Mieszkają w ziemiankach, jedzenie podłe. Stosunki ze strażnikami niezbyt dobre. Jest kilku jeńców włoskich, Rumun (pozostałości katastrofalnej dla Niemców kampanii nadwołżańskiej i klęski stalingradzkiej). Czasem ‘przez nieuwagę’ udaje im się strącić nogami jakiś wielki pień ściętej sosny, siedząc na tych pniach na ciężarówce w transporcie do stacji. Umówili się z lokalną ludnością, która wieczorami przychodzi i te pnie kradnie, bo z przydziału mają bardzo mało, więc marzną w chałupach. Wszystko musi iść na ‘wysiłek wojenny’. Ale przyzwyczajeni, bo w Rosji pokój czy wojna – dla szaraczków jednaka bieda. Ojciec się rozchorował ciężko. Lekarz go przytulił do swego szpitalika. Nie wiele lepszego, jak ich ziemianki ale choć lepsze trochę jedzenie i jakieś lekarstwa. Pewna grupa decyduje się zorganizować ucieczkę. Jest ich ok. dwudziestu. Wciągają ojca w spisek i podejmuje się skraść od tego miłego lekarza mapnik i kompas. Bez tego szanse ich na przedostanie się gdziekolwiek z tych rozległych borów ‘bóg-wie-gdzie’ marne. Umówionego wieczora ma szanse to zrobić i nocą znikają z obozu. Pierwsza ich część ginie szybko. Dzięki szpiegostwie i donosicielstwie tej ‘życzliwej’ ludności okolicznej. Kierują się na Moskwę, mimo, że to droga nieco okrężna, ale spod Moskwy znanymi traktami łatwiej dostać się na Białoruś i do Wilna. Ojciec pod Moskwą wysiada fizycznie i decyduje się zrobić ryzyko i iść do samej Moskwy, a stamtąd jakoś pociągami do domu. Rozstają się. Większości już nigdy nie zobaczy. Udaje mu się, gra ‘bolnowo sołdata’ na przepustce do domu. Kilka razy wydaje się, że koniec gry, że przegrał. Ale dotarł. Ostatni etap już ‘na chama’, wbrew rozsądkowi, aby do Wilna. Z Mińska, gdzie sprytem ratuje się z potrzasku, wskakuje na jakiś towarowy pociąg w kierunku na Wilno. Gdy widzi z daleka znajome wieże wileńskie – wyskakuje z pociągu i prawie łamie nogę. Ale unika ewentualnej wpadki na dworcu. Dowleka się do domu – a dom i zakłady jego ojca spalone. Śladu po rodzicach, starszym bracie nie ma. Idzie do domu przyjaciela ze szkoły i z AK, otwiera jego ojciec, stary legionowiec. Mówią, że rodzice z bratem repatriowali się do nowej Polski. Ale AK jeszcze działało. Załatwiają mu lewe papiery na nazwisko ‘Tadeusz Mickiewicz’ i rusza z nimi do tej nowej Polski. Ktoś inny powiedział, gdzie rodzice się znajdują. Dociera, znajduje rodziców, brata, ciotki, kuzynów i kuzynki w Toruniu. Odnajdują się nawet nieliczni koledzy z AK wileńskiego, ci którzy uniknęli kotła w Puszczy Rudzkiej i Kaługi. Czasy trudne ale i bałagan. Mój dziadek po jakimś czasie załatwia papiery oficjalne dla ojca pod pretekstem, że ostanie lata wojny ojca nie było w Wilnie, bo wycofujący się Niemcy wywieźli go do Prus, jako robotnika. I teraz się odnalazł. Bałagan był wszędzie. I ludzie wszędzie i ci którzy chcieli pomóc lub gotowi byli pomóc za złotą obrączkę lub inny drobiazg. Ale zanim swoje nazwisko mógł uzyskać spotkał go i rozpoznał jeszcze jeden kolega-akowiec z Wilna. Ten też w Kałudze nie był, choć był z ojcem w Puszczy Rudzkiej więc wiedział, że ojca żadni Niemcy nigdzie nie wywieźli. I teraz nosił mundur bezpieki nowej Polski. Zaczęło się od sugerowania drobnych prezentów, potem wymagania rosły i prosto postawiona alternatywa: albo-albo. Rozmowa ojca z kumplami akowcami, których nowe władze nie kupiły. Organizują ‘przypadkowe’ spotkania z tymże zdrajcą. Okrzyki niby radości ze spotkania, poklepywania po plecach, ktoś mówi, ze mieszka zaraz na końcu miasta, koło dużych lasów, ma w domu dobrą wałówkę i kilka butelek wódki, zaprasza. Więc idą. Podobno potem, po tej wódce, poszli na spacer do lasu. Potem oni wrócili. Ten nieszczęsny kolega nie wrócił. Czasy były podłe. Rosjanie zmienili wielu porządnych ludzi na świnie, bo nikt tego tak dobrze robić jak oni nie potrafił.
Potem życie się potoczyło, tak jak wszystkim się toczyło w nowej rzeczywistości. Ale przez całe moje dzieciństwo i wczesną młodość nigdy na te tematy z tatą nie rozmawiałem. Nie chciał, albo zbywał jednym-dwoma zdaniami. I przez całe życie nigdy nie usłyszałem od niego jednego dobrego słowa o Rosji i Rosjanach. Czasami to przybierało absurdalne rozmiary, które mnie irytowały. To, co wiedziałem to tylko od rodziny, babci. W końcu lat siedemdziesiątych koledzy z Kaługi (pozostałych tam, rok po ucieczce ojca, oficjalnie zwolniono i przetransportowano specjalnym pociągiem na teren nowej Polski) zaczęli nawiać ojca by wstąpił do ZBOWIDU (organizacja kombatancka w PRL). Ojciec nie chciał. Oni nastawali. Henio Czyż (znany polski kompozytor) napisał notarialne poświadczenie, że był z ojcem w AK w Wilnie. Ktoś inny podał adres Archiwum Wojskowego pod Moskwą, gdzie są wszystkie kartoteki i że oni bez problemu przysyłają poświadczenia z Kaługi, że tyle lat minęło i nikt o tamtych sprawach (ucieczka) nie pamięta. Myśmy też w domu namawiali: dlaczego kombatantami mieliby być tylko komuniści, przecież teraz o AK mówi się przychylnie i masz nie tylko prawo ale i obowiązek! Dla świętego spokoju – uległ. Tak, po jakimś czasie przyszło z tego Archiwum poświadczenie, że był w Kałudze w 361 Zapasnoj Połk Strieleckij. Został kombatantem. A my z przekąsem zaintonowaliśmy chóralnie: widzisz? A nie mówiliśmy, czasy się zmieniły. Ojciec machnął ręką, tak jak odgania się muchy. I powiedział: w Rosji nic się nie zmienia.
Kilka miesięcy później z Konsulatu Generalnego ZSRR w Warszawie przyszedł nagle list. Po rosyjsku i po polsku. Informujący oficjalnie ojca, że jeżeli kiedykolwiek przekroczy granicę polsko-radziecką to zostanie aresztowany i postawiony przed sądem za dezercję w stanie wojny. I że będzie sądzony, jako obywatel radziecki, gdyż nim był w momencie popełnienia przestępstwa. W Rosji nic się faktycznie nie zmienia.
A ja myślę, zwłaszcza w świetle zbrodni rosyjskich na Ukrainie, w świetle stałego nimbu sławy, jakim Rosjanie i rząd rosyjski otacza pamięć Stalina, jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości, – może nadszedł czas by Stany Zjednoczone i Wielka Brytania oficjalnie potępiły zawarcie Układów Teherańskiego, Jałtańskiego i Poczdamskiego z tym zbrodniarzem i przeprosiły narody Europy Środkowo-Wschodniej za blisko czterdzieści lat kajdan niewoli. Bo ‘wyzwalanie’ Polski w 1944 i 45 było też często kampanią mordów, gwałtów i kradzieży dobytku polskiego.
A już za wszelką cenę nie odpuście Putinowi i nie powtarzajcie tego samego błędu, jaki zrobili Roosevelt i Truman z Churchillem.












