W szacie smutku i braku

Bogumil Pacak-Gamalski

(Część I)

Nie wiem dokładnie, to było tyle lat temu. Miałem może pięć, może sześć lat.  Na pewno nie siedem, bo wtedy mieszkałem już w okolicach Warszawy i tam zacząłem szkołę podstawową.   Działo się to w starym Toruniu. Świat był tak inny. Wszędzie pachniało jeszcze wojną, która towarzyszyła moim zabawom:  znajdowanie kul i fragmentów pocisków i ciągłe ostrzeżenia rodziców i dziadków, by kamieniami ich nie rozbijać, bo można stracić palce lub całą rękę, co stało się niedawno synkowi ‘pani X’ (zawsze było to ‘niedawno’ i zmieniały się tylko imiona tych znajomych, więc przestaliśmy też  tak zupełnie w to wierzyć, w dodatku jeśli ‘pani Kasia’ miała synka, któremu urwało dwa palce, to dlaczego my nigdy tej pani Kasi na oczy nie widzieliśmy?); wojna towarzyszyła wszystkim podsłuchiwanym rozmowom taty, babci, dziadka, wujka, cioć. Zwłaszcza, gdy zbierali się na wspólny obiad lub kolację. Co prawda mówili srogo: nie słuchaj rozmów dorosłych, zajmij się czymś. Nie słuchaj! Dobre sobie. To były najciekawsze opowiadania!

Mieszkania po wojnie były małe – salonik i pokoje co prawda duże, długie korytarze – ale tych pokoi było mało, bardzo mało, bo aż dwa: w jednym babcia z dziadkiem, a  w salonie mama, tata, ja i siostra. A, i wielki fortepian koncertowy. No i wspaniały piec kaflowy. Kuchnia była bardzo duża i miała swój balkonik (w salonie był duży balkon) i spiżarnię. Ale ze spiżarni trudno zrobić pokoik, w dodatku bez okien. Co też nie było prawdą. Nad nami, na ostatnim, czwartym  piętrze było jeszcze jedno mieszkanie, tylko jedne, bo drugie drzwi prowadziły na wielki strych. W tym mieszkaniu mieszkał wujek Wacek, dyrektor MHD w Toruniu. Niby dyrektor, a takie małe mieszkanie! Mieli tylko kuchnię i jeden pokój. A było ich … pięcioro: wujek Wacek-dyrektor; ciocia Irena, jego żona, kuzynka taty; ich córka Ewcia; kochana i pięknie śpiewająca po rosyjsku ciocia Jania, siostra babci i bardzo starsza pani, która była mamą wujka-dyrektora. Więc oni z tej spiżarni właśnie w swojej kuchni usunęli jedną ścianę i tak powstała wnęka z łóżkiem, gdzie na noc spała jedna z teściowych (nie pamiętam czy ciocia Jania czy ta druga bardzo elegancka pani). Ciocia Jania miała przed wojna wielki majątek Komarszczyzna na Mińszczyźnie, z wielkim drewnianym dworem, dwoma młynami, stodołami.  Pamiętam, ze względu na wielki i szczery śmiech całej bez wyjątku rodziny, gdy na jakimś świątecznym, wspólnym obiedzie (więc  robionym w naszym, dużo większym mimo wszystko mieszkaniu), gdy spytałem całkiem poważnie: ‘to  czemu tam nie wrócimy, wszyscy na tym majątku się zmieścimy!’ Strasznie chciałem mieć własny pokój, by siostra mi stale nie przeszkadzała i nie stroiła żartów z moich poważnych planów. Więc ta wojna była jeszcze wszędzie. Choć zakończyła się  ponad 10 lat przed moim przyjściem na świat.

Kilka razy w tygodniu chodziliśmy z naszego mieszkania na Mokrym (na ogół z mamą tylko, zwłaszcza już w tym ostatnim roku mego sześcioletniego życia, gdyż tato wyjechał na stałe do Warszawy ‘robić karierę’) do rodziców mamy na Jakubskim Przedmieściu. Szło się ulicą Batorego, przez Garbaty Mostek i wchodziło w świat dziwów. Po prawej wielki poligon, gdzie czasem strzelali żołnierze, po lewej niekończący się wysoki mur z czerwonej cegły koszar i szkoły wojsk artyleryjskich.  Żołnierze w mundurach wyglądali dzielnie i bojowo, a że mama była piękną kobietą, często wyprężali się i salutowali oferując ponieść siatki z zakupami. Imponowało mi to bardzo. Wtedy zdecydowałem, że zostanę żołnierzem. Nie byłem tylko pewny czy artylerzystą, jak oni czy ułanem, jak dziadek (ojciec mamy). To była decyzja bardzo sumienna. A ponieważ od śmiejących się wujków i cioć wiedziałem, że zjadłem wszystkie rozumy – byłem pewny, że gdy nadejdzie ten czas, to zrobię wybór właściwy.  Po latach okazało się, że wujkowie i ciocie się pomylili albo moje wartości się zmieniły – w wojsku żadnym nigdy w życiu nawet jeden dzień nie służyłem. 

Za koszarami cofaliśmy się gdzieś w przełom wieków XIX i XX. Ulica gen. Pułaskiego (dziś należałoby powiedzieć – generała  Kazimiery Pułaskiej, gdyż wiemy, po otwarciu grobu przez Amerykanów, bez żadnej wątpliwości, że generał mężczyzną być nie mógł a wtedy nawet w Ameryce operacji zmiany płci się nie robiło…): wzdłuż chodnika gazowe latarenki, które co wieczór zapalał pręcikiem pracownik elektrowni, po prawej olbrzymi stary cmentarz św. Jakuba, przylegający od tej strony do tych rozległych poligonów, po lewej gęste krzaki porosłe wysokimi trawami, wijące się wśród nich wąskie ścieżki i jakieś dziwne kamienne tablice. Wiedziałem już, że to groby. Niektóre stojące, inne leżały całe lub pęknięte na ziemi, jakby rozrzucone. Od zawsze miałem przykazanie od mamy i dziadków, że nie wolno tam chodzić. Czasami kręcili się tam jacyś pijaczkowie, podejrzane typy, były nawet resztki rozwalonego murku, który kiedyś widać ten cmentarz okalał. Pytałem o ten cmentarz dziadków, zasięgałem opinii kolegi, który mieszkał w tej samej, co dziadkowie kamienicy. Waldek (ten kolega) też nic nie wiedział i tam nie chodził, bo miał stracha i jego rodzice mu też zabraniali. Powiedziano mi, że tam chodzą tylko bandyci i kryminaliści, zakłócają spokój umarłych a to grzech i porządny chłopiec winien to miejsce uszanować i nigdy tam nie chodzić. Naturalnie, nie chciałem być, jak ci bandyci i nie chciałem też zakłócać spokoju umarłych. Byłem trochę łobuziakiem ale dość dobrym chłopcem mimo wszystko.  Kamienica dziadków stała na ulicy Lampego (dzisiaj Antczaka), tuż przy tym drugim, olbrzymim cmentarzu. Cmentarzu, który dobrze znałem, bo chodziliśmy tam oczyszczać  grobki bliźniaków, braciszków mojej mamy, którzy zmarli kilka dni po urodzeniu w 1945 (wówczas ta ulica Lampego, później Antczaka, nazywała się po prostu Przy Rzeżni. Nie widziałem wówczas, że Polska to taki dziwny kraj, gdzie zmiany nazw ulic, placów a nawet miast są dość popularne i częste …) . Ta moja ‘dobroć’ i poczucie sprawiedliwości były trochę Janosikowe lub Robinhudowe, bo z koleżanką z tej kamienicy często zabieraliśmy część kwiatów z grobów, gdzie były ich pęki i przystrajaliśmy nimi kompletnie zapuszczone i zapomniane groby innych. Znałem już nieźle alfabet i potrafiłem wydukać napisy, zwłaszcza imiona na grobach i daty śmierci. I ta sprawa tego zarośniętego cmentarza-chaszczy, mimo ostrzeżeń, niepokoiła mnie. Wydedukowałem, że musi być strasznie stary i nikt z rodzin już nie żyje i pewnie dlatego zapomniany i zarośnięty. Wpadłem na pomysł, że jeśli nazbieramy kwiatków z podwórka (zanoszenie kwiatów z tego naszego cmentarza na cmentarz inny wydawało mi się nieetyczne, nie mam pojęcia czemu) i pójdziemy na ten zakazany, to nie będzie to grzech i zakłócanie spokoju umarłych, przeciwnie – dobry i pożyteczny cel. Koleżanka nie była przekonana, że to dobry pomysł (jej, zwłaszcza dziewczynce, pod surową karą zakazano tam chodzić, ze względu na te zakazane typy tam myszkujące) ale byłem dość elokwentny i wytłumaczyłem jej, że to zacny uczynek i że nie grzech a przeciwnie – Bozia będzie nam za to wdzięczna. I tak zrobiliśmy. Była to krótka i dziwna wycieczka. Dwoje brzdąców ostrożnie skradających się wąskimi, zarośniętymi ścieżkami do przewróconych tablic grobowych, niektóre groby zapadnięte, inne zniszczone przez czas, pochylone. Serca waliły nam tak, że byliśmy pewni, że ci wszyscy ukryci w chaszczach bandyci nas słyszą.  Na jednym z lepiej zachowanych grobów koleżanka ułożyła szybko bukiecik i powiedziała rezolutnie : ‘starczy. idziemy’.  Ale ja musiałem przeczytać jeszcze choć jedno imię i te starożytne daty!  Napisy były bardzo niewyraźne. Palcem rozcierałem mech aby je lepiej zobaczyć. Były bardzo dziwne, niezrozumiałe inne litery, których nie znałem. Wtedy przypomniałem sobie książki dziadka, wśród których było trochę niemieckich (dziadek niemiecki znał dobrze), przedwojennych. Wśród nich była pięknie ilustrowana powieść „Robin Hood”, którą dziadek mi czytał tłumacząc na polski, a ja pasjami potem przerzucałem jej kartki oglądając te piękne rysunki. Druk tej powieści był w stylu starego gotyckiego niemieckiego i litery były takie dziwne, trudno czytelne. I doznałem olśnienia – to musi być ten niemiecki alfabet, tylko jeszcze dziwniejszy, starszy widocznie! W tym momencie usłyszeliśmy szelest, ktoś szedł przez chaszcze. Koleżanka wrzasnęła i zaczęła uciekać. No to ja za nią. Nie, że się bałem. Skąd!  Biegłem za nią, by w razie czego ją obronić, oczywiście. Ona pobiegła do swojego mieszkania na drugim piętrze, ja do dziadków na trzecim. Jeszcze zdążyła mi przypomnieć obietnice, że nikomu o tym nie powiem. Nie miałem czasu jej nic wytłumaczyć. A to takie proste! To musiał być cmentarz z wojny, żołnierzy niemieckich, którzy takie okrucieństwa nam zadawali, naszych wrogów śmiertelnych. My, jako Polacy nie możemy chodzić i dbać o cmentarz tych, którzy nas chcieli wszystkich zabić! W tym wieku to było takie logiczne. Etyka dziecka jest bardzo prosta, bez niuansów, czarno-biała.

Tego wieczora, po kolacji, zdecydowałem opowiedzieć moją wycieczkę babci, dziadkowi, cioci i wujkowi. Mamy już nie było, bo wróciła z siostrą do domu, a ja zostałem na noc u dziadków. Jak bywało często i co lubiłem. Powiedziałem z dumą: ‘rozumiem dlaczego nie chcecie żebym na ten zarośnięty cmentarz chodził. I nie ma czego ukrywać. Całkowicie się z tym zgadzam, że Polacy tam nie powinni chodzić. Przecież nie będziemy chodzić odwiedzać grobów bandytów, którzy chcieli nas zabić.’

Zapanowała cisza i konsternacja.  Babcia pierwsza odzyskała głos: ‘co ty mówisz dziecko? Kto ci wsadził do głowy takie idee, że to byli bandyci? Jak można tak mówić o zmarłych? ‘.

Była wyraźnie poruszona i zaszokowana. Jej oburzenie zabolało mnie bardzo. Jak babcia może ich bronić, przecież wyrządzili jej i całej rodzinie tyle krzywdy?! W dodatku zarzucić mi, że powiedziałem coś złego, niedobrego? Krzyknąłem: ‘przecież  to cmentarz hitlerowców, babciu!’ I opowiedziałem szybko, jednym wydechem, cała moją wizytę tam. Widziałem na ich twarzach zdumienie. Dziadek spojrzał na mnie poważnie, spokojnie. Długo. I powiedział dobitnie:

to nie jest cmentarz hitlerowski ani niemieckich żołnierzy.  To cmentarz żydowski i w tych grobach leżą ludzie niewinni żadnych zbrodni, leżą ci, którzy wycierpieli więcej nawet niż my w tej wojnie. Żydzi.’

Od tego momentu poznałem te słowo.  Na pewno słyszałem je wcześniej, pewnie w rozmowach, w zwrotach. Ale od tego momentu zamieszkało we mnie emocjonalnie. Nabrało kształtu człowieka. Słowo, które potem odziało się w szatę wielkiego smutku. I braku. Braku, który do dziś nie jest i nigdy już nie będzie wypełniony. Poznałem potem, w dość już długim życiu, wielu Żydów. Polskich też. Innych też. Zagadnienia, komplikacje, pogromy od ponad tysiąca lat, poczynając od portugalskich, pojęcia syjonizmu, anty syjonizmu, komplikacje izraelskie. Przekleństwa religii, szowinizmu, faszyzmu.  W niczym to nie pomaga. Nie wypełnia tego braku. Mieszkałem przez kilka młodych lat szkoły podstawowej w małym, starym miasteczku mazowieckim. Blisko naszego domu były uliczki zabudowane szeregiem parterowych drewniaków, zniszczonych czasem  domków zamieszkałych przez biedotę tego miasteczka. Przed wojną te domki to była dzielnica żydowska, biegały po tych uliczkach żydowskie dzieciaki, ich matki krzyczały na nich po polsku, w jidysz. W czasie wojny pewnego dnia spędzono ich wszystkich na rynek przy kościele, blisko dużego parku. Musieli tam klęczeć przez kilka dni na bruku. Kto się wywrócił – zastrzelono na miejscu. Nikt z nich do tych domków nigdy nie wrócił.

Z własnej pamięci i wiedzy przypominam tylko dwóch, z miasteczka, które liczyło wtedy ok. 25 tysięcy mieszkańców. Może było więcej, nie wiedziałem. Jeden to był starszy, wyprostowany i elegancko ubrany mężczyzna, który spacerował główną ulicą miasta; drugą była kobieta nazywana ‘wariatką’.  Nie bez przyczyny. Znałem ją, bo pracowała, jako kontrolerka biletowa dwóch kin w miasteczku, „Wrzos” i „Bałtyk”. Była w średnim wieku, mała, szczupła. Ubierała się w dziwnie, nieco wojskowe w kroju czarne spódnice i bluzy, chodziła szybkim krokiem, truchtem w zasadzie i w kinach trzymała w ręku grubą gumową rurkę i goniła między rzędami chłopaków, którzy weszli na seans ‘na gapę’. Waląc ich tą pydą po ramionach i głowie. Kiedyś opowiadałem o niej ojcu i użyłem tego określenia ‘wariatka’.  Ojciec powiedział:  to ja cię z nią poznam , zaprowadzę do jej mieszkania. Tylko nie zadawaj żadnych pytań na temat dużych zdjęć, jakie w jej pokoju zobaczysz.

Tata krótko pracował wówczas, jako plastyk, w największym zakładzie przemysłowym w tym miasteczku. Na terenie tego zakładu było kino „Wrzos”, nad tym kinem tata miał olbrzymią pracownię, a blisko tej pracowni miała maleńkie mieszkanko służbowe właśnie ta dziwna kobieta. Poszliśmy. Prowadzili bardzo ożywioną i ciekawą rozmowę na wiele tematów. Byłem zdumiony jej oczytaniem i dość szeroką wiedzą. Ale czasami jej tok myśli jakby się przerywał, zatykał i mówiła przez moment trochę bez sensu. Mimo to byłem oszołomiony jej … normalnością.  Tak, te fotografie widziałem. I starałem się nie zauważać, jak słonia w składzie porcelany. Na stołem wisiały dwa duże portrety: Hitlera i Himmlera. Wtedy jeszcze chyba Kafki nie czytałem, ale atmosfera wizyty miała właśnie taki charakter. Po wyjściu miałem naturalnie masę pytań. Tata opowiedział mi jej historię. Była więźniarką Ravenscbruck. Nie miała piersi, obcięto je jej (nie dwie jednocześnie, a po jednej, w odstępach czasowych) w eksperymentach ‘medycznych’.  Po wyzwoleniu obozu wróciła do Polski, do tego miasteczka, gdzie miała liczną rodzinę i masę znajomych, przyjaciół. Przed wojną Żydzi stanowili tam większość ludności. Ona przeżyła, więc była pewna, że przeżyli choć niektórzy z bliskich, z przyjaciół. Nie mogła być sama. Ale została sama, nikt nie przeżył. Może jednostki, jak ten starszy, elegancki pan. Ale nikt, kogo znała. Nikt. Miała częste napady lęku, silny (jakbyśmy dziś nazwali) postraumatic disorder. A te portrety? Proste. W jej świecie, świat stary, który w takiej czy innej formie trwał przez stulecia – istnieć przestał. Węc to, co trwało było nietrwałe. Mogło się zmienić w każdej chwili. Kiedy tata pierwszy raz był u niej w mieszkaniu, z rozbrajającą szczerością wyznała: czy pan myśli, że oni nie wrócą? Oczywiście, że wrócą. Drugi raz obozu przeżyć nie mogę. Wiec ich zaproszę do siebie i udowodnię, że jestem największą zwolenniczką Wielkiej Rzeszy w całym mieście. I będę główną kapo kobiecego na całe miasto.

Starałem się potem kolegom wytłumaczyć aby nie krzyczeli za nią: wariatka.

To miasteczko  w dwudziestoleciu po kolejnym odzyskaniu suwerenności rozbudowano i odbudowano z rozmachem. Odwiedziłem je w 2018, po raz pierwszy od lat 70. Nie do poznania. Piękne, czyste, nowoczesne. Śladu po domkach po-żydowskich. W ich miejsce zbudowano nowe bogate posesje, pawilony handlowe.  Nie mam pojęcia czy mieszkają tam jacyś Żydzi. Może tak. Dziesięciu? Stu? Nie mam pojęcia. I jest to bez znaczenia. W tym miasteczku na zawsze też został brak. I smutek. Czy ktoś pamięta o klęczących na bruku, w palącym słońcu, Żydach polskich? Sąsiadach.

(poniżej link/łącze do cz.2 cyklu)

https://kanadyjskimonitor.wordpress.com/2022/10/07/smutek-i-brak-cisza-ktora-trzeba-wypelnic-prawda/

A walk in memory of my Queen

by Bogumil Pacak-Gamalski

There is very few Canadians, who remember in their lifetime, any other Canadian Queen. Our monarch and constitutional Head of State. Elizabeth II – the only monarch I had, having been born and raised in a country that was a republic. At that time no less than a communist republic. That was also long ago.

There is millions of Canadians now, who have no special connection to the monarchy. They or their parents came here long after the 2nd world war. The last time Canadian soldiers actually fought for king and believed they did so not for Canada alone, but for the king, too. It was important for them, had an actual meaning. Canada in 1939 was actually still a Dominion, not even a fully sovereign country.

However, when I took an oath to become a citizen of Canada – I took an oath of a sovereign Canadian State and I pledged my loyalty not as a Dominion subject to a British Monarch. No, Prime Minister Pierre Trudeau must have been aware that I would not have like it.

I landed in Canada in frosty evening on February 1982. A month later, in March, Pierre Trudeau passed a Bill in our Parliament establishing a full repatriation of our Constitution from London and full sovereignty of Canada. Elizabeth II proclaimed this sovereignty in April of that year. That meant a lot to me. I do take oaths and pledges seriously. I wanted to live in Canada, not in a dominion of another country. And if Canada was a constitutional monarchy, I wanted to have a Canadian monarch. That our monarch, for undeniable and absolutely valid historical reasons, is also a British monarch and resides permanently in London (the one in Britain, not in Ontario) doesn’t bother me. I’m satisfied that the monarch’s General and Lieutenants Governors do represent the monarch well and are willing to constitutionally stop elected politicians from forming autocratic or tyrannical power. And every Canadian prime minister and provincial premier is well aware of it.  Therefore the appointment of every Governor should never be treated as political patronage and ‘pay out’ for old political parties hacks, as was the most cases in our recorded history (in Dominion and in independent Canada). It takes away from the dignity of that position, therefore takes away from dignity of the Sovereign. Last  appointments broke from that ugly tradition and three of them seemed very excellent: Michaëlle Jean in 2005, David Johnston in 2010 and current, Mary Simon in 2021.

I have never personally seen Elizabeth II during Her visits to Canada. To think of that, I have never seen here any other Royal Family member. Being hardly a person to line up streets and wave little paper flags is not my style. Not that there is anything wrong with that – but I have a particular aversion to it from childhood and very early adulthood during communist times, where it was often required. I preferred watching Elizabeth on TV, reading articles about Her visits. But I did see Her, Diana and Charles (our current Monarch) and beloved Queen Mother in London, England. Lived there for almost a year in 1981, walked by Kensington Palace almost daily and, of course, ventured few times to the gates of  Buckingham Palace. Did not know than that She would become my Queen. Martial Law in Poland in December 1981 and a communist police looking for me at my parents flat near Warsaw changed everything. Few months later I was in Canada.

I can’t say for sure when and how I become a strong proponent of constitutional monarchy. I was always astute and serious observer and participant of political life. Never missed a single provincial or federal election (did miss few municipal ones). Never been a member of any political party but have very strong political views. Voted for all main political parties according to their platform: for old Progressive Conservatives (not a single time for new Conservative Party and doesn’t look that I ever will, as I detest and don’t trust any populists parties); for Liberal Party and for New Democrats and never regretted my vote. That political astuteness with passing years clarified my views on the institution of monarchy. I looked also to other – mostly European – monarchies. It all lead me to strong opinion that constitutional, modern monarchy offers the best protection for democratic (or, using old British term: responsible government) institutions, works strongly to deter overgrown ambitions of elected politicians to become tyrants and autocrats. Our, Canadian Monarchy offers the same to us. And that should be at the heart of our, Canadian, consciousness. Our country, for better or for worse, is a result of British colonization and that forms obvious and historically correct tradition, even if no longer as obvious present reality. Apart from French/Acadian/Quebec failed attempt at New France (and we do recognize their distinctiveness), Canada that exist is a result of British tradition. And traditions (including also not the best ones) are part of a soul of any country.

This is my tribute to our late Sovereign, Elizabeth II, Queen of Canada. She did serve us good. With grace and reverence we, as a country, deserve. The Crown served us good. Britain not always, but the Crown did.

Generally speaking, the British Canada started here, in Halifax, in Nova Scotia. I know, there is hardly a city in Canada that looks more and screams “England!” louder than beautiful Victoria (yes, named so in honour of Elizabeth II great-grandmother, Queen Victoria) on Vancouver Island. Love that city and had countless visits there. But as far as true historical political roots of British Canada is concern, it is here – on the shores of Atlantic, not Pacific. In Halifax.

Today, the same day as ceremonies in Westminster Abbey, a special service will take place in Anglican Cathedral Of All Saints – an enormous neo-gothic structure, next to monument of Scottish national poet Robert Burns. On Saturday I took my walks through the old Halifax. The one that remembers times of beginning of Canada and times prior to Confederation. In the four years since I have moved here, Halifax has changed, too. Specially old, waterfront Halifax. Become (except for very narrow streets…) more modern, with new tall buildings. To the detriment of the old patrician city. It is harder and harder to see the waterfront even from Citadel Hill. I tried, though. I tried to walk the streets that look the way they looked, when Elizabeth become monarch, when her great- grandmother Victoria reigned, from where her great-great-grandfather, George III (the third longest reigning British king) sent his general John Burgoyne to the fields of Saratoga, where he lost America. Here, in local old cemetery lay soldiers , who where shipped from Halifax to the Crimea War in 1854 to the bloody Battle of Sebastopol (today called Sevastopol) to fight Russian occupation of Romania, Moldova and Bulgaria (a déjà vu of current Russian war on Ukraine?). I visited the old Government House (that’s how the seat of British governor where called at that time), an official residence of Nova Scotia Lieutenant Governor, and signed the Book of Condolences for our Queen. That was my private, personal homage to Elizabeth II. My Queen. Queen of Canada.

God Save the Queen.

God save our new King Charles III.