Bogumił Pacak-Gamalski
Nazwę ‘Współczesność’ generalnie utożsamiamy (w Polsce) z kierunkiem literackim lat 60. ubiegłego wieku. Więc nie będę tego określenia tu używał, gdyż chodzi mi o modernizm. Wielki, potężny ocean wielu stylów artystycznych, estetycznych i filozoficznych, który definitywnie zamykał stare kanony przekazu i zapisu artystycznego, etycznego, filozoficznego.
Można bardzo ogólnie założyć, że rodzicami myśli modernistycznej byli Artur Schopenhauer i Friederich Nietzsche, a w literaturze za prekursorów uznaje się Baudelaire’a i Rimbauda. W sztuce polskiej początki modernizmu łączone są z prądem Młodej Polski.
Naturalnie, tego typu wielkie zmiany są ramą bardzo szeroką, nie powstają i nie kończą się jakimkolwiek manifestem, a wszelkie daty maja charakter symboliczno-ogólnikowy. Można by to porównać do terminologii geologicznej lub archeologicznej (np. archaizm, klasyka, klasycyzm, współczesność, itd.). To proces długotrwały, wieloletni i często liczony dekadami. Czas, gdy ‘stare’ trwa jeszcze solidnie i współistnieje równorzędnie (zwłaszcza w Sztuce) z ‘nowym’ przez wiele lat. W pewnym sensie można powiedzieć, że i dziś modernizm ciągle trwa, mimo iż od dziesięcioleci zadomowiła się epoka postmodernistyczna.
Ogólniki w tego typu tematach są niezbędne, zwłaszcza w traktowaniu tematu w sposób zrozumiały dla czytelnika, który nie specjalizuje się w teoriach i badaniach akademickich. Więc tak właśnie szeroko to traktując, można powiedzieć, że modernizm to Konstrukcja, a postmodernizm jest Dekonstrukcją.
Sam modernizm bez następującego po nim postmodernizmu nigdy nie osiągnąłby takiej wagi, jaką (zasłużenie) ma w rozwoju myśli i twórczości ludzkiej. To właśnie ich zderzenie i walka zadecydowały (i decydują) o jego wadze. Można znowu wrócić do porównań geologicznych i określić to ruchami tektonicznymi skorupy ziemskiej. Ruchami, które zmieniają granice i kształt kontynentów i oceanów.
Tak, jak gigantami-ojcami modernizmu byli Nietzsche i Schopenhauer, tak gigantami postmodernizmu byli Foucault i Derrida.
Ten wstęp był mi niezbędny do pewnych skojarzeń i myśli związanych z rozumieniem pojęcia ‘kresu Czasu’ lub ‘kresu Historii’, występującego u najwybitniejszego chyba modernisty anglojęzycznego, Eliota. Czytając niedawno ponownie Eliota „Dry Salvages”[1] zwróciłem uwagę na podobieństwo idei, koncepcji ‘końca czasów’, pewien katastrofizm dziejowy, jaki przewodził moim emocjom w wierszu sprzed wielu lat. Ten koncept jest jakby jedną z podstaw modernizmu.
Wiersz pisałem w roku 2000 (może miało to znaczenie – dziś nie pamiętam). Czy myślałem w jakikolwiek sposób o Eliocie wtedy? Też nie wiem już dziś. Pewne jest, że Eliot, poeta dość ważny i z solidnym wkładem w historię literatury, gdzieś zostawił ślady w mej poetyckiej, emocjonalnej i intelektualnej pamięci. Stał się częścią mnie. Jednocześnie będąc – chcąc-nie chcąc – dzieckiem epoki postmodernizmu rozbijałem całość katastroficznego wywodu krótkimi dystychami sugerującymi kompletną beztroskę autora wobec tych epokowych kataklizmów lub zaskakujące wtrącenia.
W pewnym sensie jest to zetkniecie Konstrukcji wiersza modernistycznego (Eliot) z Dekonstrukcją mojego.
Piszę o poemacie Eliota, nie tylko dlatego, że występuje podobieństwo wizji ‘końca Historii’. W tym wywodzie jednak równie ważne jest, że Eliot zwraca bardzo silną uwagę na formalizm konstrukcji, na przestrzeganie staranne w doborze zgłosek, akcentów, kolejności wersów. Choć napisany świetnie, przez ten nadmierny szacunek wobec formy jest dla mnie dość męczący. To był dziwny zwyczaj (bardzo przestrzegany przez modernistów) zważywszy, że modernizm miał być zerwaniem z zastanym porządkiem literackim, tradycją. Trochę inaczej rzecz miała się z symbolizmem (choć też zaliczany jest do oceanu modernizmu) – bo symboliści, a już szczególnie król językowej magii słowotwórczej (neologizmy), Bolesław Leśmian, wracał często do ‘niesamowitości’ i używany język czarował własną wizją i przymuszał do poetyckiego chciejstwa autora. Pozostał bardzo bliski filozofii Bergsona.
Czytając Leśmiana lub Błoka odczuwam wrażenie, że czytam dokładnie to, co własną pamięcią zmysłową znali i chcieli przekazać. Słowem, że wiersz powstawał niemal intuicyjnie, samowolnie. Czytając Eliota widzę poetę zapracowanego, który pilnuje każdej kropki, każdego słowa i używa często gumki (bibuły). Strofa jest pięknie zbudowana, nawet myśl nader głęboka – ale czy to poezja czy poetycki esej? Budował konstrukt filozoficzny czy pisał wiersz dla czytelnika? Jednego. Tylko jednego. Właśnie tego, który będzie czytał. Bo w poezji tylko ten jeden, konkretny czytelnik ma znaczenie. To nie dramat sceniczny. To rozmowa dwóch tylko osób: autora i czytelnika. Wszystko inne jest zbędną manipulacją. Popisem, który łechce próżność poety i zachwyca miliony, którym ‘mądre osoby’ powiedziały, że tak wyglądać ma wiersz. A to wierutna bzdura.
Co polecam bardzo młodym adeptom, to używanie notesu (papierowego lub elektronicznego) zawsze i wszędzie. Bo nie zawsze jest czas i możliwość na napisanie wiersza. Ale wszędzie spotkać możemy zjawisko, które poruszy nami do głębi. Wtedy należy robić krótkie notki-klucze, które pozwolą ożywić pamięć zmysłową, gdy wiersz będziemy chcieli napisać. W wierszu lirycznym pamięć zmysłowa jest niezbędna. Nie wyobrażać sobie, jak pachnie mokra ziemia z wieczora, a pamiętać dokładnie, jak pachniała w tym właśnie momencie. Przywoływanie zwykłej pamięci intelektualnej jest fałszerstwem, gdyż jest ona zawsze skontaminowana tysiącami innych ‘pamięci’. I naszych z innych miejsc, i literackich, kiedyś gdzieś poznanych.
Oto mój wiersz z roku 2000. Podkreślam datę (styczeń 2000) nie mogąc uczciwie powiedzieć, że wiązał się on w jakikolwiek sposób z początkiem roku, który miał być końcem wielu rzeczy (świata, Internetu, itd.). Możliwe i prawdopodobne. Ale po prostu nie wiem i chyba już nigdy wiedzieć nie będę.
NOWE CZASY
Zamkową szedłem ulicą,
szerokim Wielkim Traktem Książęcym,
ku Ostrej Bramie i dalej,
w ciszy skupienie na Rossie,
w zamyślenie głębokie, refleksje.
Przez Warszawy, Londyny, Paryże,
poprzez zimny Pacyfik Północy,
wielkie Góry Skaliste, wąwozy.
Ni litewskie, ni polskie zaułki
wiły ścieżek mi mapę zawiłą.
Pomniki łotrów i bohaterów wciągano na cokoły,
tłumy pędzono na zagładę, narody przesiedlano.
A ja pływałem w Wiśle toruńskiej,
włóczyłem się po Łazienkach Warszawskich.
Wojny szły nową pożogą,
płonęły nieba czerwoną smugą
od wschodu po zachód,
tatarskie pułki mieszały się
z zimnym pancerzem teutońskiej stali.
Poeci gnili w więzieniach bernardyńskich
wzywając Boga w szranki turnieju Historii.
Zwycięzcom rozdawano miasta i rzeki,
a przegranych pędzono w otchłań przeznaczenia
z tobołkami przeszłości na schylonych plecach.
Słonce różowieje mokrym świtem
dzikiej plaży Pacyfiku.
Najpierw płonęły kościoły,
potem wnoszono na dymiące ołtarze
imiona nowych Świętych,
Proroków nowej Obietnicy.
A świat wstydliwie zasłaniał oczy.
Rodziła się Nowa Historia
spod płodnych piór gorliwych historyków.
Im gorliwsi – tym lepsza, bardziej lśniąca.
Nowyje Wremia, New Times, Nues Ziteung.
Umarłych nikt nie pytał o sprawiedliwość.
Tym, którzy mogliby protestować
skrzętnie wypełniono usta cementem.
Wszyscy kupowali coraz droższe samochody
a im więcej kupowali, tym szybciej produkowano lepsze.
Arbeit macht frei! Business is business! Time is money!
Kto miał czas grzebać w leśnych mogiłkach,
do których nie prowadziły czarne nitki autostrad?
Rzym plonie.
Wizygoci i Barbarzyńcy maszerują Via Appia.
Wiatr Historii
roznosi białe togi senatorów
po pustych salach Kwirynału,
gdzie mieszają się z purpurą kamaryli kardynalskiej
i biskupich fioletów.
Pax Romana panuje tylko w ruinach Herkulanum.
Przeszłość nie tworzy Historii.
Historię tworzą dzisiejsi zdobywcy.
Tłumy Odyseuszów dawno już
zapomniały po co i dokąd płyną,
a oszołomieni śpiewem syren
znajdują Itakę w każdym napotkanym porcie.
01.14. 2000
Poniżej krótki fragment Eliota ‘Dry savages’, który utkwił mi w pamięci najbardziej i jest zaiste bardzo możliwe, że w jakiś sposób miał wpływ na mój wiersz.
(——-//——)
Gdyż naszą przeszłość pokrywa strumień ruchu
Lecz cierpienie innych pozostaje przeżyciem
Niesprecyzowanym, nie startym późniejszą skruchą.
Człowiek zmienia się i uśmiecha: pozostaje udręką.
Czas niszczyciel zachowuje
Jak rzeka, ładunek martwych Murzynów, krów, kojców z kurczętami,
Cierpkie jabłka i nadgryzione jabłka.
(—-//—-)
Czasem rozmyślam czy o tym rozważał Kriszna –
Między innymi – czy jako o jedynym sposobie przedstawienia tej samej sprawy:
Że przyszłość jest omdlałą pieśnią, Różą Królewską, lawendy gałązką.
Smutnym ubolewaniem nad tymi, których jeszcze nie ma co opłakiwać,
Gdyż są wciśnięci między zżółkłe karty nigdy nie otwartej książki.[2]
A droga wzwyż jest drogą w dół, droga przed siebie drogą wstecz.
Nie możesz patrzeć na to bez drgnienia, ale to pewne
Czas nie jest lekarzem: pacjenta już tutaj nie ma.
Cóż, w zakończeniu wypada mi jedynie powtórzyć za wielkim filozofem: tako rzecze Zaratustra.[3]
[1] Thomas Stearns Eliot, Poezje; wyd. WL Kraków; 1978; s.201-213 (w oryginale i w tłumaczeniu M. Sprusińskiego)
[2] ten jeden wers z tłumaczenia Sprusińskiego zmuszony byłem przetłumaczyć sam. Albo M. Sprusiński przetłumaczył go błędnie, albo błąd w składaniu tomu spowodował, że wersja w tym tomie kompletnie zagubiła sens wypowiedzi Eliota w angielskim oryginale.
[3] „Thus Spake Zarathustra”; F. Nietzsche; 1883
poniżej link do tekstu wyjaśniajacego temat:
https://kanadyjskimonitor.blog/2023/07/11/ty-i-on-poezja-i-wiersz-poeta-i-czytelnik/: Moderniści i burzyciele. Stylizacje a szczerość. Czyli o poezji i poecie.