Ty i On. Poezja i wiersz. Poeta i czytelnik.

Bogumil Pacak-Gamalski

Ad hoc

Tak więc przyszło dziś niebo.

To znaczy nie przyszło, ale

zawiesiło się nad brwiami.

Widać je było wyraźnie

zadartymi górnie oczami.

I te dzienne, niebieskie

z barankami, i te nocne,

granatoczerniejące nad

miastem i łąkami traw.

Pachnące, dusznochcące.

Po epoce dymów i mgieł,

gdy nie było ni gwiazd ni

słońca, a cienie schowały

się za pniami drzew, poeta

znowu pisał wiersz nieśmiały.

(B. Pacak-Gamalski)

Młody Czesław Miłosz kończąc swój okres wileński – choć w sobie specyficzny sposób Miłosz do końca poetą wileńskim pozostał i ten atrybut prowincjusza bardzo mu pomógł nie zatonąć wielkim światem, w którym przyszło mu żyć – pisał w eseju ’Radość i Poezja’ : Źródła poezji ulegają skażeniu, na równi ze źródłami wszelkiej działalności ludzkiej, i łatwo podszepty diabelskie brać za głos aniołów. Teoria nowej poezji stała się rzeczą najnudniejszą pod słońcem, bo tworzy recepty na zdobycie dobrych wyników, daje rady jak sporządzać poetyckie preparaty, ale nie pomaga odróżnić, czy w dziełach tych krąży krew, czy woda, czy też trucicielski napój, rozdymający elephantiasis formy. [1]

Dwadzieścia pięć lat później sztyletem ugodzi śmiertelnie w wierszu z tomiku ‘Miasto bez imienia’:

A książek tośmy cała bibliotekę napisali.

A krain tośmy co niemiara zjeździli.

Bitew dużośmy, dużo wydali.

Aż i nie ma, ni nas ni Maryli. [2]

                Kryje się w tym stary banał (skryty świadomie czy podświadomie – jest rzeczą obojętną), że poetą się bywa, a nie jest. Wiersze dobre się zdarzają, ale w tłumie wierszy zbytecznych. Niekoniecznie złych lub słabych – ale zdecydowanie niczego nie mówiących, bo pisanych intelektem a nie duchem, emocją. Od zawsze mówiłem, że szczerość absolutna poety jest jedyną miarą uczciwości poetyckiej. Wszystko inne to zabawy literackie.  Rymowanki, składanki, tercyny i tercety, alegorie i antrakty to ćwiczenia poetyckie a nie tworzenie wiersza.  Jeśli ośmielasz się mówić szeptem w rozmowie intymnej z czytelnikiem – musisz być nagi i pozbawiony piórek, nawet tych w dupie, jakkolwiek atrakcyjne ci by się wydawały. Można (kompletnie odrzucić nie sposób) zapożyczać i z krwotoku-baroku, z Sumeru aż, z oceanu burz romantyczności, z przybyszewszczyzny i turpizmu – ale tylko na tyle na ile to jest część twojej własnej, indywidualnej pamięci. Jest fragmentem twojego ego. Samo tylko popisywanie się znajomością formy czy aluzji jest gadatliwością a nie rozmową z przyjacielem. Bo czytelnika za przyjaciela uważać należy. Takim, który cię zna i przed którym sztuczek pokazywać nie musisz. Możesz być sobą. I nie musisz niczego tłumaczyć. Po prostu mów, co czujesz. Najkrótsza droga. I najtrudniejsza.

Leżą na moich półkach dziesiątki różnych tomików wielu poetów. Bardzo dobrych, dobrych i słabych. Nazbierało się przez lata. Kupione, otrzymane w prezencie od autorów lub bliskich. Czytałem wszystkie – a przyznać muszę, że powieści, które na moich półkach leżą nie czytałem wszystkich. Z biegiem lat co raz mniej. Wszystkie zaczynałem i sporo po iluś tam kartach odkładałem. Z westchnieniem:  no tak, ale ja to znam, już kiedyś u kogoś innego to czytałem. Inne imiona bohaterów i anty-bohaterów, inne tło antropologiczno-kulturalne, ale historia ta sama. „Przeminęło z wiatrem” można oglądać na ekranie więcej niż raz, ale nie częściej niż raz na dziesięć lat. Przeminęło z wiatrem, no właśnie.  A tomiki wierszy czytałem wszystkie. I patrzę teraz na grzbiety tych tomików (cieniutkich lub pokaźnych) i z wielu nie mogę przypomnieć ani jednego konkretnego wiersza. Czasem nazwisko oszukuje pamięć i krzyczy – no, to ja, ten właśnie wiersz! A okazuje się, że nie, akurat w tym tomiku tego wiersza nie było, autor wydał go w innym.

Harold Bloom, amerykański teoretyk literatury i krytyk, w swoim  dziele życia poniekąd „The Western Canon. The Books and School of the Ages” omawiając Beatricze Dantego pisze, że ‘Boska Komedia’, jako historia Beatricze jest w tym samym rzędzie prawie , co ‘J’[3] opisujący Jahwe lub Ewangelia wg św. Marka o Chrystusie; że sam Dante stawiał się w rzędzie największego psalmisty,  króla Davida, protoplasty Chrystusa. Więc Dante uznał się za poetę boskiego, a Beatricze, Włoszka z Florencji, została zrównana  z początkiem powstania człowieka. Sugeruje, że sama Beatricze była reinkarnacją Racheli, żony patriarchy Jakuba. [4] Co się więc tu dzieje, co sugeruje międzynarodowej sławy krytyk i filolog? Otóż nic innego, jak tworzenie postaci poety-kapłana. A treść jego zapisu (wiersza) staje się głosem boga. Uściślijmy, odsuńmy pokłady ezoteryczne, co praktycznie w moim opisie roli poety i wiersza może to oznaczać? Oznacza kapłaństwo. Zakon.

Od samego zarania zresztą. Najstarszy dokument zapisany na glinianych tabliczkach, dokument literacki, poetycki „Gilgamesz” – najpierwszy spisany przez pisarzy sumeryjskich z legend i opowieści znanych jeszcze wcześniej, zapewne przed 34 stuleciem p.n.e. .[5] Przez długi okres utrzymywał się błąd, że autorem był jakiś pisarz-naukowiec z Ur w dobie babilońskiej w języku akadyjskim. Aliści – był spisał, ale była to tylko kopia tekstów dużo starszych, sumeryjskich.  Wszystko, co wiemy to spisane fragmenty z rożnych okresów przez kopistów. Z treści samej jasne zresztą staje się zaraz, że dzieje Gilgamesza i jego dzikiego męża Enkidu są autorstwa w dużej części samych bogów. Zwłaszcza matki Gilgamesza, która dla niego stworzyła Enkidu, by Gilgamesz zajął się sprawami godnymi syna bogini, a nie rozpustnym życiem erotycznym  wywołującym zgorszenie i przerażenie czcigodnych mieszkańców tego grodu. Sama Isztar – bogini Ur, małżeństwo ukochanego Gilgamesza z Enkidu zasądziła. Jak typowa matka od zawsze i do końca pewnie myśląc: wyjdziesz za mąż, to się uspokoisz, ustatkujesz. Wiec mamy, jak w przypadku Dantego, starszą od izraelickiej (czas archeologiczno-historycznie licząc, a nie magicznym liczydłem Tory i Biblii) Świętą Księgę autorstwa nie J, ale bogów starszych.  A jak bogowie – to kapłani. Rzecz naturalna. Bez kapłaństwa życie bogów jest niebytem.  Kapłan to pośrednik między Niebiosami a Ziemią. Taki kurier-Hermes. Zanosisz modlitwę do boga lub bogini, żalisz się, opowiadasz swoje występki prawo boskie łamiące, żałujesz za nie i błagasz o wybaczenie.  Robisz to oczywiście przez pośrednika, czyli kapłana. Bo niby jakim sposobem ty, nieborak, sam do bogów możesz się zwracać? A więc spowiednik. Przyjaciel. Możesz mu mówić szczerze, bez udawania.

Nic tylko togę powiewna a ciemną przybrać, kostur w rękę i na bulwary sekwańskie z rozwianym włosem i błyskiem w oku pędzić. Pędzić tak długo  … ‘aż i nie ma, ni nas ni Marlyli’.

Poeta, jako kapłan jest bliski, równoznaczny z innym konceptem twórców poezji.  Równie wielkim, jak porównanie z bogiem – causa sui. Ja tworzę wiersz tylko z siebie! Ergo – moja twórczość jest boska.  No tak, ale od Gilgamesza minęło parę tysięcy lat, od Dantego siedemset. W międzyczasie przyszedł Nietzsche i uśmiercił Boga w „Tako rzecze Zarathustra”.  Ale po cichu napisał zaraz rzecz inną nieco, dużo mniejszą i stosunkowo mało znaną, „Poza Dobrem i Złem. Wstęp do Filozofii Przyszłości”. Tamże, w rozdziale o uprzedzeniach (przesądach?) filozofów pisze wprost:  causa sui jest najlepszą sprzecznością, jaka była do tej pory wymyślona, jest swego rodzaju gwałtem i perwersją logiki, ale ekstrawagancka duma człowieka umożliwiła mu uwikłanie się w ten splot nonsensu głęboko i straszliwie. (tł. własne)[6]

Więc czarna jednak rozpacz! Już nie szukać Maryli, a rzucić się prosto z bulwarów w nurty Sekwany.

Aliści ratunek jest. Chodzi wszak o poetów w sporze o samo zaistnienie, a nie o wiersz sam w sobie. Jeden. Konkretny. OK, poeta kapłanem-spowiednikiem być nie może. Lub nie powinien, nie wypada.

Na szczęście poeta sam z siebie uśmiać się potrafi. Ważne by to umiał.  Dawniej poeci byli kanonikami. Współcześnie (bardzo współcześnie) prawie wszyscy są akademikami.  Może dlatego tak poważnie się traktują. Zbyt poważnie. Okazuje się, że nie piórko w dupce im zawadza a dziekańska długa listwa, którą połknęli. Aliści, liści drodzy humaniści z wysokości Wieży z Kości Słoniowej dopatrzyć się na bruku nie sposób. Już chyba lepsze te piórko … .

Współczesność. I czasowa i prąd literacki. Jak zauważył słusznie Konwicki w swoim świetnym tomie „Agonia i Nadzieja” [7] polskie prądy w literaturze nie wynikały z nowych kierunków estetycznych lub filozoficznych, a z dat przemian politycznych. Przez dziesięciolecia długie. Taki dziwny kraj jesteśmy. Nam filozofowie nie będą dyktować, że świat i człowieka trzeba opisywać inaczej. Nam szaleńcy nie będą Manifestów pisać (no, chyba, że Lipcowe … ). Nam dyktować będą wydarzenia polityczne o zmianie ducha poezji. Jak Manifest Lipcowy w 1944 właśnie (ostatecznie i moja ukochana i największa bodaj czarodziejka słów prostych – Wisława Szymborska) lub mowa Chruszczowa grzebiąca stalinizm w Polsce na lutowym Zjeździe PZPR w 1956, co dało narodziny w tymże roku pierwszego nowego ‘pokolenia’ poetyckiego od czasów Międzywojnia – pokolenia Współczesności. W sumie były to pokolenia a nie pokolenie. Generacje całe. Jedyną wspólną poetyką Współczesności było – poszukiwania nowych sposobów opisywania rzeczywistości. Byli tam i poeci starsi , wyznawcy Skamandra, i poeci spod znaku Awangardy Przybosia, jak i liczna grupa młodych, z których jeden chyba tylko własny, specyficzny styl poetycki wypracował – Stanisław Grochowiak. Ale owa kakofonia dźwięków stworzyła miejsce dla wielu bardzo ciekawych indywidualnych instrumentów poetyckich. I w tym chyba Współczesności największa zasługa. Zdecydowanie zrezygnowali ze stanowiska kanonika-kapłana. Raczej chcieli być kumplami podrzucającymi rano pod drzwi czytelnika świeże wiersze. I chwała Poecie.

By odczarować te wszystkie mgły wałęsające się po moczarach dziejów Człowieka i Bogów, ich zmagań ze sobą i między sobą, wrócę na moment do wspomnianej książki Kuncewicza o Poezji Polskiej od 1956. Sami poeci tamtego czasu (autorem był Bogusław Choiński), czasu wychodzenia z pomroków cmentarzyska stalinizmu, w świetnej parodii rozprawili się i z poetyką heroiczną i poetyką Majakowskich:

– Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy

Niech ma.

Ktoś biegnie po schodach łubudu łoboda

Piii – skrzypnęły gdzieś drzwi…

Zeppellin. Zeppelin nad mostem Kierbedzia!

( …. …. ….)

C-E-P-E-L-I-A… C-E-P-E-L-I-A… C-E-P-E-L-I-A

(… … …)

Hej , lewa i tywa. Marsz, naprzód, psiajucha

– Zasuwaj w gazomierz – pourqua voila

ten straszny abażur na niebie się pcha?

(… … …)

Na grandę. Na grandę. Granada maja…

Gdzie dechy teatru cokolwiek są zdrowsze

– stańcuje je w drzazgi śpiewając Mazowsze.

W ten sposób się kiedyś do trumien dobrali

i szkielet praojców z piszczela wypalił.

I z wyciem Syrena tarzała się w szkłach.

Uj, Lope de Vega. Estrada maja.

Ojczyzna zalana. I kręci się łza, jej!

Na „Ładzie” i „Składzie” łka Polska jak Rachel.

(… … …)


[8]

Naturalnie, wierszy nie można tylko pisać do odurzonej butelczyną wolności studenterii w klubie studenckim „Stodoła”. Pisze się je zawsze – identycznie, jak listy – do czytelnika jednego. Tylko jednego. Bacz więc na słowa pierwej niż baczyć będziesz na stelaż stancy. Nie martw się zbytnio, gdy ściana jedna nieco krótsza od drugiej, że gdzieś cegła lud dachówka odpadła. Stare domy rodzinne mają czasem takie ubytki. Życie ich, jak ich mieszkańców, nieco naruszyło, przygarbiło. Ale nie mają ochoty z tych domów do szklanych się przeprowadzić. Bo w szklanych domach jest zimno, ściany milczą. Nowe są przy szerokich, ruchliwych arteriach. Gdy starasz się w oknie powiedzieć chłopakowi lub dziewczynie, że ich kochasz – huk pędzących poniżej samochodów zagłusza twe wyznanie. A stare, stare przycupły, gdzieś przy małych skwerach, w starych uliczkach, gdzie na podwórkach przez lata wyrosły gęste i wysokie drzewa. Gdzie na ławce, ot tak, ad hoc, możesz zwykły wiersz napisać. O tym, ze słońce pod dniach powodzi spotkałeś, że dymy opadły. Mimochodem tylko myśl rzucisz, która zapląta się na sekundę, z echem pamięci początku, genezy życia. Na sekundę, bo wiesz, że życie jest takie krótkie, tak ulotne.

Czy wiersz jest sztuką? Doprawdy nie wiem. Zapewne. Ale po cichu myślę, że prawdziwy wiersz jest zapisem dziecka, więc skoro filolog ma go rozbierać i ubierać niechże będzie takim estetycznym dadaizmem. Bo ma być szczery przede wszystkim. Piszesz go do jednego człowieka. Nie dbaj o cokoły. Tyle ich już wzniesiono i tyle potem obalono. Niektórych wręcz na nie nie wznoszono a żywcem nabijano niczym na tatarskie pale. Ten kłopot zostaw potomności. Nie martwiąc się , czy do niej trafisz. Martw sie o tego jednego czytelnika teraz. Twojego przyjaciela, którego imienia nawet nie znasz. A jest. Bez niego byś tych wierszy nie pisał.


[1] Cz. Miłosz, Poszukiwania; Wyd. CDN, Warszawa 1985; s. 16

[2] ibid, s. 122

[3] litera J sugeruje, że fragmenty Pięcioksięgu Tory są autorstwa samego Jahwe, czyli J=Bóg

[4] „The Western Canon. The Books and School of the Ages”, Harold Bloom’ wyd. Harcourt Brace & Comp., 1994; s. 77-87

[5] „The Epic of Gilgamesh”, tłumaczenie i wstęp’ Andrew George; wyd. Penguin Books, 2003

[6] “Beyond Good and Evil. Prelude to a Philosophy of the Future” trans. and Commentary by Walter Kaufmann; by Random House, 1966; s.28

[7] „Agonia i Nadzieja. Poezja Polska od 1956. T.3” Piotr Kuncewicz; Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa, 1993;

[8] ibid, s.17

Leave a comment