Po awangardzie – ariegarda huraganu Lee

Na spotkanie z falami nadchodzącego Lee pojechałem na kamienistą plażę w Lawrencetown. Potem przez noc i dwa dni trzymałem szyby w domu, by nie poleciały, jak liście z sąsiednich drzew (niektóre leciały razem z gałęziami, LOL).

Ale, jak tylko gałęzie przestały fruwać pojechałem zobaczyć zniszczenia na moich ukochanych plażach. Tym razem dalej, szosą nr.10 do bajecznie długiej, piaszczystej plaży Martinique. Nie , nie na Martynice karaibskiej. Na tej w Nowej Szkocji. Koło Musquodoboit Harbour. Wiatry nie szalały, ale fale i ocean – tak. Z pływaniem było podobnie, jak w Lawrencetown: krótkie momenty nurkowania w nadchodzącą spienioną scianę wody i to wszystko. Za to często. Spacerowiczów po plaży było sporo, chyba głównie lokalnych, którzy przyjechali zobaczyc, jak wygląda po tym sztormie. Kilka osób wchodziło do pól-łydki na spacer. Ale poza mną nikt nie pływał. Chyba mądrze (mądrzejsi widać ode mnie, co nie jest zbyt wielkim osiągnięciem). Natomiast i tym razem była grupka surferów w kombinezonach, z deskami. Ci baraszkowali w tej pianie nieźle.

Wjazd był zamknięty (Martinique Beach jest bardzo duża i ma szereg parkingów) ze wzgledu na zniszczenia miejsc parkingowych, więc parkowałem na drodze dojazdowej, a reszta per pedes. Od razu widziałem poważne szkody. Kamienie, które ciężko by było podnieść, zawaliły ścieżki, drogi, na obrzeżach lasku za plażą. Wszędzie, gdzie woda i fale kilkunastometrowe znalazły dojście. A znalazły wszędzie. Sama plaża poszerzyła się o dobrych kilka metrów – kosztem spustoszenia, jakie fale zrobiły wydmom. Przypuszczam, że 3-4 metry wydm znikneło. Zabierze lata by może coś odzyskały. Zmiany klimatyczne raczej nie rokują takiej możliwości kilkuletniego spokoju. Wszystkie drewniane pomosty z plaży przez wydmy do parkingów – rozniesione lub poważnie uszkodzone.

Leave a comment