Bogumił Pacak-Gamalski

Wiersze – wielu uważa – to takie fruwanie w chmurach. Ale wiersze i fruwanie w chmurach wielu bardzo pomogły. Pozwoliły przetrwać. Może był też i jakiś barek “Pod Chmurką”, któż to spamięta? Ale wiersze były na pewno.
Pewne, że wszystkich was nie znajdę, wielu nie przypomnę. To już tyle lat… . Chodzenia po parkach i czytania, czytania w trolejbusie warszawskim, na twardym siedzeniu Wukadki, gdzieś między Michalicami a Opaczem. Bo ja wiem, gdzie jeszcze? Nad ranem w moim maciupkim pokoiku blisko stawów Pęcickich nad zatraconą Utratą? A potem jeszcze powroty do was, polskich wierszy i poetów polskich, znad Pacyfiku Kolumbii Brytyjskiej, Atlantyku Nowej Szkocji. Więc jakże spamiętać, które i kogo? Nawet, gdy spotkam na karteluszkach spisanych, ale bez obwoluty, bez stopki wydawniczej – czy poznam który i kogo? A kiedyś ważny być musiał, bo bym na karteluszku tym nie spisywał bez potrzeby.
Tyle lat. Z nazwiskiem czy bez, z tytułem czy bez – polskie wiersze i polscy poeci szli ze mną drogami, szosami, przez łąki i lasy. Ich świat poznaję bardziej niż własny. Bo to był świat odkrywania świata, to było życie budzenia się życia. Czas otwierania skrzydeł, próbowania ich, czas formowania się, tak jak Ziemia kiedyś się formowała. Pierwszych rozkoszy ciała i duszy. Pierwszych katorg tej duszy (ciało było dużo bardziej wytrwałe i łatwo podnoszące się z upadków). Tylko, że Ziemia, mój boże, miała tyle czasu na te próby, te znajdowania kształtu, temperatury i atmosfery najlepszej do przetrwania. Ja? A gdzież tam! Hop! i wio koniku! Fiu, poleciało, jak z bicza strzelił. Czasem wydawało mi się, że nie jestem pewny czy przeżywam ich czas – tych wierszy i tych poetów – czy mój własny.
Staff – ten to nie pisał a malował. Nie używał pióra tylko kredki, pędzelek do malowania liter i słów.
Nie utaisz ty przede mną, wodo,
Wodo, wodo polnego strumienia,
Swego smutku, choć z taką pogodą
Gwarzy fal twych szept z duszą milczenia.
Słyszę w piasku twojej fali, wodo,
Wodo, wodo, żałośliwe tętna,
Chociaż zmierzchu owiana ochłodą,
Płyniesz, zda się, senna, obojętna.[i]
I jeszcze tylko wrzucę, by sielankowej sielskości nie utracić, krótką zwrotkę z tegoż tomiku, z wiersza ‘Gęsiarka’:
Sznur gęsi, z których każda jak łódka się słania,
Sunie jak szereg białych znaków zapytania:
Czy dziecko ich pilnuje, czy one je wiodą.[ii]
To jest prosta linia genetyczna od Kochanowskiego, godnego ojca dojrzałej poezji polskiej, godnej nazwania poezją.
Leśmian. Leśmian, proszę Państwa, nie ma ani poprzedników ani genetycznie zdrowych następców. Ostał się sam na swej Łące polskiej, w swoim ‘Sadzie rozstajnym’. Tego poznam i pamiętam, jak Mickiewicza, Słowackiego lub Norwida. Stworzył własną polszczyznę, własną leśmianowską gwarę lub narzecze polskiego.
W sen tym pewniejszy, że nawet nie boli,
A w bezbolesność patrzysz, jak w przynętę
Dla swej niemocy i swojej niedoli.
Lecz dokąd skrzydeł skierujesz zniechętę
Bez tej, co ziemię odarła ci z cudów?
Czym są twe wargi – jej wargą nie tknięte?…
Czym dłonie, które nie zaznały trudów
Przy piersiach, śpiewnych westchnienia hałasem?
Marnieją, więdną w tej próżnicy nudów!…[iii]
Tak, byli tacy, którzy naśladowali (i czynią to do dziś) styl i słowotwórczość Leśmiana. Szkoda. Robią sobie krzywdę. Bo poeta, który w swoim wierszu napisze dziś, że ‘więdnie w próżnicy nudów’ wywoła tylko uśmiech litości. Pisz pan(i), co pan masz na sercu, nie kombinuj za bardzo, bo to takie sztuczne – moja rada. Szczera. Inaczej nabawisz się pan(i) … ‘zniechęty’ w rozwijaniu skrzydeł?
Do cudownego, niepowtarzalnego Leśmiana wrócić na chwile jeszcze muszę. Muszę. Bo to tyleż moich ścieżek wydeptanych, przebiegniętych w truchcie uniesienia emocjonalnego pierwszej miłości i przyjaźni najszczerszych. Polskich jeszcze ścieżek, co gorsza – warszawskich. Nie będąc warszawiakiem ‘na papierze’ byłem wszak nim pełnym sercem i duszą. I praktycznie, tyle, że nocowałem pod Warszawą (o ile zdążyłem ostania kolejkę złapać z Ochoty lub później z Centralnego, co często mi się nie udawało). Bez Leśmiana jednego wiersza (no, pewnie jeszcze i jego ‘Asoki’ o królu i wierzbie). Więc ten wiersz w tych uniesieniach i katorgach dojrzewania łaził, jak cień po tych moich ulicach warszawskich. Za dnia i po nocy.
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,
ale w innym sadzie, w innym lesie –
Może by inaczej zaszumiał nam las,
wydłużony mgłami na bezkresie … [iv]
Herbert, ach, ten Herbert. I wielki i mały jednocześnie. Ale ważny i w tej wielkości i w tej małości. Wszystko było w nim z tej – tamtej, naszej wtedy – Polski. I wóda, i wielkość jednocześnie. Poplamiony garnitur i kontusz. Mistrz formy i uśpiony filozof, którego zżerała szarość PRLu. Pewnie przeżarła by go do cna, gdyby nie długie pobyty za granicą. Sztandar pokolenia z hasłem-sprzeciwem wymalowanym na tym sztandarze:” Pan Cogito”. Nie wiem na jakiej drodze go umiejscowić, jaką ścieżką czy ulicą z nim chodziłem? Nie był malarzem mej młodości ani marzycielem jej pasji. Jeżeli bym musiał go określić w swojej pamięci literackiej, to pewnie nazwałbym poetą intelektu. Nie karmił mi duszy ale karmił mózg. Czasem wręcz go nie lubię, bo przypomina mi wiele rzeczy tej młodości, tamtej mojej Polski, które niekoniecznie chcę pamiętać. Że moglibyśmy – a nie byliśmy, bo czas był podły. Z ważnych poetów (a ważnym był) najbardziej kojarzy mi się właśnie z tym: sztandarami haseł i popękanymi chodnikami miast i miasteczek. Ale i bezwzględną niezłomnością. Stąd fragment wiersza może nie bardzo popularnego, a jakże tamtą złą rzeczywistość ukazującego:
kobieta pochyla się
a w jej oczach jest wyraz
którego nie odda
żaden malarz rozbitych dzbanów
zgarnia ciemną ręką
roztrwonione bogactwo
i z powrotem wsypuje
jasne krople i proch
jak
ona
długo
klęczy
na kolanach
jakby chciała zebrać
słodycz ziemi
do ostatniego ziarna[v]
Naturalnie Iwaszkiewicza wstawię tu. Nie wstawić znaczyłoby pominąć Broniewskiego lub Baczyńskiego z kanonu poezji Polski Walczącej, tzw. ‘patriotycznej’. Iwaszkiewicz był proszę miłych Państwa absolutnie nieusuwalnym meblem polskiego saloniku (lub polskiej kawalerki) doby PRL. Pominę tu jego poezje lat 30. Mówił: tak, można być eleganckim nawet w okolicach chlewu. Ba, trzeba być. I był. Był sentymentem. Myślę, że faktem iż został i z wyjazdów wracał udało mu się uratować trochę tamtej, z przed 39, Polski. A o której stale słuchaliśmy od rodziców, dziadków, ciotek. Został też pewnie z przyczyny, że ważnej funkcji poetycko-artystycznej raczej by na Emigracji spełniać nie był w stanie. Lubiłem go dużo bardziej jako eseistę i znawcę literatury i kultury ogólnie niż poetę. Wszak pewne wiersze też lubiłem. Gdy się jest nieco sentymentalnym tradycjonalistą w wieku 15-17 lat mieszkając w podłym miasteczku powiatowym (a przez pięć ostatnich lat szkoły podstawowej w takim mieszkałem) to taki Iwaszkiewicz bardzo pomagał, gdy chodziłem po zniszczonych chodnikach tej mieściny z … pałeczką w ręku. Nie taką do bicia (ta by się tam bardzo też przydała) to w tej fantazji świadomej i czupurnej – Iwaszkiewicz pomagał. To było 25-30 lat zanim pewien młodziutki (wówczas) poeta polski zaczął z pałeczką chodzić po Warszawie podkreślając swoją oryginalność. Oryginalność z laseczką-pałeczką w Warszawie. Fantazją było to robić za Gierka i na zadupiu, nie za Wałęsy w Warszawie, LOL. Za tamtą ‘pałeczkę’ Iwaszkiewiczowi dziękuję. Pomógł mi w tym siedząc na Stawisku niczym na rozległych włościach na Ukrainie, podkochując się w kuzynie Karolu. Wiec z cyklu ‘Garść liści wierzbowych’:
Bo duch wierzby, duch fujarek
w gołych witkach także mieszka
i czeka aż z wyzwoleniem
przyjdzie Milda lub Agnieszka
Wiatr się wtedy uspokoi
cisza wierzbę ukołysze
i nawet ten co się boi
uwierzy w wierzbową ciszę[vi]
To by na tyle starczyło dziś. Czterech poetów ścieżek młodości krajowej. W następnej rozmowie-wspomince kolejne cztery nazwiska. I tak, będą naturalnie poetki. Trzy i tylko jeden facet.
[i] dwie pierwsze zwrotki wiersza ‘Nad wodą’ (L. Staff, „Desz majowy”, wyd. Nasza Ksiegarnia, Warszawa, 1978
[ii] ibid, s. 32
[iii] z poematu ‘Nieznana podróż Sindbada-Żeglarza’ (B. Leśmian, „Poezje”, wyd. PIW, Warszawa, 1975)
[iv] ibid, s.16
[v] ostatnie trzy zwrotki z wiersza „Sól ziemi (Z, Herbert, Wyd. Dolnośląskie, Wrocław, 1997)
[vi] wiersz nr 7 cyklu (J. Iwaszkiewicz, „Mapa Pogody”, wyd. Czytelnik, Warszaw, 1977)