Arabesca o Szopenie, o muzyce. O czułości.

Słuchałem od kilku dni często Chopina. W wykonaniu wielu wielkich i mniej znanych pianistów. Zacząłem bodaj od Horowitza i dlatego nie chciałem słuchać Rubinsteina, bo znając siebie wiem, że mimowolnie szukałbym różnic i podobieństw, bo ich dziesięciolecia trwający pojedynek o pierwszą palmę szopenisty byłby zbytecznie obudził się i we mnie. A ja chciałem po prostu słuchać Szopena. Obaj legendarni pianiści też od wielu lat nie żyją ( nota bene  – jak z biegiem własnych lat powiększa się człowiekowi ten już nie gabinet, a cały stadion cieni …).

Chopina naturalnie zawsze kochałem, ale jak w każdej prawdziwej miłości bywały czasy, że nie mogłem go więcej słuchać. Kiedy bardzo aktywnie uczestniczyłem w życiu muzycznym, to zbyt wiele i zbyt często go słuchałem. A nawet najwykwintniejszy tort może się przejeść. Teraz słucham go dalej często, ale już nie zbyt często.

I dostrzegłem nowe wrażenie słuchając jego muzyki – czułość. Nie jest to termin zadomowiony w literaturze muzycznej. Elegancki, wykwintny właśnie, subtelny, emocjonalny, filozoficzny, brawurowy, patriotyczny (nalepka wyjątkowo uparcie przyklejona Chopinowi) – to barwy uczuć najczęściej spotykane w krytykach i opisach muzycznych. Teraz właśnie jednak tą czułość czuję, gdy słyszę w jaki sposób budował frazę muzyczną. Naturalnie nie w każdym utworze – ale w bardzo wielu tą barwę słyszę. Posłuchajcie Nokturnu Nr1.

Porównanie znajduję najsilniejsze z czasów wczesnych romantyków niemieckich: Shuberta i Felixa Mendelssohna. Nie tak wyraźnie, jak u Fryderyka, ale uroczo.

Ta czułość szopenowska jest smutna, chwilami melancholijna, ale jakże – wydaje się – szczera. Taka wieczorową porą, o zmierzchu. Taka no, nokturnalna?

Nie wszystkie tak wyraźnie ową czułością są przepełnione. Uroczy Nokturn H-dur już nie lub dużo mniej, zwłaszcza w części środkowej, gdzie szybsze pasaże dalej mają nastrój wspomnieniowo-melancholijny, ale już ginie gdzieś ta czułość. Bo czułości ani wykrzyczeć ani głośno wypowiedzieć nie można. Najlepiej cichym słowem, półszeptem westchnieniem może.

Słuchałem też bardzo popularnego czelistę-romantyka lat współczesnych, Hausera. Grał uroczy wczesny nokturn Fryderyka skomponowany w Wiedniu w 1830. Nokturn Cis moll. Przyznaję, że wiolonczela cudownie oddaje właśnie tą czułość zapisaną muzycznie. Czasem lepiej niż piano, łagodniej. Jeden z moich ulubionych instrumentów, złoty środek między skrzypcami i kontrabasem.

Wiec ta czułość wyrażona dźwiękiem ujęła mnie natychmiast. Czy świadomie Chopin i inni kompozytorzy chwilami specyficznie tą czułość chcieli zapisać, czy też była naturalnym efektem splotu wielu uczuć o szerszym opisie? Nie wiem. Ale jest dotykalna, słyszalna, jeśli chcesz ją usłyszeć, jeśli przyłożysz ucho do dźwięków nadpływających. Wśród wielu wyraźniejszych, głośniejszych.

Tak, jak w życiu. Gdyśmy zakochani chcemy i chętnie szczęściem się dzielimy z bliskimi, nawet z obcymi. Idąc objęci prze park, ulicę, wśród znajomych całusy sobie oddając, wyznając miłość w gronie kameralnym, a nawet publicznie. Ale czułość specyficznie jest dla nas tylko zarezerwowana. Czasem inni ukradkiem dojrzą, ale nie robimy tego dla tych innych. Jest naszym skrytym kodem nam tylko potrzebnym, dla nas mającym wartość wyjątkową. To może być tylko muśniecie, dotyk sekundowy dłoni, potarganie włosów mimochodne wręcz, nieplanowane. W swej czystej, in statu nascendi formie pozbawione jest chyba nawet elementu erotycznego. Ale jest przyjemne, miłe, dobre. Troskliwe? Pewnie tak, jest czułość pewną formą troskliwości, ale nie nachalnej (tak, troskliwość bywa męcząca), nie oczekującej czegoś w zamian, jakieś reakcji, jakiejś ‘nagrody’. To by były zaloty a nie skromna czułość. Być może najintymniejsze z odruchów, potrzeb emocjonalnych. Najskromniejsze.

Stąd wydaje mi się, że czułość można okazywać również osobom bliskim, które nie są naszymi partnerami, mężami, żonami. Słowem, że nie jest zarezerwowana wyłącznie dla kochanków. Choć tych domeną jest zdecydowanie. Czułością jakbyśmy po prostu mówili: chcę ci powiedzieć, że cieszę się, że jesteś. Nic więcej.

Gdy wiatr nadbiegł nagle zdyszany,

dotknął mojej twarzy i włosów,

był znajomy, oczekiwany.

przyniósł zapachy łąk i wrzosów.

Szepnął tylko z uśmiechem: lecę

dalej, śpieszę się. I poleciał.

I byłem wdzięczny za tą czułość.

/B. P-G, 07.2024/