Spacer z poezją i poetami młodości. Cz.3 – emigracyjna.

Londyn 1981. POSK, gazety polskie („Orzeł Biały”, „Dziennik Żołnierza”, „Tygodnik Polski”), serdeczna przyjaźń z generałem-pisarzem Tadeuszem Alf-Tarczyńskim. Potem kontakt korespondencyjny z Giedroyciem, którzy przysyłał mi  do obozu uchodźców we Włoszech paczuszki z wydawnictwami abym pilnował, by polscy towarzysze niedoli uchodźczej je czytali, by wyjeżdżali w świat z minimalną choćby wiedzą o współczesnej historii Polski, literatury polskiej – słowem,  by nie byli ‘chłopami przywiązanymi do beznadziejnej roli PRL”.  Kilka już lat później, podczas pierwszego powrotu do Europy (wtedy jeszcze nie do Polski) umówiłem się z nim telefonicznie i pojechałem do jego Maisons- Laffitte, do redakcji „Kultury”. Mieliśmy bardzo długą, przedłużaną stale z obu stron, rozmowę. Biedna pani Zosia Hertz, która bardzo pilnowała by Giedroyc nie tracił czasu na rzeczy mniej istotne, kilkakrotnie usiłowała naszą dyskusję przerwać i ja grzecznie wstawałem z krzesła, a on łapał mnie za rękaw i śmiał się: siadaj, siadaj, jeszcze nie skończyliśmy. Bardzo żałowałem, że już nie zdążyłem na poznanie uwielbianego przeze mnie Józefa Czapskiego, którego wówczas w Paryżu nie było.

 Zetknięcie się wtedy z poezją Łobodowskiego, Wata, Balińskiego. Później, już w Kanadzie, z Iwaniukiem, Czajkowskim, Buszą, Czerniawskim, Śmieją, Czaplicką.  Naturalnie z czasem tych poetyckich i personalnych ‘znajomości’ przybywało. Ale ubywało (jak to z latami się dzieje) mojej młodości. Aż odeszła. A w tym tekście mówimy o wierszach i autorach mojej młodości.

Barbara Czaplicka pisała wiersze bardzo ciepłe. Była zdecydowanie liryczką. Trochę właśnie tego Staffowskiego ‘malowania pejzaży’ natury ale i człowieka. Publikowała większość swych wierszy w londyńskich „Wiadomościach” Grydzewskiego (kontynuatora przedwojennych „Wiadomości Literackich”). W Kanadzie znalazła się bodaj dziesięć lat po wojnie (przyjechała z Anglii). W torontońskim wydawnictwie polonijnym Polski Fundusz Wydawniczy wydała swój bodaj jedyny zbiorek wierszy zebranych. Nigdy więcej już z jej wierszami się nie zetknąłem.  Ale ten zbiorek i te wiersze pamiętam. Właśnie za ich ciepło, które bardzo mnie ujęło. Czasem warto wrócić do poetów zapomnianych. Bo często są zapomniani niesprawiedliwie, choć ich styl nie był odbiegający od modnych wówczas nurtów literackich. A nurty – wiecie, jak w modzie. Nie zawsze dobre i mądre. A czasem też krótkotrwałe. Przepiękne wspomnienie jej czasów młodości (dzieciństwa?) w ujmującym konterfekcie dwóch Żydówek: Chai i Ruty. Takiego wspomnienia, konterfektu naturalnie nie można czytać bez pamiętania strasznych lat hitleryzmu i Zagłady.

Żółta wystawa Chai: dziobate czajniki,

Garnki, miotły, plecione z wikliny koszyki.

W drzwiach stoi Chaja w czarnym, koronkowym szalu:

Pod spłowiałą peruką starość pełna żalu.

A dalej – serce dobre w deskach okiennicy:

Sklep grubej Rut w fartuchu – beczki ze śledziami,

Sery z koziego mleka, lada z bajgełami

Rut, karmiącej żebraków na biednej ulicy.

/ …….. /

Spotkały się na ścianie dwa cienie kobiece

i rozbłysła serweta w kolorowe kwiaty!

A nad świecami czarne, brodate chałaty

I piękne smutne oczy wielbłądów pustyni.

/…/  [i]

Wiem, że już nie żyje od wielu lat. I nic więcej. Przez to, że zmarła długo przed 1990 – na strony literatury polskiej w Kraju nigdy nie weszła. Nie istnieje gdziekolwiek (dostępny mi przez Internet) jakikolwiek jej biogram, jakiekolwiek wspomnienie że była, że pisała.  I bardzo to niesprawiedliwe. Źle o sumienności badaczy polskiej literatury świadczy. Może ktoś ten wpis mój i surowy a sprawiedliwy zarzut odczyta na jakimś wydziale filologii polskiej i jakąś prace doktorancką zrobi? Lub esej badawczy chociażby napisze? Wstyd, że biała karta pozostała. Znalazłem jeden zapis w Archiwum Emigracji na UMK w Toruniu. Jednozdaniowy, bez daty śmierci. W tym Archiwum spędziłem sporo czasu w latach 90. spotykając się z jego twórcą, prof. Supruniukiem – historykiem dziejów literatury polskiej emigracyjnej po 1939, muzealnikiem. Szkoda, że tak mało, nic prawie. Jedne co udało mi się ustalić, to fakt, że była siostrą znanej pisarki emigracyjnej Zofii Bohdanowiczowej.

I tylko jeszcze pierwszy tercet z wiersza ‘Zmartwychwstanie „Karmy” ‘:

Już znudziły się rządy starogreckich losów…

Zapadł siwy zmierzch bogów w literackim świecie,

Z chmurnych marzeń Olimpu, logiki Chaosu.[ii]

Najsilniejsze (wówczas) wrażenie wywarła na mnie poezja Józefa Łobodowskiego. Jego pierwsze wiersze czytałem jeszcze w Londynie, w 1981. Był to zbiorek pięknych wierszy zatytułowany „Pamięci Sulamity”. W pewnym względzie wyjątkowy zbiór poetycki, gdyż w całości, z autorskim wstępem biograficznym o „Sulamicie’, poświęcony młodej, niesłychanej urody polskiej poetce  pochodzenia żydowskiego – Zuzannie Ginczance. Ginczanka była wydana w łapy hitlerowskich oprawców przez Polkę we Lwowie kierowaną antysemityzmem i chęcią zysku finansowego. A ten cały zbiór Pieśni Łobodowskiego poświęcony jest tejże poetce, jest jego jedyną godną heroiną – Sulamita-Zuzanna.  Ostatnie badania w Polsce wykazują pewność, że Ginczanka była rozstrzelana przez hitlerowców w Krakowie w styczniu 1945.

Ze względu na pochodzenie etniczne ale i sam fakt, że młoda poetka uwielbiała „Pieśń nad Pieśniami” Salomona – Łobodowski te wiersze spisał właśnie w stylu tej biblijnej Pieśni. Opierał się zwłaszcza na ich literackim tłumaczeniu wersyfikacyjnym na hiszpański przez San Juana de la Cruz. I zdecydowanie sam Łobodowski użył tej formy nie przez jej pochodzenie etniczne, do którego ani kulturowo ani religijnie Ginczanka wagi nie przykładała (nie znała nawet języka jidysz) ale przez jej zauroczenie tą pieśnią Salomona i jej wyraźnie erotycznym, miłosnym zabarwieniu. Więc ta kunsztowna forma (w tym wypadku i w tej sytuacji i czasie absolutnie adekwatna i mistrzowsko przez poetę użyta) wierszy dodaje ich uroku, wagi, jest jakby  uniesieniem wspomnień o Sulamicie na ołtarze legend antycznych. Nie trzeba dodawać, że Łobodowski był kiedyś w Zuzannie zakochany, jak wielu innych artystów warszawskich.

(Kiedy po latach czytałem najbardziej głośny i ceniony przez samego Miłosza poemat Andrzeja Buszy, napisany stylem biblijnym „Kohelet”  (imię jednego z mniej znanych proroków Starego Testamentu) – nie spodobał mi się ten styl i byłem generalnie poematem rozczarowany, głównie właśnie przez użycie tej specyficznej poetyki.  A Buszę jako poetę bardzo cenię i lubię jego wiersze.)

Zacząć muszę więc od pieśni pierwszej Łobodowskiego, Pieśni która od końca, od śmierci Sulamity, zaczyna opowieść jej życia:

Nie pasałaś swych stad na górach Galaadu,

nie biegałaś pod namioty Kedaru.

Nie widziano twoich drobnych śladów

wpośród winnic znojnego Engaddi.

Nie witali cię pasterze śniadzi,

kiedyś szła przez Heseboński parów,

aleś była jako szafran i cynamon

i cieszyła się wołyńska cisza wiejska,

czarnowłosa przyjaciółko hebrajska,

och, Szulammit, Szulammit,

och, Zuzanno![iii]

Nie pamiętałem wówczas głębszego bólu po Stracie opisanego tak lirycznie i patetycznie jednocześnie. Jeśli porównać mogłem, to jedynie do strof żalu Kochanowskiego po utracie ukochanej Urszulki w jego czułych Trenach.

I te dziedzictwo literackie, te geny kulturowe, Łobodowski tak w swej Pieśni ujął:

 „Pieśń nad Pieśniami”, zaklęta w rytm czarnoleski –

ciężkie dukaty, wydłubywane z poetyckiej kieski –

jakże jej było nie smakować ich okrągłości?!

Rytm, uświęcony przez poetę z Czarnolasu,

połączył z natchnieniem z najdawniejszych czasów[iv]

Jeszcze dziś dreszcz mnie przeszywa, gdy czytam te wersy.

Poezja Ginczanki była w Polsce mojej młodości kompletnie nie znana i zapomniana. A zachwycała się jej talentem, wierszami (i urodą) cała literacka Warszawka Międzywojnia. Dopiero ostatnie dekada coś w tej mierze zrobiła i o niej się pisze. Tuwim ją uwielbiał. Ale na długo przed bardzo późnym ponownym ‘odkryciem’ Zuzanny Ginczanki w Kraju – pamiętali ją poeci na emigracji. Pamiętał serdecznie wspaniały Łobodowski.  

Córki jerozolimskie, nie budźcie ze snu Sulamity,

póki nie zechce obudzić się sama.[v]

Poeci emigracyjni w Kanadzie.

Jedno z pierwszych moich poszukiwań po wylądowaniu tu. Bo o czymże tu dumać na torontońskim bruku? Zanim ich jeszcze poznałem osobiście – już chciałem znać z wierszy. I natychmiast pierwsza palmę dostał poeta z Ontario właśnie – Wacław Iwaniuk. Najbardziej mi bodaj ze wszystkich poetów kanadyjskich tamtego pokolenia odpowiadał stylem, formą wiersza. I przede wszystkim – języka. Słowo znaczące to, co oznacza. Bez koloryzowania. Prawie prozatorsko, a jednak poetycko. Bo słowo proste ma wielką moc i wagę, gdy się je z szacunkiem traktuje. Pisał głównie po polsku ale większość wierszy publikował w tłumaczeniu na angielski, często własnym. Olbrzymia zasługa tłumaczeń tych wierszy należy się Jagnie Boraks (Lillian Boraks-Nemetz), którą potem poznałem w Vancouverze i do dziś bardzo cenię wymianę uwag z nią, stosunki serdeczno-koleżeńskie.  Tłumaczyła też wiersze innych polskich poetów. Ma duże zasługi dla polskiej poezji w tłumaczeniach na angielski.

Iwaniuka tomik wierszy który pierwszy czytałem był właśnie po angielsku. Więc takie te fragmenty tu będę przytaczał, bo tak jego poezję wtedy, w czasach młodości, poznałem.  Jeden krótki w całości. Jest w pewnym sensie kwintesencją jego poetyki, formy. Oszczędność, a przez to waga każdego słowa. Bo, powtórzę raz jeszcze: wiersz to nie ciągi zdań. Wiersz to słowa. Każde na wagę prawdy.

Madrigal

In love

As in all loves

The spine blushes.

Bones and muscles blossom.

Sheets inhale the beads of sweat.

Words are few

but they pierce the air.[vi]

Cóż więcej można powiedzieć współczesnym językiem poetyckim o miłości? Frazeologia tu zbyteczna, kiedy ‘pościel wdycha krople potu’. Metafora jest prosta, może nawet rażąca dla duszków bladolicych – ale jakże prawdziwa, szczera. I to znowu przypomnę: szczerość poety to sine qua non poezji współczesnej .

Iwaniuk też, jak tylu już tu wymienianych, ‘popełnił’ wiersz o poecie. Kim jest w jego wizji:

/ …/

Yes, he erects his signs

at each  turn

of his own painful labour,

similar to Homer’s marble voices.

/ …. /

Still some people wonder,

they regard such a poet as a charlatan

(not even an alchemist)

who has deformed words,

freed them from rules and principles

violating the sanctity of grammar,

to emerge finally with a distorted cento,

so painfully mutilated,

which he then calls

a poem.[vii]

Maja Elżbieta Cybulska w swojej pracy o Iwaniuku  pisze, że on ‘odpoetycznia’ poezję i ‘upoetyzowuje’ prozę.[viii] Sam Iwaniuk zaś w jednym z wierszy dodaje:

Nie wiem co jest prozą a co jest poezją

ale słowo gdy szczelnie pasuje do treści

smakuje jak owoc

i to jest chyba poezja. [ix]

Więc jednak wiedział i rozumiał. I odróżniał. Proste.

Zetknąłem się wówczas z wieloma innymi autorami emigracyjnymi i w Kanadzie i USA. Nie chcę wymieniać nazwisk, bo wszystkie pewnie bym już dziś nie spamiętał. Ale nikt, prócz wymienionych wyżej na mnie wówczas wrażenia takiego nie zrobił, jak ci poeci, których wspomniałem.  Jeszcze kilka lat później, na początku zamieszkania w Vancouverze, miałem możność dobrego i głębokiego poznania poezji wspaniałych (a jakże innych jeden od drugiego) Bogdana Czaykowskiego i Andrzeja Buszy. Wspólpracowałem z nimi blisko, publikowałem ich teksty w swoim roczniku twórczości „Strumień”.  Ale ‘gumkę’ lat musiałbym zbyt już naciągnąć, by tamten okres mógł nazwać czasem mojej młodości. Byłem już człowiekiem dojrzałym.

No i jeden jeszcze ‘szkopuł’ – umarło się śmiercią naturalną literaturze emigracyjnej. Zmiany polityczne w Polsce literaturę polską na nowo scaliły. Bez względu na to, gdzie mieszkał polski poeta. Bo ,narodowość’  poety i pisarza określa narzędziem twórczości. Czyli języka w jakim się tworzy.


[i] druga i trzecia zwrotka  oraz fragmenty 9-cio wersowej ostatniej zwrotki wiersza ‘Ulica’; s. 11 (B. Czaplicka, „Wiersze”, wyd. Polski Fundusz Wydawniczy, Toronto, 1986)

[ii] ibid  s. 49

[iii] z Pieśni ‘Na smierć Sulamity’, pierwsza stanza, s. 17 (J. Łobodowski, „Pamięci Sulamity”, wyd. Polski Fundusz Wydawniczy, Toronto, 1987)

[iv] ibid. s. 27

[v] ibid s. 52

[vi] ‘Madrigal’, s. 36, tł. Jagna Boraks (Wacław Iwaniu, „Dark times”, wyd. Hounslow Press, Canada, 1979)

[vii] ibid, z wiersza „Who calls what a poem”, fragmenty, s. 60, tł. Jagna Boraks

[viii] M. E. Cybulska „Wacław Iwaniuk – poeta”, s. 16 (wyd. Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn, 1984

[ix] ibid. s.16

One thought on “Spacer z poezją i poetami młodości. Cz.3 – emigracyjna.

Leave a comment