Bogumił Pacak-Gamalski


Rano poszedłem na Moje Kamienie by znowu czytać Eliota. Książek wiekszość spakowana w pudłach już, one i ja nie wiemy gdzie i kiedy wylądujemy. Kto wie – może czas na śmietnik histori? Ale ciagle potrzebuję wiersz jakiś przeczytać, by być pewnym, że jeszcze nie, że jeszcze jestem. Wiersze dają mi życie i nigdy chyba poezja aż tak ważna dla mnie nie była, jak jest teraz. Więc kilka różnych tomików znanych i mniej znanych poetów na ogołoconych półkach leży. Cholerny Eliot też. Najbardziej chyba widoczny, bo w takiej silnej niebiekiej oprawie. Chce od innych się odróżniać. Zarozumialec. Ale ma powody, przyznaję niechętnie. A potem zechciało się z nim porozmawiać, powierszować jakby. Czy to wszystko ma jeszcze sens? Pojechałem na spacer do Halifaksu w ciszę rozległych uliczek studenckiego miasteczka Dalhousie. Ciszę, bo niedziela, w dodatku słoneczna i cała dziatwa studencka uciekła gdzieś w ulice centrum miasta. Przed wielkim gmachem Wydziału Prawa mam takie ulubione duże drewniane fotele, gdzie czasem przychodzę patrzeć, myśleć, czytać, pisać. Wyciagnąłem kajet i podjałem z nim tą rozmowę. Trochę polemiczną. Bo czy to wszystko ma rzeczywiście sens? I te pisanie, i te czytanie, cały ten rozgardiasz zwany życiem.
Pustynny Eliot
Sięgnąłem ręką znowu po
wiersze Eliota.
I nie zadrżała moja ręka,
nie zatrzymała się w półsłowie.
Tu pustka, cisza nędzna szlocha
i zamyślona gdzieś tęsknota.
Gdzie indziej bóg się chowa
zlękniony swoich gestów,
swego Słowa.
Jutrznia po nocy wstaje,
jak łąka kwietna, strojna i gotowa.
Łzy kamienieją
jak piasek morski, który
wypełnił nasze krtanie
i Pieśń umiera niedokończona,
zostaje cienia pamiętanie
niedoskonałe, potargane.
Czy Twoim jest Królestwo Słowa?
Czy pył szary rozwiał wiatr
pustyni beduińskiej?
I gnał litery, znaki
skamieniałe jak płatki
Róży Pustyni
w Królestwie Słowa Milczącego,
gdzie płaczą tylko martwe ptaki.
/B. Pacak-Gamalski, 2024/