Bogumił Pacak-Gamalski
Jakiś czas temu publikowałem tu cykl artykułów o poezji polskiej powstającej poza granicami kraju. Ostatnie z tego cyklu dwa artykuły tyczyły poezji polskiej w latach już po ‘naturalnej śmierci’ podziału tej literatury na krajową i emigracyjną.

Przypomniała mi ten cykl i zagadnienia niedawna rozmowa moja z dr. Piotrem Sadzikiem, młodym a szalenie zdolnym docencie Uniwersytetu Warszawskiego, badaczem właśnie literatury. Zaczęliśmy mówiąc o mojej nowej ‘wersji’ średniowiecznego słynnego hymnu Des irae, sięgającego tradycją do wczesnych Ksiąg żydowskiej Tory. Mój (też tercyną spisany,LOL) hymn był jednak nie hymnem strasznej apokaliptycznej śmierci (zaraz Dostojewski na myśl przychodzi ze „Zbrodnią i karą”), a przeciwnie – wyzwoleniem i złączeniem przez Miłość. Ale jakoś tak mimowolnie zeszliśmy na temat dwóch postaci – za sprawą jakiejś analogii Piotra Sadzika – ze współczesnej epoki literatury: Konstantego Jeleńskiego i Witolda Gombrowicza. Więc ten Konstanty (Kot) Jeleński z Paryża i Witold Gombrowicz z Buenos Aires. Nie powtarzajcie tego głośno, ale Gombrowicz to po prostu idée fixe Sadzika. Mówiąc po polsku: jest nim zafiksowany lub ma na jego punkcie bzika. Nie wypada o naukowcu tak mówić? OK, to powiem bardziej elegancko – jest pod olbrzymim wpływem twórczości Gombrowicza (w zasadzie w rozmowie używa formy ‘Gombro’, co mi się podoba, LOL, bo tym samym usuwa te nawały brązu, narzucone na tego wspaniałego pisarza) i kopalnią wiedzy o nim. A Jeleński? No cóż, odpowiem tak: jak można w ogóle mówić o Gombrowiczu nie wspominając Jeleńskiego?
Jeleński był ambasadorem kultury polskiej par excellence w Europie. A w Paryżu bezwzględnie, eurydytą pierwszej kategorii. W czasach szarzyzny i ugoru PRL. A biedny Gombrowicz siedzący daleko za Atlantykiem miał wielkie problemy ze zrozumieniem w środowisku emigracyjnym, zwłaszcza z jego centrum w Londynie (u Grydzewskiego z jego „Wiadomościami’ niestety też) – bo cała Emigracja żyła tylko walką, patriotyzmem i wojną z komuną. A tu ten cholerny Gombrowicz, pisarz i dramatopisarz przecież dobry ze świetności Międzywojennej – upiera się z tym dziwnym ‘Transatlantykiem’. Jakieś aluzję, jakieś ironie, szyderstwa może nawet! Kto ma czas na takie zabawy literackie? Teraz, gdy trzeba szablę w dłoń i bolszewika goń, goń, goń! No, ale to był Polski Londyn, a Polski Paryż to już nie to samo. Polski Paryż, panie dzieju, to właśnie i Kot Jeleński, i wysoki do nieba Czapski i ta cała ich „Kultura” z Giedroyciem.

Jako że byłem we wczesnych latach 80. w gościnie u Kota Jeleńskiego w Paryżu – to na te tematy nam się zeszło mimochodem. Bezpośrednio z tego Des irae, LOL. Nie pytajcie o logikę, nie mam czasu tak długo tłumaczyć.
Dlaczego o tym wspominam? Otóż mam po cichu własną teorię pewnych wyczuleń, pewnego rozumienia ludzi i ich aury. Kot Jeleński i Witold Gombrowicz, a i wspomniany Józef Czapski byli biseksualni lub po prostu gejami. Czy to ma znaczenie? Zdaniem moim ma. Następuje pewna nić porozumienia się, nawet bez słów. Nie, niekoniecznie oczekiwanie romansu lub przygody. Tu chodzi o emanowanie empatii, o mówienie zachowaniem: ja wiem i rozumiem. Jest to też rozumienie głodu miłości. Miłości, która ciągle, jak za czasów Wilde’a, nie miała imienia. To okres lat 40tych, 50tych i 60tych (Gombrowicz zmarł w 1969). To był inny świat i inny sposób funkcjonowania w świecie zewnętrznym. Nie ma znaczenia, że kogoś własne, prywatne środowisko było bardziej otwarte, tolerancyjne. Świat nie był. I panował właśnie ten głód miłości. Ten głód spaceru ulicami trzymając się za rękę, pocałunku na ławce w parku. Nie rozumieją tego nawet młodsi gejowie, urodzeni powiedzmy już w późnych latach 70 lub 80. Ich świat nie jest światem Gombrowicza czy Kota Jeleńskiego. Nie jest nawet moim światem.
Czy jest możliwe, że Jeleński czuł pewną wewnętrzna chęć wsparcie Gombrowicza abstrahując nawet od uznania jego talentu pisarskiego? Jest, absolutnie. Jeleński był szalenie inteligentnym człowiekiem. Rzekłbym – błyskotliwie inteligentnym Ale jego pochodzenie i pewna klasa środowiska, z którego się wywodził nigdy mu tej inteligencji nie pozwalała używać w sposób arogancki lub nonszalancki. Gombrowicza talent mógł ocenić chłodno, bez emocjonalnego kolorytu. Ale z czysto człowieczego punktu widzenia jest bardzo możliwe, że miał wobec niego taką właśnie ciepłą potrzebę wsparcia, pomożenia, otworzenia drzwi.
To moje na ten temat dygresje, dysertacji robić nie będę. Ale badacze biografii i twórczości winni ten delikatny szczegół brać pod uwagę, jeśli chcą sedna pewnych zachowań lub wydarzeń dotknąć. Gombrowicz miał talent nie dlatego, że był bi czy gejem. Ale dlatego, że był pewne rzeczy widział w innym trochę świetle. Dostrzegał cienie tam, gdzie inni tylko światło oślepiające lub tylko nieprzenikalną czerń.
Ot, czasem niespodziewane refleksje po kulturalnej rozmowie z kimś sympatycznym nachodzą nas z wieczora i (też czasem, nie zawsze) warto je potem spisać.