Bogumił Pacak-Gamalski

Oglądaliśmy niedawno dziwne widowisko na ulicach angielskich miast. Wielu miast. Policja była kompletnie do tego typu igrzysk rozwydrzenia nieprzygotowana pierwszego dnia. Tłumy dyszących nienawiścią rasistów demolowały domy, całe ulice miast angielskich. Wyglądało to, jak jakiś surrealistyczny film Felliniego.
Czy to była prawdziwa Anglia? Nie i tak, niestety. To rzeki tej głośnej, groźnej i wojowniczej fali populizmu, która zalała Europę i Północna Amerykę. Popłuczyny faszyzmu, anty-elitaryzmu zawsze istniejącego w środowiskach nieudaczników, niewykształconych arogantów i ignorantów własnej historii. To jest też efekt pierwszej prezydentury Donalda Trumpa i jego obecnej kampanii wyborczej. Na samym końcu – to efekt bardzo sprawnej kampanii propagandowej, fejkniusów i zwykłego ordynarnego kłamstwa rosyjskiej kadry politycznej. Ale nie można tego po prostu wytłumaczyć ideologią, nawet ideologią zła. To jest też zwykła ordynarna łobuzerka rozwydrzonego kibola. Tak – kibola. Tego wrzeszczącego na współczesnych widowiskach rzymskiego Colosseum kibola, wyrywającego deski z ławek stadionowych, który chce piwska i rzuca potem butelkami po tym piwsku w kierunku zawodników przeciwnej drużyny. To widok zwykłego chama, który korzystając z wolności liberalnej demokracji – okłada tą demokrację pięściami i kopniakami. Na meczach w Krakowie, w Warszawie i na meczach w Nottingham.
Znam tego kibola. Widziałem tych chamów i ich zachowanie. Nad ranem zachlanych, zaszczanych, zarzyganych i zasranych. Widziałem ich przewracających się i tarzających w tej swojej śmierdzącej kloace, w posoce.
Nie w tym roku, kilka lat wcześniej. Był 2018, moja ostatnia podróż z Kanady do Polski. Specjalnie tak ułożyłem loty by mieć cały dzień, wieczór i noc w moim ulubionym Amsterdamie, który kocham i odwiedzałem wielokrotnie. Uwielbiam łazić tymi wąskimi uliczkami zaczynającymi się zaraz za pierwszą pętlą tramwajową koło Dworca Głównego. I tak było tym razem: wzdłuż tych okien Muzeum z dziełami sztuki flamandzkiej, gdzie czekałem czy aby któryś z tych mieszczan nie wylezie w swoim berecie z ram obrazów Rembrandta, potem spacer na kanałem obok, w tej dziwnej mini-dzielnicy żywych wystaw ‘pań rozkoszy’, zaraz dwa kroki od kamienicy, w której pisała swoje pamiętniki Ann Frank.
Nie chciałem tracić nocy w hotelu, bo odlot miałem wcześnie rano, więc przełaziłem i noc. Późnym wieczorem zaszedłem do znajomej restauracji-klubu. Właściciel był nadzwyczaj sympatyczny, rozgadaliśmy się i on poszedł do kuchni zamówić jakiś specjalnie dla mnie posiłek. Dowiedziawszy się, że rano mam odlot … zaproponował spędzenie krótkiej nocy nie w tym klubie a u niego. Nietrudno było się domyśleć, że noc pewnie miała być bezsenna i tak, LOL. Najgorsze, że był mężczyzną przystojnym, atrakcyjnym – niestety. I co tu dużo gadać, połechtało to moją próżność. Skłamałem, że na chwilę muszę obok gdzieś wyskoczyć – i zwiałem, jak tchórz. Mężczyźnie w moim wieku nie przystoi zachowywać się, jak sztubak. Niestety, tak się zachowałem i zamiast po prostu podziękować i odmówić – zwiałem. Idąc wąskimi uliczkami, które w środku nocy wyglądają jednak inaczej – straciłem orientację i gdzie nie skręciłem widziałem, że idę w rewiry mi obce i dalsze od dworca. Zawróciłem i chyba we właściwą stronę, bo znowu sporo było nocnych barów z bardzo głośną klientelą młodych ludzi wrzeszczących na całe gardło z charakterystycznym brytyjskim akcentem. W zasadzie te wrzaski-rozmowy ograniczały się do tych samych regularnie 3-5 słów. W niczym bogactwa literatury angielskiej nie zawierających. Kilka razy ‘zwracano się’ do mnie. Czasem zapraszająco, czasem czymś w rodzaju polskiego ‘co się gapisz głupi h-u’ lub podobnie. Bezsensowne podejmowanie rozmowy lub rozbicie łba jakimś wolnym krzesełkiem nie byłoby dobrym pomysłem, bo jednak byłem sam a oni w grupie. Pomijając fakt, że wiekowo mogli być moimi synami. Nie ma nic gorszego niż na trzeźwo mijać co krok pijanych pętaków zaczepiających cię, bez znaczenia czy wrogo, czy koleżeńsko. Znałem Amsterdam, znałem jego nocne życie, ale tak głośno, wulgarnie nie wewnątrz klubu a na ulicy nie pamiętałem. Coś się zmieniło. Postanowiłem przejść spokojniejszymi uliczkami w kierunku dużego charakterystycznego hotelu Krasnapolsky do znajomych okolic, zajść na szklaneczkę piwa w znajomym klubie i iść na dworzec wcześnie rano by podjechać do lotniska. Zobaczyłem z daleka starszego pana w eleganckim wieczorowym garniturze, z laseczką (nie, to nie było moje odbicie w szybie wystawowej, LOL). Podszedłem i spytałem po angielsku, jak najłatwiej dojść do hotelu Krasnapolsky. Spojrzał na mnie z niesmakiem i powiedział: tak, przyjeżdżacie tu z Londynu tylko żeby pić i robić awantury, a potem do hotelu i rano z powrotem na wyspę. A żeby choć spytać, gdzie jest nasz Pałac Królewski, aby choć zobaczyć, jak pięknie wygląda i gdzie nasza królowa mieszka. Nie – tylko gdzie hotel lub bar. Byłem zaskoczony jego zdenerwowaniem i obcesowością. Odpowiedziałem tylko, że nie jestem z Londynu, a z Kanady i po prostu trochę się zagubiłem. Pan natychmiast się zmienił i przeprosił za zdenerwowanie, zaoferował, że kawałek podprowadzi. Wyjaśnił też, że są już (mieszkańcy Amsterdamu) zmęczeni tymi najazdami hord młodych Brytyjczyków każdego weekendu, burdami, wrzaskami i awanturami. A już nie daj Boże mecz piłki nożnej, bo to dzień sądny. I przeklina ten tunel pod kanałem La Manche, bo samolotami tylu by ich nie zjeżdżało tu. Podprowadził mnie pod sam hotel i pożegnał się życząc dobrej nocy. Poszedłem do tego znajomego baru, wypiłem piwko i skierowałem się do dworca. Już na schodach od ulicy siedziały grupki pijanych brytyjskich kiboli. Niektórym towarzyszyły równie zalane dziewczyny, ale głównie chłopcy. O mało się nie wywróciłem wdeptując na zalany wymiotami stopień schodów. Na peronach było gorzej, wymiotowali i sikali, gdzie stali. Tyle, że już nie byli tak głośni. Byli zmęczeni i powoli zaczynał dokuczać chyba kac. Ale wyglądało to jak scena z jakiejś remizy strażackiej czterdzieści lat temu w jakiejś zabitej dechami wiosce w Peerelu tyle, że wyolbrzymiona karykaturalnie, a nie z dworca w centrum dużego miasta europejskiego. Cuchnęło strasznie. W pewnym momencie zobaczyłem kogoś, kto wyglądał na pracownika dworca. Podszedłem i spytałem, dlaczego nie zawiadomią policji. Wzruszył ramionami i powiedział – nasza policja nie ma tylu cel, a te co ma już są zapełnione ich kolegami. Po pierwszym pociągu zmyją perony maszynami i ulicę przed dworcem. Był zrezygnowany i niechętny na rozmowę. Odetchnąłem z ulgą, jak wysiadłem na lotnisku.
Tak, nazywajcie ich jak w danej chwili wygodniej lub pasuje. Ja ich nazywam wszystkich kibolami. Są w każdym kraju, choć Anglia dochowała się wyjątkowo wielu. Jak jest wygodniej politycznie nazywa się ich rasistami, faszystami, populistami. Bzdura – to zwykłe chamy szukające okazji do rozróby. Naturalnie, że nienawidzą (w Europie i Ameryce Południowej) kolorowych emigrantów. Bo ci emigranci pracują, kupują tanie domki i je remontują, są dużo lepiej wykształceni niż ci kibole, są grzeczni. Ci, którzy są uchodźcami to biedacy bez niczego, z krajów wojny lub przerażającej nędzy. Ci nie są wykształceni i dostają rządową skromną zapomogę, ale są grzeczni, trochę wystraszeni. Podejmę każdą pracę i za uciułane pieniądze wykształcą swoje dzieci na doktorów, inżynierów, bankierów, biznesmenów. Aby nigdy nie musiały przechodzić takich upokorzeń, jak ich rodzice. ‘Kibole’ ich za to właśnie nienawidzą. Za to, że nie chlają jak oni w pubach, że mogą swoje nieudacznictwo i niższość usprawiedliwiać właśnie tymi emigrantami, którzy żyją z ich podatków (mimo, że ‘kibole’ podatków płacą bardzo mało, bo nigdy żadnym sukcesem profesjonalnym nie mogą się pochwalić). Jeśli potem jakaś ładna Polka czy Angielka zakocha się i wyjdzie za mąż za przystojnego kolorowego lekarza lub prawnika zamiast za takiego kibola po szkole średniej – to naturalnie podstawa do oskarżenia, że kradną im ich dziewczyny. Mimo, że te dziewczyny nigdy by za takiego prostaka kibola i tak nie wyszły.
Faszyści, narodowcy? Tak, oni lubią, jak ich się tak nazywa. To daje im pewnej politycznej powagi, znaczenia. A ile pism twórcy polskiego ruchu narodowościowego przeczytali? Które z dzieł prof. Ledóchowskiego (nota bene autentycznego obrzydliwego faszysty)? Żadnego, nic. Zilch. Może co niektórzy znają kilka haseł obracających się stale gdzieś na fejsbuku, w telewizji – ale to wszystko. Ich dziewiczego mózgu nie zepsuł gram myślenia krytycznego, niezależnego. Wszystko dziewice orleańskie, psiakość.
Pamiętacie bardzo niedawne, za czasów władzy Karła z Nowogrodzkiej, Marsze Niepodległości Mostem Poniatowskiego w Warszawie? Te szturmówki biało-czerwone w dymach petard, te dzikie wrzaski? I tą bezradną policję. Jeśli gdzieś ta policja usiłowała się im przeciwstawić to właśnie te szturmówki zamieniały się błyskawicznie w groźne narzędzia walk ulicznych. Pamiętacie polowania tych bojówkarzy na młodych chłopaków, którzy ośmielili się Niepodległość świętować wolnością osobistą, zróżnicowaniem postaw, orientacji, kolorów skóry? Pamiętacie, jak spalono piękną tęcze na Placu Zbawiciela? Czuli się zresztą wówczas autentycznie bezkarni. Prokuratura Ziobry ich ścigać nie miała zamiaru – przeciwnie, wspierać, gdzie mogła. W imię ‘wolności zgromadzeń’. Zresztą ten pochód nienawiści prawie prowadził w czołówce sam pan Prezydent Najjaśniejszej ze świtą, Duda niejaki.
Pamiętacie groźne szeregi bojówkarzy Młodzieży Wszechpolskiej w mundurach, z wielkimi flagami maszerujące zdyscyplinowanym szeregiem wprost do głównej nawy kościelnej w Częstochowie? Takie same szeregi, które biły oficjalnie kijami na ulicy w Białymstoku skromny Marsz Równości. Wyglądali zachowywali się, jak Komando Hitlerjungen. Potem, na progu Katedry w Białymstoku, wracających wprost z tej ciężkiej roboty bicia i kopania dziewczyn i chłopaków z tego Marszu Równości – witał ich błogosławieństwem i zapraszał na mszę gospodarz tej katedry. Ci zorganizowani bojówkarze, umundurowani to raczej bardziej świadomi swego celu autentycznie faszyści. W dużej części wywodzący się z tych ordynarnych środowisk kibolskich. Zdecydowanie to nie członkowie jakiejś Wszechpolskiej korporacji studenckiej. Ich uniwersytety to knajpy i burdy.
Łatwo zapominamy. Bo tak wygodniej chodzić na spacery po ulicach w mieście, przechodzić obok tych świątyń, mijać sąsiadów, których dzieci w tych bojówkach brały udział.
To ci sami mentalnie, którzy dokonali takich szokujących awantur ledwie kilka dni temu w Wielkiej Brytanii. Ci sami, którzy sikali i rzygali na peronach dworca w Amsterdamie.
Następnym razem, gdy pan Braun będzie wam banialuki prawił o wonności osobistej (przy pełnym zakazie aborcji, tępieniu ‘różowej zarazy’ i oficjalnym ogłoszeniu Jezusa Królem Polski) – pomyślcie o tym wszystkim. Bo to z tej samej beczki dziegciu się wylewa. Też tej, z której popija pan Bosak starając się wywiadach telewizyjnych i prasowych pokazać twarz umiarkowanego prawicowca europejskiego. Gdyby jednak zastanowić się głębiej, to ten obsrany kibol brytyjski i polski na Poniatowszczaku i ci wybrani do parlamentów politycy ultraprawicowi tworzą tą samą dużą rodzinę, coś w rodzaju rozgałęzionego rodu. Jedni to nieucy, chamy i rozrabiacze uliczni, a drudzy wykształceni na uczelniach, wybierani przez wyborców do parlamentów. Ale są wszyscy kuzynami, spokrewnieni jednymi i tymi samymi genami. Mogą się nie spotykać na rodzinnych obiadach niedzielnych, ale wspierają się. Parafianie tego samego księdza proboszcza.