Bogumił Pacak-Gamalski
Moje plaże. Moje plaże to zawsze byłeś Ty. Albo jeździłem tam z Tobą, albo po tym Czasie Okrutnym jeździłem tam szukać ukojenia. Była ta jedna specjalna, nazwana Fortem Naszej Miłości, który zbudowałem z kamieni dla Ciebie, gdy Cię zabrakło. Pisałem kilka dni temu o tym ostatnim tam wyjeździe, ostatnich odwiedzinach po okresie zimy. Pojechałem, Fort odbudowałem i pożegnałem się. Niech fale go odwiedzają, niech głębiny o nim śpiewają. Mój zamknąłem w sercu. Będzie tam gdziekolwiek się znajdę.
Na tej plaży nigdy ze mną nie byłeś. Jest dość ukryta i z dala od szlaków turystycznych. Sam odkryłem ja dopiero po tym Czasie Okrutnym. Była dla mnie idealna. Prawie nikt inny nigdy tam spokoju mi nie zakłócał i nie przerywał moich rozmów w z Tobą. Stamtąd, z tej piaszczystej łachy półwyspu-pół mierzei widziałem w oddali, po drugiej stronie szerokiej zatoki cypel kolejnej pięknej plaży – Martinique Beach. Może gdybym był dwadzieścia lat młodszy mógłbym tam przepłynąć z naszego Fortu. Może. Piechotą dojść nie można – wybrzeża morskie to nigdy nie jest prosta linia. Z dziesięciu kilometrów robi się nagle trzydzieści, pięćdziesiąt nawet. Szczególnie tu, we wschodniej Nowej Szkocji, gdzie olbrzymie, głęboko się w ląd wrzynające zatoki, wielkie jeziora i słone rozlewiska-moczary zmuszają by szosa wiła się, jak wąż w wysokiej trawie.
Martinique Beach jest jedną z najpiękniejszych i najdłuższych plaż w tej prowincji. Prowadzi do niej 12 kilometrowa wąska szosa z miasteczka Musquodoboit Harbour do East Petpeswick. Lubiłeś tu ze mną przyjeżdżać. Na tej plaży ciągnącej się kilometrami mogliśmy znaleźć ciche miejsce. Ty czytałeś książkę, ja pływałem. Czasem trochę i Ty popływałeś. Umiałeś – i nie namawiany, nie zmuszany sam czasem to robiłeś. Tacy byliśmy inni nawet w tym, LOL. Ty lubiłeś basen, ja basenów nie znoszę a kocham dzikie plaże. Tymi ‘innościami’ się uzupełnialiśmy, wzbogacaliśmy.
Obiecałem żegnając się z tym Fortem i z tą dziką plażą, że nie ze smutkiem już a z radością zabiorę Cię w końcu do Paryża. Będę Cię na Montmartre i na bulwarach nad Sekwaną całować. Gdzieś między Pont Neuf i Pont Mirabeau, o którym pisał Apollinaire:
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
I nie jedna miłość
Czy nie dość wspominana
Po bólu zawsze radość niespodziana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Z twarzą do twarzy połączmy ramiona
Nieruchomi kiedy
Pod mostem ramion kona
Fala odwiecznych spojrzeń umęczona
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Miłość jak woda bieżąca odpływa
I odpływa życie
Woda jakże leniwa
Nadzieja nasza jakże natarczywa
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję
Niech dni się toczą jak rzeka wezbrana
Ni czas nie zawraca
Ni miłość pożegnana
Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana
Zegar niech dzwoni noc niech nastaje
Dni ulatują ja pozostaję[i]
Więc o tych mostach paryskich, tym Pont Neuf i Mirabeau, o tych pocałunkach wyśpiewanych przez Yves Montanda dla pięknej Romy Schneider myślałem na tej plaży w kanadyjskim, nie karaibskim, Martinique.
Falo
Jakie mosty łączą naszą przestrzeń?
Przestrzeń między nami.
Między tymi dwoma światami
Bytu i Niebytu.
Czy scala je jakiś królewski pierścień?
Pierścień z kruszcu drogiego, niczym diadem
Królewicza i Księcia
po nocy poślubnej, przed Wieczerzą
Ostatnią, pożegnalną.
Czy pęka pierścień skruszony młotem?
Powiedz mi falo, powiedz wodo,
która dałaś schronienie
z szaleństwa rozpaczy niepojętej,
z ognia pragnienia,
która wniosłaś mnie z powrotem na brzeg.
Mam ci dziękować, czy mam przeklinać?
Uratowałaś mnie,
czy skazałaś na lata tułaczki
po pustej plaży mew
i muszli szumiących largo trenów?
Żegnam cię falo
lub przeklinam cię.
(Bogumił Pacak-Gamalski)
I masz ci los. Poeta winien w końcu wiedzieć. Jest wieszczem, jest wyrocznią! Augurem wśród mędrców i dziejopisów. A tu nic. Siedzi na rozdrożu na kamieniu i błaga przechodzących o wskazanie kierunku. A idźże w końcu do tego Paryża, gdziekolwiek on jest. Idź i całuj się z nim. Może wtedy zrozumiesz.
[i] „Apollinaire”, wyd. PIW, Warszawa, 1968, s.33 (przek. A. Ważyk)