by Bogumil Pacak-Gamalski
Nie, to nie jest zapis z taśmy szyfru przesłanego aparatem Morse’a. Nie jest to też jakiś opis chemicznych związków lub syntezy. Ani alfabetycznie zapisane nazwy słońc odległych galaktyk.

To po prostu kolejne formy powstawania, budzenia się pewnej społeczności. Jej wychodzenia z cienia. Z cienia w naszej, okcydentalnej cywilizacji chrześcijańskiej (terminu ‘okcydentalizm’ używam tu świadomie w zapożyczeniu z leksykonu zachodnioeuropejskiego, gdzie ma znaczenie duże szersze i bliższe historycznej prawdy, niż używane w piśmiennictwie polskim, gdzie zepchnięto je w wąskie tory artystycznych i kulturowych prądów sztuki).
Nie całego (powiedzmy 4-5 tysiącletniego) kształtowania się cywilizacji zachodniej, ale ostatnich trzynastu, może siedemnastu setek lat. Otóż są to po prostu zwykłe skrótowce określające osoby o innej niż większościowa orientacji seksualnej i innej niż większościowa płci biologicznej i płci kulturowej (gender, po polsku czasem zapisywane, jako dżender).
Człowiek, wbrew bardzo obiegowej i kompletnie ignoranckiej opinii, nie zawsze i nie wszędzie rodzi się taki sam, identyczny. Tylko w dwóch odmianach: kobieta lub mężczyzna z identyczną (w tym wypadku przeciwną) orientacją seksualną. Gdyby tak było i gdyby istniało takie prawo natury (lub boskie) wszyscy by byli białoskórzy. Z ewentualnymi wyjątkiem dla wzrostu i kolorów włosów i oczu. Lub tylko czarni (to by było najlogiczniejsze, skoro nasi Adamowie i Ewy urodzili się w Afryce) – albo nas, Polaków, by nie było …. albo (o zgrozo!) bylibyśmy wszyscy czarni i raczej bez szansy na inny kolor lub rodzaj włosów bez pomocy silnych barwników. Ewentualnie druga opcja, najbardziej prawdopodobna, bo najliczniejsza, wśród naszego gatunku – wszyscy żółci. Pisząc to i widząc te słowa na papierze (monitorze, LOL), widzę sam tych słów pełny absurd – ani my nie mamy białego koloru skóry ani Azjaci nie maja żółtego i w ogóle nie mieści się w tym skrócie myślowym olbrzymia gama odcieni i barw skór milionów ludzi na świecie! Ale – dla łatwości – zostańmy przy tych śmieszno-dziecinnych banalnych ,skrótach rasowych’. Więc już wiemy bez najmniejszej wątpliwości, że wszyscy tacy sami się nie rodzimy, jeśli chodzi o nasz wygląd. Czy wszyscy (w tych różnych kolorach) rodzimy się, jako tylko i wyłącznie kobieta lub mężczyzna (płeć biologiczna)? Najczęściej. Ale dużo mniej często niż laikom się wydaje. Popytajcie proszę położników o szczegóły. Czasem rodzi się … hermafrodyta? Maleńki człowiek niezdecydowany czy jest kobietą czy mężczyzną. Po trochu tym i tym. Czasem jedna część płci biologicznej (na ogół chodzi o zewnętrzne ‘intymności’ lub ‘klejnoty rodzinne’) jest bardziej ukształtowana od drugiej. W tym wypadku, przez długie dziesiątki lat współczesności, lekarze bardzo często sami decydowali co tu skrócić a co (o ile możliwe) uwypuklić. W ich poczuciu uczciwości wszystko dla ułatwienia życia rodzicom i samemu dziecku. Dziś wiemy, że rodzicom może i tak, pomagało to – dziecku niekoniecznie. Zwłaszcza gdy dorastało i coś tam nie pracowało tak, jak u rówieśników. W dodatku jeszcze te mniej widoczne sprawy biologiczne – hormony. Też w takich sytuacjach dość pogmatwane i nie zawsze zgodne z tym ‘wyrokiem natury’ lekarzy. Myślę, że nieszczęściami i łzami ofiar takich ‘dobroczynnych’ eksperymentów medycznych można by nowy ocean na Ziemi wypełnić… . Więc nawet płci biologicznej w żaden sposób nie można określić, jako wyboru miedzy a lub b. Można powiedzieć: w większości wypadków. Ale nigdy – zawsze i tylko. Bo to jest kłamstwo. Czyli szerzenie nieprawdy. A nikt z nas, z wolnego wyboru i bez przymusu, wszak kłamcą nie chce być. W tej kategorii najczęściej zawiera się ta literka „T” w LGBTQ. Transpłciowość, transgenderyzm. Osoba o więcej niż jednej płci. Lub płci, która łączy w sobie elementy obu płci biologicznych, czyli jest płcią trzecią.
A teraz ta nieszczęsna płeć kulturowa, ten jakże przez pewne środowiska znienawidzony genderyzm. Jakże łatwiej i prościej by było o tym pisać, gdyby uczono tych podstawowych, elementarnych norm w pierwszych klasach biologii i nauki o człowieku! Ale nie uczono. Wielu do dziś walczy uparcie, by dalej nie uczyć. Tak, jak w Anglii, po wynalezieniu maszyny parowej, wielu ludzi paliło i niszczyło te maszyny i fabryczki je produkujące. Wierząc, że tym sposobem czas nie tylko zatrzymają ale wręcz cofną. Nie cofnęli. Maszyna parowa rozjechała ich na torach kolejowych. Jak z każdą nauką i techniką. Nie uczono nas, bo wielokroć te nauki były jeszcze w powijakach, niezrozumiałe w pełni dla ich odkrywców i badaczy, a cóż dopiero dla przeciętnego człowieka. Spytajcie Kopernika i Galilea, jak to z teoriami i odkryciami nowymi bywa… . A mimo to – e pur si muovo (‘a jednak się kręci’).
Otóż, jak wiemy mimo wszystko od zarania dziejów (tu kłamać i udawać nie ma sensu), większość zachowań, przyzwyczajeń i sposobu bycia wynosimy z dzieciństwa i wczesnej młodości, obserwując najbliższe otoczenie rodzinne i socjalne. Jasiu nie rodzi się z umiejętnością rąbania drzewa siekierą. Jeśli mu ktoś tego nie pokaże – namęczy się strasznie zanim drzewo zetnie i możliwe, że to drzewo upadając złamie mu kark. Lub sobie odetnie niechcący ramię lub nogę. Ani używać karabinu lub szabli nie umie naturalnie. Choć dziecko może mieć zdolności ‘wrodzone’ ku takiemu a nie innemu fachowi. Dziecko – nie chłopieć jako taki. Spytajcie Joanę d’Arc, Emilię Plater lub panią … generała Kazimierza Pułaskiego (tak, tak, ta nieszczęsna nauka znowu udowodniła bez cienia wątpliwości, że ten bohater narodowy Polski i Ameryki był – biologicznie rzecz rozumiejąc – … bohaterką z urodzenia).
Natomiast dziecko systematycznie tresowane i nauczane, co powinno się a co nie robić w zgodzie ze swoją płcią biologiczną – sprawia, że takich cech nabędzie. Lub będzie się starać je eksponować, nawet jeśli wbrew swojej naturze. Dlatego, chłopak 7-mio letni już wie, że nie powinien i nie wypada by pocałował lub przytulił swego najukochańszego przyjaciela (mimo, że robił to jeszcze bez oburzenia i zakazów środowiska ledwie 2-3 lata wcześniej). I że będzie mężczyzną a mężczyzna musi całować tylko kobiety i tylko kobiety przytulać. Tak już jest i koniec. Choć o seksualności tu jeszcze nie ma mowy w sensie pociągu lub jakiegoś seksualnego aktu. I wcale to nie zdecyduje o przyszłej orientacji seksualnej takiego chłopca. Tak się kształtuje płeć genderowa, kulturalna. Poprzez obserwowanie i naśladowanie otoczenia. Wszyscy to robimy od tysiącleci. Nie zawsze z takim naciskiem na sprawy seksualne, jak wręcz obłędnie w ostatnim stuleciu. Z jakiś nieznanych ale naturalnie występujących u wielu osób przyczyn, wykształcają się u nas niewidoczne (lub mało widoczne, bo znamy wszak wszyscy chyba kogoś, kto będąc biologicznie mężczyzną miał kształty delikatne, wiotkie, wręcz kobiece – poza organami seksualnymi, naturalnie) silne aspekty ‘feminizmu’, ‘kobiecości’ (u chłopców) lub ‘maskulinizmu’, ‘męskości’ u dziewczynek. I to się wtedy kłóci z narzuconą przez środowisko płcią kulturową. Większość się poddaje presji, choć często prowadzi to do nieszczęśliwego życia. Inni walczą. Lub chronią się w zawodach bardziej ich płci genderowej niż biologicznej odpowiadających.
Teraz te zasadnicze: L i G. Zasadnicze, bo najczęściej (w tych mniejszościowych przypadkach oczywiście) występujące. Lesbian i Gay. Tu nie ma żadnych niespodzianek ani ‘pomyłek’ natury czy lekarzy. Od zarania dziejów homoseksualizm istnieje obok heteroseksualizmu. Wśród ludzi i zwierząt. Ba, nawet wśród roślin! W tym wypadku nie chęć szczera a natura zrobiła z chłopa oficyjera! I autentycznie nie wiemy dlaczego i w jakim celu (jest wiele teorii w jakim celu ale żadna nie jest w stanie tego wyjaśnić do końca i bez wątpliwości). Nie, nie dla rozrodczości. Gej jest identycznie płodny, jak osobnik straight. I nie ma problemu w zapłodnieniu kobiety. Niekoniecznie w akcie pasji i uniesienia erotycznego – ale bez problemu. Robili to przez ostatnie, nie wiem, 20, 50 tysięcy lat? Wiemy, że bohaterowie pierwszego poematu sumeryjskiego „Gilgamesz’ byli kochankami. Wiemy, że bogowie sumeryjscy mieli romanse jednopłciowe, to samo hinduscy, o greckich nie wspomnę (ha ha ha), egipscy. Itd., itd. We wczesnym chrześcijaństwie są znani święci męczennicy, tworzący nierozłączne, zakochane w sobie pary, jeszcze do prawie połowy wieków średnich w zakonach odbywały się sakralne ‘śluby ‘ par braci zakonnych. Z czasów nowożytnych znamy i wiemy o tych najbardziej znanych. Są ich setki, których znają badacze kronik i pism. Oczywiście, te steki to tylko osoby znane i ważne stanowiskiem, pochodzeniem, zamożnością, wyjątkowym talentem, geniuszem. O innych – historia zawsze milczy. Ba, mieliśmy w Polsce dwóch monarchów najprzypuszczalniej lubiących bardziej paniczów dworskich niż dziewki dworskie: Władysława Jagiellończyka zwanego Warneńczykiem i Henryka Walezego ze starożytnego francuskiego rodu królewskiego (Walezy zwiał z Polski nie dlatego, że chłopcy polscy byli gorsi od francuskich tylko, że czekała na niego w Paryżu dużo bardziej atrakcyjna korona Francji). Czy bratanek króla Warneńczyka, św. Kazimierz Jagiellończyk też mógł być (delikatny w obejściu, dobry, opiekuńczy i – mimo, że w roku śmierci miał dobrze powyżej dwudziestki i był następcą tronu – kawaler…) homoseksualny? Mógł. Ale nie musiał. To tylko wyliczanka dla pół żartu, o niczym nie świadcząca. Poza jednym – że w każdym państwie, narodzie, plemieniu, mieście, wiosce, rodzinie – homoseksualiści byli i są. I o ile nas nie zaczną produkować maszyny eugeniczne – będą. Piszę ‘homoseksualiści’ ale naturalnie mam na myśli też lesbijki, homoseksualistki. Jako, że od czasów upadku systemu matriarchalnego (a więc zamierzchłe czasy, pokryte całunem niepamięci) o kobietach pisano bardzo mało – ich intymne historie znane są jeszcze mniej. No, chyba że przywołamy okres wybitnie homoseksualizmowi przychylny – Grecję helleńską i niejaką Safonę z Lesbos … . W ogóle starożytność i antyk były zaskakująco pobłażliwe, a wręcz przychylne orientacji homoseksualnej. Tak długo, jak mężczyzna (zwłaszcza mężczyzna z rodem i funkcją wysoką) postarał się o małżeństwo heteroseksualne w celu produkcji następcy – co robił w łóżku i z kim specjalnie nikogo nie interesowało. Ostatecznie małżeństwo nie było instytucją związku emocjonalnego, intymnego, romantycznego – a instytucją społeczną o charakterze umowy korporacyjno-biznesowej. Tak jest do dziś często wśród milionów mieszkańców naszej planety. Ale zwiększająca się wolność jednostki, obywatela, człowieka z czasem doprowadziły do współczesnego trendu zawierania małżeństw romantycznych, opartych na wzajemnej miłości. Ten współczesny ‘wynalazek’ ludzkości zdaje się służyć nam wszystkim lepiej. I należy go chwalić.
A więc – po krótce – opisaliśmy litery środkową (T) i pierwsze (LG) skrótowca. Teraz te powstałe w ostatnich latach i ciągle się zmieniające litery i znaki końcowe: Q, 2, +. Summa summarum są one pewną pochodną tego ‘T’. Bo T wynika z odrzucenia kompletności i wyłączności płci biologicznej, jako zawsze jasno ukształtowanej, danej nam w początkowych fazach rozwoju płodu i niezmiennej. T jest pierwszą literą słowa ‘trans’, czyli sugeruje płynność, zmienność, ruch. Transpłciowy. Transgenderyzm. (Proszę zwrócić uwagę, że owe T nie ma nic wspólnego z określeniem ‘transwestyta’. Transwestyta w tym skrótowcu nie występuje, bo nie jest określeniem ani płciowości biologicznej ani kulturowej. To po prostu specyficzny przebieraniec robiący to jako: żart; protest; lub w celach erotycznych; zarobkowych /dawniej prostytucja męska/; lub estradowiec – drag queen lub drag king.)
W przeciwieństwie do tradycyjnego LG, które nic ze zmiennością płci wspólnego nie ma. Przeciwnie: jeżeli chłopak czuje się kobietą, to nie może być gejem. Ani dziewczyna uważająca się psychicznie mężczyzną nie może być lesbijką! Homoseksualista/tka ma pociąg romantyczno-erotyczny do osób tej samej płci, nie przeciwnej!
Otóż, w wielkim skrócie: ‘Q’ (inny , dziwny), ‘ 2’ (dwa/dwie) i ‘+’ to cała gama poza-fizyczna, emocjonalna, kulturowa, czyli płeć autentycznie genderowa, z wyboru podyktowanego psychologicznym a nie fizjologicznym stanem. Choć, bez wątpienia’ są tu też i źródła biologiczne oparte na genetyce, endokrynologii. Wiedząc tak dużo, wiemy jednocześnie ciągle bardzo mało. Jaką mamy płeć okazuje się nie decyduje jedynie to, co mamy miedzy nogami. I to zjawisko zdaje się być nawet częstsze niż autentyczny homoseksualizm. Ale przez fakt do dziś prawie niezmienny kolosalnego nacisku i wpływu środowiskowo-rodzinnego – bywa najczęściej bezwzględnie tłumiony i wyciszany w jednostkach, które to odczuwają. Dopiero ostatnie badania psychologiczne, socjologiczne, antropologiczne i medyczne dają szanse tym jednostkom rozwoju siebie w kierunku … bycia sobą. Proszę sobie wyobrazić jakąż olbrzymią ulgą, zrzuceniem jakiegoż straszliwego, przygniatającego ciężaru musi być realizacja, że ‘mogę być sobą’! To eureka niemożliwa do zrozumienia dla większości z nas. Więc te literki oznaczają po prostu tych, którzy nie mieszczą się w tradycyjnym rozumieniu osobowości. Niektórzy marzą o przeistoczeniu się fizycznym w drugą płeć fizyczną, biologiczną. Za pomocą leczenia hormonalnego, endokrynologicznego, po ostateczne zmiany chirurgiczne w usunięciu/wytworzeniu innych organów płciowych. Nie wszyscy. Niektórym oznaki fizyczne płciowości przeciwne od płci psychicznej nie przeszkadzają. Na takie osoby świetne określenie (i piękne jednocześnie) mają od wieków stare ludy autochtońskie, tubylcze, jak np. tubylcze szczepy Północnej i Środkowej Ameryki: osoba o dwóch duszach – two-spirited person. W naszej, okcydentalnej kulturze było to niemożliwe i kategorycznie tępione. Nie wiadomo, może starożytni Słowianie, Gallowie, Celtowie, Germanie mieli takie słownictwo. Ale tępa (choć z dość ostrymi narzędziami przemocy) indoktrynacja religijnej ortodoksji wyrwała je z korzeniami z naszej pamięci historycznej.
Co powyżej, mimo że na zwykły esej żurnalowy zbyt nawet długie, daje lekki zarys o kim mówimy używając te skrótowce LGBTQ2+ w pełnej lub jednej ze skróconych wersji. Nie jest to jakikolwiek wykład encyklopedyczny czy naukowy. Ot, temat mi znany blisko bardzo (i bliski sam w sobie) od … hmm, zawsze chyba. Czyli dość długo. Badań sam żadnych w tym temacie nie przeprowadzałem ani procesów doktorskich. Alem był i jestem dość zaawansowanym studentem tychże badań i ‘procesów’. Jak i procesów zmian socjalnych i politycznych zachodzących w naszym – okcydentalnym i orientalnym – świecie. To ostatnie też w charakterze żywego ich świadka i uczestnika. I napawa mnie to nadzieją, że ludzkość, wielokroć wbrew złym nawykom i doświadczeniom, ma szanse na bycie lepszą, ma nadzieje dobrej przyszłości i ‘ruszenia z posad bryły świata’. A patrząc dziś z uśmiechem na małe dzieci ośmielam się niepewnie wierzyć, że ich dzieciństwo, a zwłaszcza ta bardzo pierwsza i najwcześniejsza młodość mają szanse być tyleż szczęśliwsze i radośniejsze od dzieci i nastolatków mojego pokolenia i długich cieni pokoleń wcześniejszych. Zwłaszcza tych określanych dziś ogólna nazwą LGBTQ2+. Innych. A przecież takich samych.
post scriptum – tekst ten jest wstępem do artykułu innego (który się wkrótce ukaże) będącego reakcją i odpowiedzią poniekąd na ostatnie wydarzenia w Kraju związane ze społecznością LGBTQ i niespotykanym a opartym na absolutnych fałszach atakiem na tą społeczność ze środowisk skrajnej prawicy politycznej (w tym przedstawicieli samego rządu i władz RP) oraz zatrważającej wręcz napaści hierarchii kościelnej w Polsce i części kleru na ta społeczność. Ten ostry atak i towarzyszące jemu sprytne manewrowanie propagandą ultra prawicowych mediów ( na czele z rządowym TVP i „Gazetą Polską”) były w stanie zawładnąć wyobraźnią wielu osób. W tym osób mi bliskich. Tak przez powinowactwo, jak i z kręgów towarzyskich. Byłem tym szczerze wstrząśnięty. Mimo, że olbrzymia większość moich bliskich i przyjaciół jak i dalszych znajomych kardynalnie potępiła te ataki anty-LGBTQ2 – pozostało uczucie żalu trochę ale i chęci próby wyjaśnienia pewnych określeń, pojęć i znaczeń (np. określenie ‘ideologia LGBTQ2” lub czym są Marsze/parady Równości/Dumy). Stąd ten tekst powyżej, który do tego tematu może czytelnika przygotować.