Polski antysemityzm. Epilog. (cz. VII)

Bogumił Pacak-Gamalski

Czy kolebką antysemityzmu jest religia chrześcijańska czy też … religia żydowska? Otóż religia ma tu znaczenie ale nie w sensie jej istoty teologicznej ( wiara w jakiego boga/bogów, obrządków religijnych itd.). Religia w jej zewnętrznych, wizualnych aspektach.  U samego rdzenia, podstaw antysemityzmu leży pojęcie ‘innego’, ‘obcego’. Ale to tylko połowa tego atawistycznego uczucia. Ten ‘inny’ musi mieszkać pośród nas. Lub, jeszcze bardziej ściśle: u nas. Tego lęku nie miał Polak w Chinach, Włoch w Japonii czy Francuz w Imperium Otomańskim. Inny musi w odpowiedniej masie osiedlić się wśród Nas i musi być wyraźnie wizualnie rozpoznawalny. Musi też reprezentować pewną krytyczną masę. Wówczas na miejsce uczucia pewnej ciekawostki, kuriozalności rodzi się potwór zagrożenia. Otóż wydaje się, że specyfika judaizmu (zaskakująca jest realizacja, że w istocie swej geneza chrześcijaństwa to nic innego, jak jedna z kolejnych sekt, odmian tłumaczenia Tory i judaizmu powstałe na tych samych mechanizmach, jak siedemnaście wieków później ruch chasydzki) polegała na uniknięciu asymilacji w czym niezwykle pomocna była właśnie religia i jej kanony nie tylko obrzędowe i socjalne. W odróżnieniu jednak od chrześcijaństwa czy muzułmaństwa – żydzi nie byli aktywni w nawracaniu innych. To z kolei skutkowało uniknięcia uniwersalizmu, który pomaga w asymilacji.

Przypominam sobie powieść Richarda Zimlera „The Last Kabbalist of Lisbon” (The Overlook Press, New York, 1998). Lata największego pogromu Żydów aż do czasów II wojny i idei kompletnej zagłady. Portugalia przełomu wieku XV i XVI. Antysemityzm, gdzie chęć rabunku (diaspora żydowska w Portugali i Hiszpanii była bardzo wpływowa i bogata) i katolicka dewocja monarchów iberyjskich dały bodaj narodziny masowego antysemityzmu europejskiego. Pierwsze też przykłady urzędowego masowego nawracania na ‘prawdziwą’ wiarę (katolicką). Przerzucam kartki tej książki, odczytuje fragmenty, które tak mnie poruszyły ponad dwadzieścia lat temu, gdy czytałem ją pierwszy raz. Ciekawe, że powieść, rzecz z natury swej oparta na fikcji, na sytuacjach i bohaterach wymyślonych – ożywia historię, nadaje jej rumieńców życia. Żydzi sefardyjscy doświadczyli na Półwyspie Iberyjskim prześladowań niewyobrażalnych, które trwały setki lat. I tysiące morderstw, grabieży, gwałtów. Byli ulubioną (i bardzo intratną finansowo) ofiarą katolickich monarchów Hiszpanii i Portugalii.

I zaraz, w perspektywie już szerszej, prawie uniwersalnej, wracam do prac badacza literatury Piotra Sadzika z Uniwersytetu Warszawskiego na tematy maranizmu, inności, ukrywania i poszukiwania tożsamości. Maranami nazywano w Hiszpanii i Portugalii właśnie żydowskich konwertytów na chrześcijaństwo. Małe grupy tych maranów dotarły nawet aż do Polski osiedlając się w Zamościu, Lwowie i Krakowie. I wracam jednocześnie do przypomnienia polskiego pogardliwego określenia żydów, którzy przeszli na katolicyzm: przechrzta. ‘Przechrzta’ kryje w sobie jakby pewne oszustwo, szalbierstwo, nieszczerość. W domyśle można powiedzieć, że nie ufano im bardziej chyba niż Żydom, którzy trwali w judaizmie. Jest tu dość adekwatne (nie tylko do tej konkretnej sytuacji) angielskie powiedzenie: damned if you do and damned if you don’t . Czyż nie jest to specyficzna, polska odmiana maranizmu? Sadzik idzie dalej – właśnie przez podkreślenia wartości uniwersalnej współczesnego maranizmu: każdej inności, każdej odrębności od normy. To już temat inny jednak, wykraczający poza, sensu stricto, antysemityzm polski.

Ostatnim – wszak niezwykle ważnym – tematem jest sprawa rządowego, nakazowego i instytucjonalnego antysemityzmu. Sterowania niechęci, fobii narodowych i religijnych przez władze polityczne.

To nie przez jakieś specyficzne cechy Polaków i Rusinów, Polska Kazimierza Wielkiego i kolejnych monarchów Rzeczypospolitej była krajem do którego uciekali przed prześladowaniami Żydzi z Zachodniej Europy. To właśnie dzięki świadomej polityce tych monarchów ten kraj był postrzegany, jako tolerancyjny.

Niestety, siły polityczne, które władały II Rzeczpospolitą od samego zarania w 1918 po straszny rok 1939 – do tolerancyjnych i światłych nie należały. Nawet sympatycznie i przyjacielsko nastawiony wobec Żydów Marszałek Piłsudski nie potrafił poskromić skrajnie antysemickich nastrojów społeczeństwa i elit politycznych. A największa polityczna siła nowego państwa – Endecja Dmowskiego – marzyła tylko o jednym: o pozbyciu się elementu żydowskiego z Polski na zawsze. Jedni oskarżali ich o agenturalność wobec Niemiec, drudzy o sympatie pro-sowieckie. Jedna z warszawskich gazet publikowanych po hebrajsku tak pisała o latach 1918-19: „w tej godzinie, godzinie odrodzenia i ponownego zjednoczenia Polski, (…) my, Żydzi, siedzimy i opłakujemy nasze ofiary” ( M. Mirowski ‘Kwestia żydowska w II Rzeczypospolitej’; „Rzeczpospolita”,wydanie z 17 06 2017).

W latach wielkiej wojny z Sowietami w 1919-20, żołnierzy i oficerów polskich pochodzenia żydowskiego (w tym byłych legionistów, sic!) rozkazem Dowództwa Armii Polskiej internowano, obawiając się z ich strony dywersji na rzecz Sowietów.

Pisałem już o niesprawiedliwej ocenie pewnych historyków o Armii Krajowej, jako elementu antysemickiego. Tego zdania nie zmienię i uważam je za szkalujące. Ale i tu faktycznie znaleźć można wypadek szokujący: mord Żydów polskich w Lesie Siekierzyńskim pod Skarżysko-Kamiennym. Tymi lasami przebijał się idący na pomoc powstańcom warszawskim duży oddział AK „Barwy Białe’ pod dowództwem por. Kazimierza Olchowika (przyd. Zawisza). Natknęli się w lesie na grupę ok. 40-50 Żydów, uciekinierów z pobliskiego obozu pracy. Olchowik sformował oddział specjalny i wydał im rozkaz rozstrzelania wszystkich bez wyjątku. Rozkaz wykonano. Okolicznych chłopów zmuszono do pochowania ciał na okolicznych bagnach. Po wojnie, w latach stalinowskich, miał miejsce proces wykonawców tego mordu. Oskarżeni nie potrafili podać przyczyny rozkazu. Sugerowano, że Olchowik prawdopodobnie myślał, że taka duża grupa uciekinierów musi spowodować pościg Niemców, a tym samym śmiertelne zagrożenie dla oddziału AK. Nawet gdyby tak myślał, to czy podjąłby taką samą decyzję, gdyby uciekinierami byli więźniowie-Polacy? (dane z: J. Mazurek w Holocaust Studies and materials, wyd. 2013).

Ten wątek  ‘antysemickiej postawy’ AK, jako organizacji zbrojnej reprezentującej na terenach okupowanych polskie władze polityczne i wojskowe jest dla mnie niezrozumiały i szkodliwy. Stoi w sprzeczności z wszystkimi (jeśli chodzi o oficjalne stanowisko Dowództwa Krajowego AK, Rządu Polskiego w Londynie i Naczelnego Wodza) wytycznymi, postawą i rozkazami wyższych dowódców AK. Nic tego tak nie symbolizuje, jak akcja i organizacja znana jako Żegota.

Z wielu poważnych opracowań historyków na temat tej organizacji, wybiorę może najmniej (poza Kanadą) i nie przez zawodowego historyka-akademika pisaną. Cóż, te refleksje – moje – też aspiracji akademickich nie mają, o czym wspominałem. Wydawnictwo miało prosty tytuł: „Żegota. The Council for Aid to Jews in Occupied Poland 1942-45” ( Irene Tomaszewski, Tecia Werbowski, wyd. Price-Patterson Ltd.; Montreal. 1994-1999). Naturalnie, w tamtych latach na temat Żegoty wiedziano już w Polsce bardzo dużo. Nie tylko wśród historyków ale i w powszechnej, społecznej wiedzy. Niestety, nic prawie o tym nie wiedziano na kontynencie północno-amerykańskim. Teraz, w dużej mierze dzięki tej publikacji właśnie ci, co chcą i którzy powinni – wiedzą lub wiedzieć powinni. Ja tą ksiązkę otrzymałem od Autorki w Vancouverze, w roku 2006. Wiele lat później nawiązaliśmy kontakt ponownie. I pozwolę sobie (za jej zgodą) przytoczyć pewne fragmenty jej listu do mnie (korespondencja była głównie po angielsku, więc będą to tylko moje tłumaczenia).

            … w skrócie, Żydzi nie byli dla mnie kimś obcym ani my dla nich. Lubiliśmy, że jemy żytni chleb i marynowane śledzie i wszyscy myśleliśmy, że kanadyjskie jedzenie i rozmowy są nudne i nijakie.

Ale coś się później wydarzyło. Byłam zajęta małżeństwem, dziećmi, przeprowadzkami, rozwodem i znowu przenoszeniem się. Wróciłam na uniwersytet, żeby zrobić magisterkę i byłam słuchaczką na wykładzie profesora, który poinformował nas, że Rosja nie napadła na Polskę (w 1939 – przyp. moje), nigdy nie organizowała zsyłek Polaków (no, może kilku faszystów), a w rzeczywistości wyzwoliła Europę. Aha, a’propos: Polacy kolaborowali z Niemcami.  /… …/

Podobnie, jak Anglo-Protestanci i Żydzi, odwrotnie do Polaków, jestem pragmatyczna. ‘Komitet Dialogu’ jaki założyłam nie miał zmieniać świata, ale podjąć kroki ku wzajemnej edukacji. Ten komitet zorganizował pierwsze spotkanie polskich i żydowskich studentów uniwersyteckich w Montrealu. Bezposrednim skutkiem tego było zaproszenie polskich studentów do wspólnej wycieczki do Muzeum Pamięci Holocaustu w Waszyngtonie. Po powrocie wzięli udział w dyskusji prowadzonej przez urodzoną w Polsce Krysię Starker, dyrektorkę Centrum Holocaustu w Montrealu. Urządziłam serię wykładów Jana Karskiego w Montrealu na McGill; dla szkoły średniej w Żydowskiej Bibliotece; dla studentów uniwersyteckich. Byłam też w Zarządzie ,Polish Jewish Heritage Foundation’.  /… …/

Czy miałam poparcie ‘Polonii’? Myślę, że byłam trochę dziwolągiem. Wielu sądziło, że jestem Żydówką, niektórzy dalej tak myślą. Ale publikowałam pozytywne artykuły w ‘Globe &Mail’, ‘Montreal Gazette’, ‘Toronto Star’, za które byli wdzięczni i które … czyniły mnie jeszcze bardziej podejrzaną.

Po prawdzie, niektórzy z moich żydowskich kolegów też myślało, że jestem Żydówką i pytali się mnie czy jestem jedną z tych skrytych Żydówek, niechętnych do przyznawania się do tego. Kiedy Tecia (Tecia Werbowski – współautorka „Żegoty” – przyp. moje) i ja byłyśmy zapraszane na spotkania w Chicago lub Filadelfii, po odczycie słuchacze grawitowali do nas: Żydzi do mnie, Polacy do Teci. To było interesujące, ale miłe.

Fragmenty tego biograficznego listu Tomaszewskiej – lepiej  niż ja mógłbym – kreślą drogę autorki do napisania tej książki. 

Skąd wzięła się Żegota, kto ją finansował, wspierał, jakie było jej przywództwo? To dość zasadnicze pytania. Dają najkrótszą odpowiedź (choć nie wyczerpującą całego zagadnienia) o stosunku ludności i Państwa Polskiego do polskich Żydów w okresie Zagłady.  Spiritus movement powstania tej organizacji były dwie znane kobiety: pisarka o bardzo konserwatywnych, katolickich przekonaniach, Zofia Kossak i Wanda Krahelska, znana katolicka działaczka socjalistyczna blisko związana z Armia Krajową. I tu odwołam się do obszernego cytatu z tej książki Tomaszewskiej i Werbowskiej. Zorientowały się szybko, że indywidualne, acz heroiczne, akcje ratunkowe wobec Żydów w Getcie Warszawskim mogą pomóc tylko bardzo nielicznym.  Skutkiem tego było założenie organizacji, która mogła być wspierana przez dobrze zorganizowaną Armię Krajową  reprezentującą zbrojne ramię Rządu Polskiego na terenach okupowanych, uznanie i finansowe wsparcie tej organizacji bezpośrednio przez sam Rząd Polski w Londynie. Bardzo znamienne był skład pierwszych i najważniejszych działaczy Żegoty – to przekrój polskiego społeczeństwa i polskich ruchów politycznych wielokrotnie wzajemnie się zwalczających w okresie niepodległości państwowej RP. Adolf Berman (brat znanego działacza komunistycznego Jakuba Bermana, w latach stalinowskich niesławną Szarą Eminencję aparatu terroru, katorg więziennych i przemocy komunistycznej po 1945, aż do czasu Odwilży), działacz żydowskiej organizacji socjal-demokratycznej  Poalej-Syjon Lewica;  Leon Feiner, działacz Bundu, żydowskiej antysyjonistycznej partii socjaldemokratycznej;  Julian Grobelny, z Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS);  Tadeusz Rek ze Stronnictwa Ludowego;  Ferdynand Arczyński ze Stronnictwa Demokratycznego (później Stronnictwo Polskiej Demokracji, którego był Sekretarzem Generalnym);  Władysław Bartoszewski i Witold Bieńkowski reprezentujący katolicki Front Odrodzenia Polski. Czemu ten skład i polityczne związki partyjne są tak niezmiernie istotne? Dlatego, że jest to parasol politycznie tak szeroki, że można bez najmniejszej wątpliwości uznać go za reprezentatywny  dla II Rzeczypospolitej Polskiej i dla Polskiego Państwa Podziemnego w latach 1939-45. Poza jedną siła polityczną. W tej grupie założycielskiej nie zbrakło komunistów i prawicowych katolików, konserwatystów i socjalistów, reprezentacji polskiej wsi i przedwojennej elity intelektualnej. Ale nie było oficjalnej reprezentacji … najliczniejszej siły politycznej (jeśli by każdą partię i stronnictwo polityczne rozpatrywać indywidualnie, a nie w koalicjach lub czasowych porozumieniach) II RP – zabrakło polskiej Endecji. Takie kolosalne pomyłki historyczne nie zaliczają się do przypadku. Nie są anomalią, a odwrotnie – są regułą.

Wzbraniam się przed napisaniem kolejnego zdania. Boję się, że to hiperbola niebezpieczna, może bardzo niesprawiedliwa dla wielu szarych zwolenników Narodowej Demokracji. Ale logiczne myślenie zmusza mnie do napisania tegoż. Więc zanotuje to nie w formie zdania twierdzącego, a w formie pytania: czyżby szatańska filozofia faszyzmu hitlerowskiego była formą przysługi Poncjusza Piłata dla polskiej Endecji? Czy jest możliwe, że może nie rodzaj metod ale efekt był odpowiedzią na pragnienia Endecji rozwiązania ‘problemu żydostwa’ w Polsce?

Wszelkie prześladowania jakiejkolwiek identyfikowalnej mniejszości są zawsze prawie szyte grubą nicią politycznych machinacji. Używanie parawanów  flag religijnych, narodowych, to tylko scenariusz budzenia lęku, fobii, strachu. „Jak nie my ich – to oni nas”.  A jeszcze, jak się zasugeruje, że ‘ich’ domy, liczne (naturalnie!) bogactwa rozda się ‘naszym’ , to wystarczy już tylko czekać na odpowiedni dzień, by drągi, siekiery poszły w ruch. I wtedy nie trzeba już nawet junty wojskowej organizować, nie trzeba ryzykować fałszowania wyborów. Wybory mogą się odbyć , jak trzeba. Demokratycznie. Zadowolony, bezkształtny tłum zagłosuje z wdzięcznością i bez przymusu. Trzeba jeszcze (strzeżonego pan Bóg strzeże …) tylko umiejętnie opublikować ‘przypadkowo odkryte’ listy, manifesty, programy ‘ich’ na plany naszego zniewolenia, przejęcia władzy, narzucenia ich religii (sic!), przejęcia wszystkich banków.  Od czasów upadku Starożytności – ten scenariusz powtarzał się wielokrotnie.  To dziwne, gdy się pomyśli, że pierwsze wielkie państwa-imperia przez kilka tysięcy lat nie stosowały tej metody. Przeciwnie! Może dlatego, że było nas (nas, jako ludzi ogólnie, globalnie) tak mało i każda para rąk lub mądra głowa na karku były bogactwem niezastąpionym, niezbędnym?

Współczesny antysemityzm, w tym antysemityzm polski,  są wypadkową dwóch trajektorii: wyssaną z ‘mlekiem matki’ tradycją silnie wspartą przez prostą, nieskomplikowaną i powierzchowną wiarę chrześcijańską – najsilniej występującą w formie rzymskokatolickiej i bizantyjsko-ortodoksyjną. To nie katolicyzm teologów i filozofów katolickich, a płytka i prosta wiara przekazywana przez wiejskich i podmiejskich plebanów  i manipulacjami władzy politycznej. Manipulacjami opartymi głównie na chęci utrzymania tej władzy. Za wszelka cenę. Uniknięcia rewolucji lub buntu. A w XXI wieku nawet zwykłym procesem demokratycznych wyborów.

Fakt, że Polska i ziemie polskie  w wieku XIX i XX posiadały najliczniejszą diasporę żydowską, że na terenach polskich w latach 1939-45 hitlerowskie Niemcy dopuściły się największej zbrodni Holocaustu – na zawsze symbolicznie powiązał słowa „Polska’ i „Polacy’ z tym terminem. Łatwo do tego dodać jeszcze akcje szmalcowników polskich ( z samej zasady i de iure zdrajców państwa i społeczeństwa polskiego), którzy z tych właśnie powodów obiektywnych (ilość Żydów polskich) swoje obrzydliwe plony zbierali najobficiej ( ich ofiarami byli przecież i etniczni Polacy, ci zwłaszcza, którzy z narażeniem życia Żydom pomagali, bo tak – w Polsce za pomoc Żydom groziła prawie zawsze śmierć a nie więzienie czy obóz) – a mamy scenariusz okrutny.

Co jest najobrzydliwsze w tym wszystkim, to fakt, że Żydzi po tej okrutnej Zagładzie, po 1945 traktowani byli w Polsce instrumentalnie, jak przykrywka dla ukrycia własnych niepowodzeń.  A przecież nie mogli już i nie stanowili żadnej siły politycznej ani nawet gospodarczej – stąd stworzono ten nowy, straszny mit ‘światowego żyda’, międzynarodowego spisku syjonistycznego, ‘Rothschildów’ decydujących o wszystkich globalnych finansach.  No i ten lęk dzieci, wnuków i prawnuków, że ktoś może zechce domagać się zwrotu posesji, które ich ojcowie, dziadkowie lub pradziadkowie zajęli po tym 45 … .

Dobiegłem w tych refleksjach końca.  Jaki jest polski antysemityzm? Konkluzja?

Nie wiem. Ale napiszę, co myślę.

Czy polski antysemityzm jest jednym z najgorszych, najgroźniejszych? Nie. Nie w moim widzeniu świata. Opiera się na tych samych, jak wszędzie filarach: lęku przed ‘innym’, chęcią rabunku (przejmowanie mienia żydowskiego), ciemnotą religijną  zbliżoną do zabobonu (‘no, jednak Żydzi zamordowali Chrystusa …’ ). I sprytnym, bandyckim politykiem – Władcą.

‘Władca’ (Rząd) ma tu rolę jednak absolutnie najważniejszą.  Być może we współczesnym, XXI wieku. istotniejszą nawet od religii, wyznań, Kościołów. To władza Legislacyjna, Rządowa i Sądowa decydują o polityce społecznej, mniejszościowej. Przede wszystkim o edukacji od lat najwcześniejszych, po szkoły wyższe. Bo dobra edukacja to dużo więcej niż tabliczka mnożenia i oprogramowania komputerowe. Dobra edukacja to budowanie silnej, pożytecznej konstrukcji o nazwie Człowiek. Człowiek myślący. Myślący krytycznie i samodzielnie.

Nie Polak, nie Żyd, nie Kanadyjczyk, Niemiec czy Francuz – Człowiek.

Link do cz.VI

IT

The day is, the day is, today is …

it is, it is cold, it is foggy, IT is …

like my soul, is soulless. IT is.

Went for a walk with IT sitting

like a bird on my shoulder.

There was no wind. Like IT,

the air was motionless, silent.

The date is coming, the date,

that changed everything. IT came

and took my soul. It was a cold day,

end of November. A month that

starts with the Day of All Souls and

ends with no souls, ends with IT.

I still go through the motions

of living, I go for walks, I raise

my head to watch the stars,

cook dinners for no one,

stare at the walls watching IT

moving slowly across like a spider.

I still write, read books halfway

only, to the point that I realize – and

I always do – that it is the same

story over and over again. Writers

have to write something, despite

the fact that everything was said,

 everything happened at some time.

The Epilog ends with IT. The last vowel,

the last syntax is perfectly broken up.

IT is.

B. Pacak-Gamalski, May 24, 2023

Antysemityzm polski (cz. VI)

Bogumił Pacak-Gamalski

Obiecałem ten cykl wielu już artykułów na ten temat, zamknąć ostatnim, który ma zawierać moje osobiste refleksje  nt. antysemityzmu polskiego. Refleksje widziane w perspektywie historii ale i w perspektywie szerszej, europejskiej (w tej europejskiej tradycji  poczytuję też nowe kraje, wyrosłe na gruncie europejskiego ekspansjonizmu: Australię, Nowa Zelandię, USA i Kanadę).

Niestety, dobre intencje natrafiają na równie dobre przeszkody. Zasada: im dalej w las, tym więcej drzew sprawdza się i tym razem. Co raz znajduję lub z zakamarków pamięci wydobywam nowy szczegół, nową perspektywę, która wydaje się ważna, ba – czasem wręcz niezbędna w zrozumieniu zagadnienia. I nie mogę ośmielić się bez tych fragmentów zasugerować odpowiedzi na kwestie jakim jest polski antysemityzm. Ze względów więc objętościowych tekstu muszę go podzielić na dwie części osobno opublikowane. Dziś ta pierwsza część .

Jak – w tej perspektywie – jawie się polski antysemityzm? Jest czymś wyjątkowym czy czymś porównywalnym do tych pozostałych krajów?

Trzeba będzie wszak osobno podkreślić i osobno, krótko opisać nie tylko zjawisko antysemityzmu w szerokich rzeszach ludności głównie chrześcijańskiej ale i też specyficzną cechę antysemityzmu rządowego, państwowego. Poniekąd urzędowego, z nakazu.

Czy niespotykany monstrualny i morderczy  antysemityzm III Rzeszy Niemieckiej był prostą pochodną monstrualnego antysemityzmu Niemców, jako narodu, w latach 1938-45? Czy Crystal Nacht było odosobnioną akcją szturmówek NSDAP, przyjętą z oburzeniem i pogardą przez większość Niemców?

Nie mogę dać na to jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje mi się, że Niemców znam dobrze. Odwiedzałem ten kraj wielokrotnie. Znam bardzo dobrze i blisko Hamburg, dobrze Berlin, Frankfurt nad Menem uwielbiam, to jedno z moich ukochanych miast Europy. Ale nie znam na to pytanie odpowiedzi. I nie ośmieliłbym się jej formułować.

Jakiś czas temu na Facebooku ukazał się wstrząsający post pana Piotra Osęki, którego obszerne fragmenty tu zacytuję:

Hitler jaki jest, taki jest, ale po wojnie należy mu się w Warszawie pomnik” – rajcowały sąsiadki moich dziadków, obserwując łunę nad płonącym gettem. Na ulicy dzieci bawiły się w „gonienie Żyda”, triumfalnie demaskując uciekinierów. A była to tzw. dobra kamienica na Starej Ochocie, urzędniczo-inteligencka, zamieszkiwana głównie przez żony polskich oficerów, których mężowie siedzieli w oflagu.
Na sąsiadów-antysemitów trzeba było uważać, bowiem od jesieni 1942 w mieszkaniu dziadków ukrywały się dwie żydowskie dziewczynki, Hania i Sabinka, jedyne ocalałe z wielodzietnej rodziny. Siedmioletnia Hania, rówieśniczka mojej mamy, była co prawda blondynką z niebieskimi oczami, ale potrafiła mówić tylko żargonem, mieszaniną polskiego i jidysz. Nastoletnia Sabinka z kolei posługiwała się literacką polszczyzną, jednak miała – tu straszny okupacyjny zwrot – „zły wygląd”. Chociaż w kamienicy ani w pobliskich domach nie było ani jednego Niemca, dziewczynki trzeba było wciąż upominać, żeby nie hałasowały, mówiły szeptem, trzymały się z dala od okien. Sabinka lepiej rozumiała grozę sytuacji, za to Hania okazała się żywym dzieckiem i kiedy odzyskała poczucie bezpieczeństwa, chciała bawić się i dokazywać.
Wreszcie stało się to, co nieuniknione. Dzwonek do drzwi. Dozorca. „Pani Piotrowska, sąsiedzi mówią, że pani tu Żydówki chowa. I że albo ja coś z tym zrobię, albo oni pójdą na gestapo”. Dzięki ostrzeżeniu katastrofy udało się uniknąć. Tej samej nocy Hani i Sabince znaleziono inne schronienie; obie przeżyły wojnę i jako młode dziewczyny wyjechały do Izraela. Moja mama i Sabinka przez wiele lat pisywały do siebie listy.
(post z 21.04.2023)

Post, jak z dalszej treści wynika, był spowodowany nagonką na znaną historyczkę i badaczkę historii Żydów polskich, Barbarę Engelking. Nagonka, jak wiele takich, była zorganizowana przez środowisko PiSowskie, naturalnie.

Opisywana przez pana Osękę historia, którą zna dobrze dzięki swojej mamie, ma dwojaki efekt. Tak, opisuje prześladowanie Żydów, donosicielstwo, ale opisuje też uratowanie żydowskich dziewczynek. Uratowanie przez Polaków (rodzina pana Osęki) i przez dozorcę kamienicy. Może nawet w pewnym stopniu przez sąsiadów-Polaków, bo wszak mimo iż byli tym wystraszeni (‘sąsiedzi mówią, że pani tu Żydówki chowa. I że albo ja coś z tym zrobię, albo oni pójdą na gestapo’ ) to jednak ani oni ani dozorca na gestapo nie donieśli. I dzięki temu – groźnemu ale ostrzeżeniu – udało się je przenieść w inne, mniej gęsto zamieszkane i bezpieczniejsze miejsce.

Jest w tym tekście też inna refleksja. Wyjątkowa, bolesna. Opisująca piękne świadectwo tysięcy ‘polskich’ drzewek w Yad Vashem w Izraelu.  Jakże smutnie i boleśnie zakończona: ‘Siedem tysięcy drzewek w Jerozolimie to wspaniałe świadectwo, ale gdyby drzewa posadzić też antysemitom i donosicielom – strach pomyśleć, dokąd sięgałby ten las’. Tylko, że to już tylko nasza tęsknota za szlachetnością, za człowieczeństwem nie zawsze w złych czasach dorastającym do naszych pragnień … . Raz jeszcze przytoczę pasujące tu wyjątkowo motto pierwszej powieści o Zagładzie autorstwa Zofii Nałkowskiej „ludzie ludziom zgotowali ten los

W innym miejscu tego fejsbukowego postu autor przytacza też nie zawsze szlachetne lub wręcz haniebne postępowanie niektórych oddziałów AK, a zwłaszcza w latach po drugiej sowieckiej okupacji Polski w 1944-47. Tutaj się z takimi uproszczeniami zgodzić nie mogę. Dowództwo Naczelne tak w kraju, jak i rządu polskiego w Londynie kategorycznie potępiało i zabraniało prześladowania polskiej ludności żydowskiej. Czy istniały przypadki (może nawet częste) postępowania poszczególnych oddziałów AK w sposób niegodny munduru polskiego? Nie wątpię. I są na to zapewne dowody. Partyzantka, nawet najlepiej zorganizowana, to jednak nie regularne oddziały wojskowe, gdzie dyscyplinę i karność można wymusić. Przez większość czasu trwania okupacji niemieckiej w Polsce Ruch Oporu nie był w stanie nigdzie prawie zorganizować nawet namiastek ani wymiaru sprawiedliwości, ani kontroli administracyjno-policyjnej. Zupełnie inna sytuacja była na Kresach. I w dwóch innych okresach wyznaczających dwie różne okupacje sowieckie: tę pierwszą, efekt Paktu Ribbentrop-Mołotow i drugą w 1944.  Problemy polsko-żydowskie w czasie tych sowieckich okupacji były bardzo różne od stosunków polsko-żydowskich na terenach okupowanych przez Niemców. W obszernym t.1 archiwum Rządu Polskiego w Paryżu i następnie w Londynie znajduję raporty z kraju (gen. Tokarzewskiego i płk. Roweckiego) do gen. Sosnkowskiego z pierwszych miesięcy obu okupacji: sowieckiej i hitlerowskiej. Spisywane suchym językiem zdyscyplinowanych wysokich oficerów są tam informacje na temat sytuacji Żydów polskich w Generalnej Guberni i na Wileńszczyźnie, Wołyniu i Podolu. Pamiętać należy, że to tylko miesiące po przegranej kampanii wrześniowej 39. Hitlerowskie mordercze polowanie na Żydów dalekie jeszcze było od tego, co miało nadejść wkrótce. Pierwsza jest nota płk. Roweckiego o pieniądzach polskich przekazanych w Paryżu do posła chilijskiego, Żyda polskiego Salomona Mikicińskiego. Mikiciński jechał z Paryża do Warszawy, jako poseł Chile by zlikwidować tam Konsulat Chile w Polsce. Minister SW RP, Stanisław Kot przekazał mu 6.5 miliona złotych do przekazania znanym mu zaufanym wysokim urzędnikom państwowym lub wysokim oficerom polskim. Z tej sumy do Roweckiego miało dotrzeć tylko poniżej 2 mln. Resztę pobrał za swoje koszta lub rozdał komu uznał za stosowne (cele charytatywne, jak to określił) sam Mikiciński.

Drugim dokumentem jest raport nr 17 z 8 lutego 1940 (Płk. Rowecki do Gen. Sosnkowskiego w Paryżu). To już szerszy raport wywiadowczo-sytuacyjny z obszaru obu okupacji (niemieckiej i sowieckiej, przyp. moje). Ciekawe (w kontekście tematu moich artykułów) są tu spostrzeżenia stosunków społecznych na terenach Wileńszczyzny i Polesia.  Rowecki konkluduje, że szczególnie nasiliło się w masach chłopskich i drobnomieszczańskich (polskich i białoruskich) uczucie nienawiści do Żydów, ze względu na sympatie do okupanta sowieckiego oraz liczny udział Żydów miejscowych w administracji i milicji bolszewickiej. Zauważa jednak, że ta kolaboracja żydowsko-sowiecka spotyka się ze sprzeciwem żydowskich działaczy syjonistycznych i tych z Bundu (socjaliści żydowscy). („Armia Krajowa w Dokumentach 1939-1945” t.1 ‘Wrzesień 1939 – Czerwiec 1941’. wyd. Studium Polski Podziemnej, Londyn, 1970, wyd. Gryf, Wlk. Brytania)

Okres drugiej okupacji sowieckiej (w 1944) sytuację i stosunki polsko-żydowskie pogorszył na skalę niespotykaną.

Na Wileńszczyźnie, Ziemi Nowogrodzkiej, na Polesiu zapanował nieopisany terror lokalnej partyzantki sowieckiej, wspieranej przez regularne oddziały wkraczających wojsk sowieckich.  Ludność etnicznie polską mordowano masowo w wielu miejscowościach. W  miastach, miasteczkach i osadach wymordowano tysiące Polaków. To nie dotyczyło obywateli polskich innej etniczności. To było zaplanowane ludobójstwo elementu etnicznie polskiego. W głąb Rosji wywieziono z Wileńszczyzny ponad 80 tysięcy Polaków miedzy 1944-45. Tysiące wywieziono z Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny. Tak wywieziono mojego ojca i jego brata w obławie pod Miednikami – blisko dwadzieścia tysięcy żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Terror, jaki tam zapanował (w stosunkowo krótkim, kilkumiesięcznym czasie) był nie do opisania. Co to ma wspólnego z tematem? Ma, niestety. Pomijając zsyłki w głąb Rosji (naturalnie te były organizowane i przeprowadzane przez regularne oddziały wojska sowieckiego i NKWD) – ta akcja miała bardzo często (sterowany przez Sowietów i ich agentów na Kresach) charakter lokalnej czystki przeprowadzanej rękoma lokalnych partyzantów sterowanych przez  sowietów, składających się z lokalnej ludności nie-polskiej. Najliczniejszym (poza etnicznie polskim) elementem zamieszkującym Wileńszczyznę była ludność żydowska. Element litewski na tych terenach był bardzo znikomy statystycznie, znaczenie mogła mieć jeszcze ludność białoruska. Czasem w niektórych opracowaniach te oddziały partyzanckie napadające na ludność polską określano, jako oddziały żydowskie. Tu trzeba jasno powiedzieć, że to niezgodne z wiedzą historyczną. W tych oddziałach było bardzo dużo partyzantów pochodzenia żydowskiego – ale dowodzenie było ściśle sowieckie i przez Rosjan kontrolowane.  To dało też początek popularnego w latach 1944-55 (ale obecnego  w popularnym żargonie polityczno-mitycznym jeszcze długie dziesięciolecia później) określenia ‘żydokomuna’.

Łatwiej pewniej Polakom było zachować uczucie ‘niewinności’ wobec ogromu terroru i zbrodni popełnianej przez nowe polskie władze polityczne widząc wszędzie polskiego Żyda-komunistę. I znowu – niuanse, niestety … . Tak, w nowych władzach politycznych i Urzędu Bezpieczeństwa (Bezpieka polska) było sporo osób pochodzenia żydowskiego.  Ale doprawdy nie trzeba robić  mozolnych badań historycznych, by ten mit obalić.  Kto, będąc osobą myślącą przypuszczać może, że po latach niemieckiego terroru, po Zagładzie, cały polski aparat terroru stalinowskiego był zdominowany przez Żydów? Czyżby jakaś nowa fala emigracyjna Żydów z Kosmosu?  A przecież po licznych i wąskich uliczkach dzielnic żydowskich w polskich miastach nie chodziły tłumy komunistycznych i antypolskich agitatorów. Nie, chodziły tam tłumy żydów. Wyznawców i członków żydowskiej religii. Pejsy, specyficzne czarne lub futrzane kapelusze u mężczyzn i specjalne peruki na głowach kobiet to nie był symbol Kominternu a starożytnego wyznania religijnego. Czy byli znani i bardzo aktywni działacze polityczni, agitatorzy komunizmu? Oczywiście. Któż nie słyszał o Róży-Luksemburg, o Alfredzie Lampe? Przeciwnikach niepodległości w 1918. Tak, ich celem była komunistyczna Europa, a  na przeszkodzie tego stanęła ta nowa Polska. Ale czy postacie np. Juliana Marchlewskiego lub wręcz samego Feliksa Dzierżyńskiego świadczą o istnieniu ‘polonokomuny’? No, bo gdybyśmy byli logicznie konsekwentni, to jeśli ‘żydokomuna’, to jednak i ‘polonokomuna’ … .

Mówiąc o Wileńszczyźnie i skomplikowanej sytuacji etnicznej tam, nie sposób nie wspomnieć opanowania Wilna w 1919 przez oddziały płk. Beliny-Prażmowskiego (nie mylić z ponownym zajęciem Wilna w 1920 przez gen. Żeligowskiego). Nikt inny, jak tenże skądinąd autentyczny bohater legionowy, Belina-Prażmowski, dopuścił się wówczas w Wilnie pogromu na wileńskich Żydach w wyniku którego zginęło ponad 50 Żydów, wielu było pobitych, zniszczono stoiska i jatki handlowe, zdewastowano cmentarze żydowskie.

Wojny, zwłaszcza wojny na terenach skomplikowanych etnicznie, niosą ze sobą spustoszenia i zbrodnie popełniane na ludności cywilnej. Popełniane nie tylko przez najeźdźców. Często są to stare, nawarstwione żale i porachunki wobec różnych grup etnicznych, religijnych. 

Wszystko się w tej duszącej mazi antysemityzmu miesza. Wszystkie historyczne, odwieczne fobie, polityczne intrygi, mity i legendy prawdziwe i sfałszowane.

Żydzi w Dęblinie witają Marszałka w 1920

Jako ciekawostkę dodać warto, że właśnie Julian Marchlewski wydał bardzo inteligentną dysertację w 1920 w Lublinie „Antysemityzm a robotnicy”. Ta ciekawa praca historyczna opisująca dzieje antysemityzmu w części wstępnej sięga historii tego przekleństwa Europy na przestrzeni ponad 2000 lat. Nie będę tu się rozwodził nad zasadniczym tematem (antysemityzm a robotnicy) ale przytoczę specyficzny akapit ze s. 9. Chodzi tu o opis budzenia się antysemityzmu w Rzymie w latach po wygnaniu Żydów z Palestyny. Budzenia się, lub adekwatniej: sterowania przez cesarzy gniewu Rzymian w kierunku odróżniającej się od pozostałych mieszkańców Rzymu grupy etniczno-religijnej: Żydów. Marchlewski pisze: ‘Ten tłum zaś często burzył się, gdy go obdzierał cezar, gdy drożyzna panowała, gdy żołdactwo nazbyt swawoliło. Wtedy dobrze mieć kozła ofiarnego, na którym tłum swarliwy, używszy sobie, zaniecha innych celów swego niezadowolenia. W ten sposób Nerony, Kalligule, Tyberiusze nabrali wprawy w urządzaniu pogromów. Wszczął się pożar – bito żydów, drożyzna – bito żydów, pomór – bito żydów’.

Brzmi znajomo, prawda? Mało tego – wyprzedza to o sporo lat antysemityzm zbudowany na płaszczyźnie wiary katolickiej, synodów chrześcijańskich i Listów Pasterskich papieży i biskupów Rzymu i Konstantynopola.

W istocie zaczyna się rodzić dziwne uczucie. To jaki w końcu jest ten antysemityzm? Dlaczego? Co leży u jego zarania? Czym polski się różni od francuskiego, włoskiego a nawet rzymskiego z czasów Cesarstwa?

Link do cz. V https://kanadyjskimonitor.blog/2023/04/26/chasydzm-i-odrodzenie-nowej-rzeczypospolitej/

Terrence Bay

Bogumił Pacak-Gamalski

Tylu ich na tych skałach Północnego Atlantyku,

w tej zimnej wodzie, zginęło tego dnia .

Płynęli paro-żaglowcem zacząć nowe życie

w Nowym Jorku. Przygodę życia.  

W poszukiwaniu lepszego. W oczekiwaniu.

Marzeniu.

Młodzi, starzy, dzieci. Samotni i pary kochanków.

Nie dopłynęli. Nie zaczęli.

Pozostali tu, na małym cmentarzyku

w małej biednej osadzie rybackiej w Nowej Szkocji.

Terrence Bay. Blisko skalistej trasy wędrowniczej

miedzy Zachodnim i Wschodnim Pennant.

Widzę stąd, po drugiej stronie zatoki, tamte skały.

Zabierałem cię na długie wędrówki po tych wysokich gołoborzach

nad szalejącym w dole oceanem.

Lubiłeś te wędrówki.

Teraz stąd, po tej stronie zatoki, widzę wyraźnie

wysokie białe klify jej końca. Gdzie kosodrzewina

żyła śpiewem ptaków, które znalazły tam bezpieczny raj

kryjący małe łączki borówek, jagód i poziomek.

Zbierałem je i wsypywałem z dłoni w twoje usta.

Z dołu, dochodził huk rozbijających się o skały fal.

Pod koniec trasy, skąd było właśnie widać Terrence Bay

(wówczas nie wiedziałem. że tak się ta zatoka nazywa,

a osady stamtąd nie było widać – po prostu niekończąca się

potęga wody, skał i dziesiątki mniejszych i większych wysepek).

Nigdzie śladu człowieka.  Tylko ty i ja.

Dziś pierwsza moja samotna wycieczka.

Pierwsza od czasu, gdy cię nie ma.

Wycieczka, na którą nie mogłem cię wziąć.

Mimo, że ciągle, nieustannie jesteś ze mną.

 Ale nie mogę podać ci dłoni, gdy wdrapujemy się

 na skały, nie mogę się o ciebie oprzeć,

gdy siadam na kamieniu i patrzę w morze.

Nie mogę zebrać dla ciebie jagód i poziomek.

Patrzę długo siedząc nad morzem w Terrence Bay

na tamte skały, pod drugiej stronie zatoki.

Może jeszcze gdzieś tam zostałeś, przysiadłeś

na kamieniu? Gdybym zobaczył, to jak bym

dopłynął przez tą szeroką, zimną zatokę, jak bym

mógł wdrapać się na te ostre, pionowe klify,

jak uniknął porwania przez rozbijające się o nie

nieustannie wielkie grzywacze atlantyckie?

Ale nie widzę, nie mogę cię dopatrzyć.

Za daleko, by dostrzec maleńka sylwetkę człowieka.

Wstaje i idę na małe wzgórze porośnięte rachitycznym

 ale gęstym laskiem. Na szczycie drewniany kościółek,

gdzie pochowano we wspólnym grobie ponad pięćset

ofiar tej katastrofy morskiej w 1873.

W lasku zagubione stare mogiły, resztki grobów

drewnianych, niektóre zachowane w całości

murowane, kamienne. Tak, miedzy drzewami, krzakami,

bez alejek. Ale pamiętane, ktoś ciągle przynosi tu kwiaty.

Na małym cmentarzyku, ponad dwieście kilometrów stąd,

ponad wodami Pictou Harbour są twoje prochy u stóp rodziców.

Byłem tam niedawno. Postawiłem metalowy kwiat. Lilię.

Zatoka w Pictou jest spokojna, bezpieczna. Nie ma wysokich

skał ani potężnych grzywaczy rozbijających się o nie.

Mieliśmy tam spędzić zbliżającą się starość.

Naszą ostatnią wielką przygodę. Nowe życie.

Marzenie.

Jak tych pięćset sześćdziesiąt dwa z S.S. ‘Atlantic’.

Polls contra kings

Since the death of Elizabeth II and culminating with the coronation of Charles III as King of Canada (and, incidentally,  other countries –among them notably Great Britain) the press pundits, bloggers and poll-takers and analyzers are constantly reminding us how unpopular the monarchy is. For a few years, the polls suggests,  the desire of Canadians to get rid of the Crown is about 60%. That’s a majority – they cry. People want democracy, not a king.

Democracy, you say, eh?  You mean Great Britain is not a democracy? Holland is dictatorial state and so is Belgium? What about Spain – are they still fascists? Don’t forget the awful undemocratic dictators in Sweden! Danes? My God – their beastly Queens are just filling the prisons under their opulent palaces! I won’t even mention the horrible oppression in Norway.

I could, of course, end the text here and just summarize: please, if you don’t know what you are talking about – please just don’t talk nonsense. But that wouldn’t be … shall I say – courtly?

First of all democracy per se is not a political state system but rather a political philosophy based on few strong cornerstones: all citizens elect their governments; they all submit themselves to the rule of law and last but extremely important: a division of independent powers: 1)executive; 2) judicial; 3)legislative. There is always so called Head of State. In a republic it is usually president, with strong or weak, often symbolic in nature, powers.  In monarchy the Head of State is a monarch, ruler. Monarch is a position for life, most often (not always) hereditary. In a modern, constitutional monarchy (as Canada and all European monarchies) the monarch defer to the democratically elected powers (parliament, prime ministers, ministers of the Crown) for actual governing.  Except. Yes, except that the Monarch (or the monarch through its Governor General or Lieutenant Governor in the Provinces) has a constitutional powers to reject a bill, withhold political appointment  (or judicial appointment). That power is legal and not at all symbolic. It could and have been used in Canada. And each Provincial V-ce Royal (other names of governors) although appointed (on the advice of prime minister) by Governor General – is representing the Crown directly in all provincial powers and authority. She/He represents not the Governor General but the king directly. If any of the Governors die in Office – the office is vacant, there is no one, who can step-in on temporary basis. The Chief Justice can carry out the duties of a governor if the governor for some reasons can’t carry them out (for example due to health reasons). But that capacity is void and null if the governor dies in office. The Chief Justice than must step down. The government can’t function, legislature has to be prorogued, no law or legislation can receive legal assent and is worthless.

It did happened in Saskatchewan very recently. Just few years ago.

What does it all mean? It means that the Crown is at the very foundation of the entire construct of a place called Confederation of Canada (or very improperly and legally wrong called most often – Canadian Federation, which it is not).

People can voice their opinion in popular polls on any matter they want to. It doesn’t mean they can change everything they want. Not everything is a popular desire. All the polls suggest that Canadians, for many years now, voice very strong opinions on the environment and strong support for climate change action. But when it comes to actual policies – they act contrary to it and will not vote for a government, that would state that it will absolutely legislate strong laws eliminating most emissions (that is possible), will not allow new industries unless they are ‘green’ by design.

Yes, we have carbon tax. But the tax is not unpopular mainly because people get the rebates. It doesn’t cost them anything. The truth to be told, the carbon tax is just a smokescreen. Ineffective and just a ploy. Better than nothing but certainly not the medicine we need to fix the problem.  But it is not because we have wrong or stupid governments. It is because the politicians are actually smart and know that we, Canadians, want to feel good but will not do anything that might actually cost us.  

The same with the calls to abolish the monarchy. Each province would have to agree to do it. Not in a referendum but actually through passing unanimous bill and the same bill would have to be pass again by House of Commons and Senate in Ottawa. If one province wouldn’t – the entire exercise is for nothing. It doesn’t mean that monarchy could not be abolish at all in Canada. But it means that Canada could end up being different not only politically but also territorially, with different borders and possibly different other states .  There is an old saying: don’t ask God to grant you your wishes, for you might be very surprise and shock if he does.  Before our current, Christian god (although it is not the only god in residence in Canada anymore), there were old Cretan, pre-Greek gods. A fellow called Midas, who was King on Crete, asked his god to grant him his wish of gold. The god granted him that wish. He got his wish that become his death. You probably know the story. It is a good one.

King Midas

I honestly believe that modern constitutional monarchy is a better guardian of true democracy and responsible government than a republic.  Didn’t always think like that, but do for many years now.  Would also prefer, in ideal situation, that the monarch would be Canadian living in Canada and not being king (or queen) of other foreign nations and on much more modest income (as most of European kings and queens are paupers comparing to Windsors). But that would be even more difficult to achieve than abolishing the monarchy. I will stick with what we have. Long  live to the King of Canada Charles III.

(btw – Justin Trudeau introduced new bill changing Charles title in Canada. It will not mention  in the title any other country (not even Great Britain), and it will drop the title ‘Defender of the Faith’ (Church of England) since Canada doesn’t have an official religion and is secular. I like it.

Walk in the forest and opera

Bogumil Pacak-Gamalski

I’m in the woods, surrounded by trees. The sun filters through the leaves, creating a dance of light and shadow. The breeze caresses the branches, making them sway. They talk between themselves in the rhythm of that sway. The air is fresh and warm, but not too hot. It’s a perfect day … or it could have been.

But I’m not here to enjoy the scenery. I’m here to find you. You ran away from me, and I don’t know why. You didn’t say a word, just took off into the forest. I followed you as fast as I could, but you were always ahead of me. I called your name, but you didn’t answer. You didn’t even look back.

From the radio in my car I listen to Puccini’s La Boheme from Metropolitan Opera in New York. Last act. In Latin Quarters in Paris, the streets are dirty, buildings poor and cold. As the residents there. Clochards, cheap women and cheaper wine, poor artists (the bohemians). Little Mimi, overcome with consumption, is brought by friends to cold apartment rented by her lover, Rodolfo. She lays in bed but gathers her strength and sings to him about her love. Rodolfo responds with the same emotions. They sing together. Her singing brings hope to her lover. He starts to believe that Mimi will live, his hope gathers strength. But Mimi is dying. Hope and love can’t escape death.  

The terrain is rough and uneven. The ground is covered with dead wood, roots and rocks. I’m not as agile as I used to be. I’m not a young buck anymore, confident in my strength and speed. I stumble and fall, scraping my hands and knees. I get up and keep going, hoping to catch a glimpse of you.

But you are nowhere to be seen. You are hiding from me, or you have already gone too far. You are out of my sight and out of my reach. I don’t know where you are, or if you are safe. I don’t know what you are thinking, or what you are feeling. I don’t know if you still love me, or if you ever did. If you did, why can’t I find you in this forest, why are you hiding from me? Why have you forsaken me, my lover? Why you didn’t give me a chance to say goodbye. Why I didn’t know that the kiss was our last one? Have I known it, maybe I would have kiss you a moment longer, a second longer. Now the second , that precious moment is taken away from me. I don’t ask for much. Not for a year, nor a day even, or hour. Just that one second. Please come out from your hiding in this forest. Let me have that second.

The radio plays the sobbing anguish of Rodolfo in the final moments of last act of La Boheme. The curtain fells down.

Alors – encore une fois, s’il vous plaît

by: Bogumil Pacak-Gamalski

These words often came to mind, seriously and in a playful mode, during my last Saturday visit to venerable Music Conservatory in Halifax.

First of all – finally something different than baroque music that seem to be in a bloodstream of Maritime musicians (or Cecilia Concerts –   most popular,  almost singularly exclusive organizer of  musical performances). Who doesn’t love Vivaldi and Bach? We all do! No, not so much. Not all and not all the time, anyway. Specially in my case. The same canons and styles repeated thousand times with slightly different arrangement and these funny rococo dresses, white powder and astonishing wigs  – could make you bit nauseating  … .

Halifax venerable Conservatory of Music

No this time, no. That was the music at its most glorious times. The times of Beethoven and Brahms. An ornamental intermezzo with less known (for a good reason) English composer Frank Bridge separated the German giants of great music. Immortal music. 

Whenever I am in Berlin and walk through the Tiergarten (Berlin’s Hyde Park), I like to go and sit on bench near the monuments of German’s giants of music: Haydn, Mozart, Beethoven. Only a short distance further is monument of Wagner. Never saw any of Brahms in Berlin. His famous and wonderful monument is in Vienna and modern, symbolic style sculpture in his native Hamburg –  that one I have seen many times as it is located just a stone throw away from my favored walking park in Hamburg – Planten un Blumen.  But enough of cities, monuments and parks I like to walk in. Back to music. In Halifax, not in Germany.

Let’s start with absolutely wonderful and musically very mature Gryphon Trio of Annalee Patipatanakoon (violin), Roman Borys (cello), Jamie Parker (piano). With addition of equally talented and very energetic  Ryan Davis (viola) it made brilliant quartet.

It is such an immense pleasure to listen to musicians, who effortlessly play with such unison and harmony! Each could be and indeed is a soloist in her/his right. But as member of an musical ensemble they become one. All the strings combined sounded like they were played by one soul with many hands. No unnecessary showmanship but unity in sound, tempo and tone.

Pianist Jamie Parker and his style of playing was very familiar to me. By no accident, of course. Parker studied in Vancouver under the tutelage of no one other than Lee Kum Sing. I recalled many long chats with Lee Kum Sing about his method of preparing young pianists to stage career. And the many traps and very insidious mannerism that lurks for musicians hungry of applause.  In early middle and conservatory level musical schools, teachers tend to tech how to play an instrument. But are very oblivious to the teachings of public expressions and stage unforgivable atmosphere. It is only in later years, if they are lucky enough, that they might found someone, who would teach them that. Someone, who has a stage/soloist experience. Typical music teacher in a conservatory or even an university is good theorist, good musician – but failed or couldn’t even begin a soloist career. It takes stamina, courage, perseverance and clear vision to become one.

In Halifax Conservatory the  hall was full. I was pleasantly surprise that a large section of the audience was below the typical here custom of silvery hair covering age of substantial life experience.  Not that there is nothing wrong with it. Especially if that composure still hides an eternal youth! No, it simply saddens me often that so many young people avoid such experience of good music. Chances are that if you don’t get that shot early in your life – you will never discover the beauty of so called classical music (I despise the term myself – music has only two genres: good and bad, period). And it is, for most part, a good music. Music that expands your horizons, your emotionality.

Anyhow – my luck this evening resulted in choosing my seat – between two empty seats. Alas, empty not for long. Just before the music started playing – two very young men sat on both sides of me, LOL. Probably below the age of twenty. 

Music. How to begin? A good suggestion would be: play most likely the absolute god of all music. The incomparable Ludwig van Beethoven.  And why not a composition, when The Great One was founding his totally unique, own musical style. The Piano Trio No.5 in D major, opus 70.

That composition (also known simply as a “Ghost’ – often combined with Macbethian origin) is superb on many levels. And is has been many years since I heard it full in a concert hall.

They began. The strings play the Allegro vivace wonderfully. Every note is essential, not replaceable.  The cello seems to lead dancing guests, the tempo and direction of the troupe. You can see the dancing group of guests in some forest, some meadow.  Very diminutive, quite sound of piano is somewhere, far away, only in moments yet it seems so constant. The sound of air around.

Then comes the Largo. Totally different in every aspect from I and 2 part. Ghostly indeed. My mind for split second jumps to memory of Ravel’s ‘Gaspar the la Nuit’.  Naturally, my comparison would have been absolutely alien to Beethoven as he died many years before Ravel composed ‘Gaspar’.   But the atmosphere is there. Specially in the piano parts. The piano plays here the leading part, the strings follow.

Presto returns to the happy  yet,  majestically vibrant procession like in Allegro, albeit in different melody and  more robust tempo.

After that trio I was sold fully. Uncanny-funny  side note: large city surroundings offer sometime surprises even for much more solid stages. It did during this concert in a perfect moment – during Largo. Distant noise of flying nearby helicopter.  I noticed some listeners were petrified. I found it very amusing and … interesting. In Largo, that distant monotonous sound was like a military drums of funeral march.  It fit the music very well.

After a short intermezzo the stage is taken by our pianist and the youngest but not lacking in talent, viola soloist, Ryan Davis. They both played a two short pieces of British composer from the turn of XIX and XX century, Frank Bridge. Bridge was , at his time and place, very well-known player of viola. These two compositions (Pensiero and Allegro Appossionato) are a good testament of his knowledge of the instrument. I see it mostly as an ornamental music, what we would call today: popular music. And I am sure it was popular in London’s salons of that time. It certainly allowed Davies to shine as an exceptionally musical viola player. In Allegro he was brilliant.

In music, the term pensiero  would be closer to largo in character and meaning. It represents  a heavy, uneasy thought, longing. The most brilliant representation of it would be, of course, no other than the music of Verdi in his unforgettable choir in NabuccoVa , pensiero, sull’ali dorate . Frank Bridge composition definetly is not sull’ali dorate (… on golden wings). But it is pleasant to listen to.  

Last but by any means not least, comes Johannes Brahms complicated Piano Quartet No. 1 in G minor. Brahms was so absorbed in his own prestige, in his almost neurasthenic fear of not living up to the greatest of greats in music, that he worked on his pieces over and over for years at a time. Changing note here, tempo there or even scale. The end was mostly brilliant composition but, at times (I think) it lacks soul. Music must be a story. A story of epic proportions, human story of struggle: in grief and in joy, despair and happiness.  It is very original construction of musical subjects unfinished, un-ended. As sentence ending many times without a period. Sentence beautiful, nonetheless.

I think that it must pose a challenge for musicians to play it, to find the right pace and continuity. I thought that the Gryphon Trio with Ryan Davies played it splendidly.

You truly start to like it, to have sort of understanding of the music, in the middle of part two (Intermezzo – Allegro) and 3rd part (Andante con moto) brings some continuity and lyrical story to follow, to imagine.

Finally comes Rondo alla Zingarese. One of the most intense finale of the entire period in music. Let me use more precise, elegant terminology:  it is insane, it is crazy. And it is wonderful.  How does it end? It doesn’t! When you are sure that a powerful finale stopped playing and you are just about to jump to your feet with applause – the musicians play another finale, almost identical but not exactly. And again, and again … .

Even if you are not the greatest fun of the serious music – please go once to a concert of Johannes Brahms Piano Quartet N.1 in G-major, op. 25. And if you absolutely can’t stand this type of music – stay away for the first 3 parts – but, for Heaven’s sake, come back to listen to Rondo alla Zingarese.  It will change your opinion of so called ‘classical music’! I guarantee it. You might even scream at the end:  encore une fois, s’il vous plaît !

The Gryphon Trio with Ryan Davis concert in Halifax, April 29, 2023