Bogumił Pacak-Gamalski
Ostatnie dni jeździłem rowerami po leśnych trasach atlantyckiej części Canada Trail. Te dni były dość zimne, wietrzne. Zawiodły mnie do miejsc trudnych emocjonalnie, choć nie planowałem tego świadomie. Miejsc naszej, mojej i Johna, ostatniej wycieczki nad ocean. Jego pożegnania z oceanem. Do Rainbow Haven Beach.
Tu zaczynałem pierwszą trasę rowerową kilka dni temu w kierunku Cow Bay. Tu – następnego dnia – kończyłem drugą. On już wiedział, że to nasza ostatnia wycieczka za miasto. Zrobił ja dla mnie, dał mi jeszcze jeden dzień radości, jeszcze jedną wycieczkę uśmiechów i szczęścia. Ja jeszcze nie wiedziałem, to nie była ostatnia dla mnie, jeszcze tej myśli nie dopuszczałem, że to już tak mało nam tego czasu zostało. Jeszcze liczyłem na miesiące, łudziłem się kilkoma nawet latami. A mieliśmy mniej niż dwa tygodnie. Fizycznie był bardzo osłabiony, cień samego siebie. Teraz widzę go tamtego dnia jako giganta, obelisk marmurowy, wysmukły, nieskazitelny.
Pamiętałem też nasz spacer w Hyde Park w Nowym Jorku. Tego dnia było też słonecznie. Stał na schodach schodzących do tego wspaniałego, błyszczącego w idealnej czerni uskrzydlonego Anioła.
Wcześniej jeszcze, wiele lat temu, napisałem wiersz p.t. ‘Uriel’ o Aniele Śmierci. Ten nowojorski do tego mojego Uriela ze starego wiersza bardzo pasował. Był jakby jego fotografią.
Zjawiasz się znowu, dawno zapomniany,
nie pamiętam imienia. Twarz, jak we mgle.
Tylko kolor skrzydeł, stalowy blask piór,
dotyk zimny a czuły jednocześnie.
Bliski, mimo że tak często, tak długo
nieobecny. Mój Anioł Śmierci. Piękny.
Najczulszy kochanek, ze wszystkich, których
miałem. Z uściskiem bezsłownym, tak słodkim,
powstrzymującym dech w piersiach, pędzące
w galopie pośpiesznym serce i myśli
skołatane, gdzieś ku krawędzi stromej
nad Doliną Ciszy i Spokoju w
dole rozpostartej. Witaj Urielu,
smak ust przenajsłodszych zwiastował cię.
Drżałem, a tyś mnie uspokoił.
Szarpałem się skłócony z bogiem i ludźmi,
a tyś mnie wyciszył, spory załagodził.
Nie opuszczaj już, proszę. Pieszczoty
nie odmawiaj członkom znużonym.
Nieskazitelnym alabastrem skóry
twoich rąk dotknij mojej, zniszczonej
piętnem czasu, pokrytej bliznami
miłości zwycięskich i miłości przegranych.
Ostatnią kroplę pasji niedopełnionej spij.
I zamknij nieba nade mną, pokryj mgłą gęstą
szczyty odległe, horyzonty mórz i nurty rzek.
Daj usnąć wtulonemu w bezpieczną muskulaturę
twojej klatki piersiowej, w objęciach silnych ramion.
W poezji tak łatwo w krótkich zwrotkach zmieścić całe długie psychologiczne opowiadania, skomplikowane eseje. Pewnie dlatego, że mimo wszystko poezja jest przede wszystkim emocją, a emocja jest chyba najbardziej zrozumiałym językiem. A notes z ołówkiem nigdy z mojej torby lub plecaka nie wychodzi. I siadając przy ławce na końcu tej drugiej trasy rowerowej miałem właśnie widok na drugi brzeg tego słonego zalewiska-jeziora, widziałem go na tamtym brzegu wyraźnie. W tym samym miejscu. Stał, jak dumny, wyprostowany obelisk i swoimi pięknymi, pełnymi dobroci szarymi oczami patrzył się na mnie. Nie kruchy, słaby, schorowany a silny, młody – piękny. Nagle rozwinął skrzydła, pomachał jednym do mnie maleńkiego na drugim brzegu i odfrunął, poszybował. Tak, jak mają zwyczaj to robić aniołowie.
Obelisk
Czy widzę cię stojącego tam,
nad brzegiem rozległych rozlewisk?
Nad brzegiem, gdzie staliśmy razem,
niczym obeliski prastarej legendy z Uruk.
Mitu Przedwiecznego Sumeru Wszechczasów:
Gilgamesza i Enkidu
Romea i Juliana
Aleksandra i Hefajstosa
Ciebie i mnie
Od oceanu nadszedł zimny wiatr,
nadbiegły chmury ciężkie.
Obelisk rozwinął skrzydła
Pięknego Czarnego Anioła
z lekkością pióra Księcia Poetów
i uleciał w ten
świat chmur
pędzących nad nami.
Zostałem sam.