Bogumił Pacak-Gamalski
Publikowałem tu wiersze, dysputy filozoficzne, fotoreportaże, refleksje smutne i radosne, opinie polityczne i pro arte. A nigdy bajek. Dlaczego? Nie wiem. A bajka to taki piękny świat! Mam w Polsce czworo cudownych dzieci: wnuczki i wnuka moich sióstr. I strasznie mi ich brak. Miałem już w krótce do Polski jechać i tak cieszyłem się na spędzanie z nimi bardzo dużej ilości czasu. I życie, jak często bywa, trochę plany pogmatwało. Chyba wiosną ich nie zobaczę. Wiec dla nich i o nich myśląc bajkę jednak napisałem. O takim piesku obieżyświacie. O mnie samym?! Bo ja wiem? Teraz, gdy czytam com napisał, to może trochę?

Moim ciotecznym wnuczkom i wnuczkowi
dedykuję –
wasz wujek-dziadek Boguś
GAWROSZ
Był sobie raz piesek, nazywał się Przybłędek. Biegał po brzegach warkoczy siwej rzeki Narwi oplatającej lasy kurpiowskie. Biegał i wzdychał ciężko widząc płynącą wartko wodę. Zaszczekał do niej smutkiem przepełniony: tobie to dobrze Narwio, płyniesz wolna z daleka i gdzieś w dal niewiadomą pędzisz. Pewnie przygód spotkałaś wiele i wiele w świecie dalekim poznasz. A ja tu na tych wertepach, na polankach podmokłych kręcę się w kółko bez celu. Jedna podobna do drugiej, te same krzaczki, drzewa jedyne to świerk i sosna, gdzieniegdzie buk lub dąb-samotnik, mrukliwy i do zabaw nierychły. Ciągnąłem go kiedyś za gałąź nisko, namawiałem: choć, pójdziemy razem na przełaj, uciekniemy z tego boru w świat ciekawy i nieznany. Kiedy wrócimy wszystkie rośliny i motyle będą nas z podziwem słuchać, jak im o tym świecie przy świetle lampy księżycowej będziemy opowiadać. Ale dąb tylko mruknął, potrząsnął konarem – ledwie mi zęba nie urwał, jak tak potrząsł – i rzekł:
Jam ci nie żaden przybłęda,
podrzutek ni byle szczeniak!
Ja władyk, to moja arenda.
Nie znoszę hałasu i pienia.
A ty niczyj i niczego
nie masz, nie strzeżesz zagrody.
Biegasz i tego-owego
szukasz niczym nowej mody.
Łepek opuścił nisko Przybłędek, ogon podkulił i jeszcze smutniejszy surowym wypominaniem dębu, powlókł się pod krzaczek i legł cicho na mchu. Łapką otarł dwie łezki ze ślepiąt, westchnął ciężko i zasnął. Coś mu śniło się widać, bo łapkami przebierał, podszczekiwał cicho. Może poznał we śnie inne pieski, może śmiały się z nim, bawiły i kręciły ogonami, jak wierzby na wietrze znad Narwi? Opowiadały o psach-gawroszach w wielkim mieście nad rzeką całą obudowaną kamiennymi bulwarami, o kościele nie małym, drewnianym, a wielkim kamiennym, z dwoma dzwonnicami. O wąskich uliczkach, dłuższych niż rynek w Pułtusku, z piekarniami-bulanżeriami pachnącymi cudownie z rana. Psy-gawrosze nosiły koszulki w czarne paski i czarne birety na łebkach. I wszystkie nuciły szczęśliwe: Pari, o Pari. Tak musiało to miasto się nazywać! – krzyknął do siebie we śnie tak głośno, aż się przebudził. Ciemno było wokół już, tylko ten sam szum rzeki do niego dopływał. Spojrzał w górę ślepkami i aż zaniemówił. Czarne niebo błyszczało od tysięcy gwiazd! Jakiś wielki wóz widział pędzący, za nim drugi mały wóz, gdzieś woźnica musiał z bicza chyba strzelać, tak pędziły po tym niebie! Jedne gwiazdy samotne, jak wielkie lampy zawieszone tuż nad jego łebkiem, inne mniejsze, mrugały do niego przyjacielsko. Przybłędkowi zdawało się, że wołały do niego: jedź do Pari, Przybłędku! Tam znajdziesz świat ciekawy i wspaniały. Jednej chwili nudy nie zaznasz. My stale tam jeździmy i śpiewamy z gawroszami: Pari, ach Pari!
Przybłędek pomachał ogonem z radości. Ale potem podrapał się łapką za uchem: czym i jak ja do Pari z tego lasu pojadę? Gdzie bilet kupię? Słyszał kiedyś o Pułtusku, mieście z kamiennymi domami. Wiedział, że Narew tam właśnie płynie, do tego Pułtuska. Już by się rzucił w jej nurty by płynąć z nimi tam, ale szczęściem w ostatniej chwili się zawahał. Pomyślał: to musi być bardzo daleko, a ja jestem szczeniak mały jeszcze, krótkie mam łapki, a Narew ma pełno wirów i może mnie pożreć tymi wirami, jak liście z dębu. I mądrze się powstrzymał. Przybłędek był szczeniakiem, ale nie był głuptasem. Był marzycielem, ale nie szaleńcem. I nagle ujrzał chlupiący się w rzece wielki pień drzewa, a na nim siedzącego bobra chrupiącego z przejęciem jakąś gałązkę. Dobry wieczór. panie Bobrze i smacznego! Bóbr, nie przestając żuć gałązki, mrukną spod wąsów: Ano, dobry, dobry. I jasny od gwiazd pięknych tej nocy. Nie ma lęku o zgubieniu się w zatoczkach. Przybłędek pomachał mu łapka i spytał: A dokąd pan tak płynie? Do Pułtuska odpowiedział Bóbr. Przybłędek aż podskoczył z wrażenia i krzyknął: O rany! Naprawdę do Pułtuska? Bóbr odparł zdziwiony: no tak, przecież mówię, że do Pułtuska. Przybłędek zaczął machać gonem i krzyczeć: O. panie Bobrze kochany, ja musze tam pojechać! Proszę pana bardzo, niech mnie pan zabierze. Nic nie będę przeszkadzał, będę grzeczny całą podróż! Bóbr skierował drzewo do brzegu i spojrzał na pieska podkręcając wąsa. A co tobie tak śpieszno do Pułtuska maluchu? Masz tam rodzinę?
Nie mam ale muszę, bo tam kupię bilet do Pari, panie Bobrze – odparł Przybłędek. Do Pari? mruknął do siebie Bóbr. Nigdy nie słyszałem o Pari, pewnie dalej niż nawet Serock, gdzie mam rodzinę i dwa razy tam byłem. No, ale jak musisz tam jechać, to wskakuj. Tylko się nie kręć, bo nie będę cię z wody za uszy wyciągać, jak spadniesz.
Przybłędek był uszczęśliwiony! Wskoczył na pieniek z panem Bobrem i z radości objął go łapkami i polizał go po wąsach. Pan Bóbr zaśmiał się z afektu szczeniaczka i krzyknął – trzymaj się mojego ogona i nie wierć się. Ahoj!
I tak zaczęła się wielka przygoda naszego pieska.
Narew nurtem szumi, pluszcze,
opowiada, nuci legendy,
owija się kwietnym bluszczem,
pachnącym kwiatem lawendy.
Znad bagien Polesia i łąk,
z Podlasia, gdzie bawi się w berka,
raz znika, to kręci się w krąg,
niczym wesoła tancerka!
Przybłędek wczesnym rankiem dopłynął z panem Bobrem szczęśliwie do brzegów Pułtuska. Narew swoimi nurtami, kierując się do spotkania z modrą Wisłą pod Nowym Dworem Mazowieckim, tuż u brzegów Pułtuska wysadziła ich pod samym wysokim zamkiem książąt-biskupów mazowieckich. Stąd, z tego wzgórza i zamku doglądali ci biskupi-książęta bezpieczeństwa ziemi mazowieckiej i bronili jej przed częstymi najazdami wojów litewskich. Ale to stara historia, sprzed setek lat i Przybłędek nie miał czasu o niej się szczegółów dowiedzieć. Popędził zaraz na piękny długi rynek pułtuski – a ponoć jest najdłuższym rynkiem w całej Europie – szukać jakiegoś sklepu lub biura, gdzie mógłby kupić bilet do Pari i jakiegoś sklepu z odzieżą, by sobie sprawić biret i koszulkę w paski, aby na prawdziwego gawrosza mógł wyglądać.
Przy stoliku kawiarnianym ustawionym na rynku siedział jakiś starszy jegomość w kapeluszu i pił ranną kawę czytając gazetę. Przbłędek podbiegł do niego, pociągnął ząbkami za nogawkę i spytał grzecznie: bardzo pana przepraszam, ale czy mógłby mi pan powiedzieć gdzie mogę kupić nowe ubranko dla siebie? Pan uśmiechnął się do niego i potargał jego sierść: O, jaka grzeczna psina. Naturalnie, że wiem. Tam, za rogiem następnej ulicy jest właśnie sklepik z ubrankami i różnymi zabawkami dla zwierzątek. Głównie dla psów i kotów, oczywiście. Nasz Przybłędek wzdrygnął się na wspomnienie kotów, za którymi nie przepadał. Pomyślał nawet, że jak można w tym samym sklepie obsługiwać i psów i koty jednocześnie. Ale nie chciał tym zawracać głowy miłego pana, podziękował mu za wskazanie sklepu i popędził tam od razu. Nad sklepem był duży kolorowy szyld z napisem „Magazyn dla Czworonożnych Przyjaciół”. Bardzo mu się ta nazwa podobała. Szczeknął dwukrotnie pod zamkniętymi drzwiami i za chwilę otworzyła mu je korpulentna pani ekspedientka. Wbiegł natychmiast i stanął jak wryty. Nigdy jeszcze nie widział sklepu z tyloma zabawkami, różnymi przyrządami i workami z jedzeniem dla psów i kotów. W lasach kurpiowskich skąd pochodził, nigdzie czegoś takiego nie widział. Mieszkał blisko osady, gdzie były dwa małe sklepiki, ale wszystko było tam tylko dla ludzi, nic dla piesków.
Rozglądał się po tym sklepie i oczom nie wierzył. Za ladą stała jakaś bardzo okrągła starsza pani. Podszedł do niej i grzecznie spytał: Czy mogłaby pani pokazać, gdzie są ubranka dla takich piesków, jak ja. Chodzi mi głównie o nakrycie głowy i koszulkę. Pani uśmiechnęła się do pieska i spytała: Wygląda, że kawaler jest sam, bez opiekuna. A czy ma pan kawaler pieniążki na zakup ubranek? Przybłędek wpadł w po płoch i strach – oczywiście w sklepie, tak jak w jego osadzie w lasach kurpiowskich, trzeba za towary płacić, a on przecież nie miał przy sobie ani grosika! Pisknął cicho do pani sklepowej: nie mam, proszę drogiej pani! Ale naprawdę muszę sobie koszulkę i czapeczkę kupić. Pani sklepowa poskrobała się po głowie, pomyślała. I nagle twarz jej się rozjaśniła. Acha! – powiedziała – już wiem. Zapracujesz na pieniążki, kochanieńku. Przybłędek pomachał ogonem i spytał: a co mam zrobić? Pani rozejrzała się po sklepie i pokazała dział, gdzie były półki pełne rożnych małych zabawek i powiedziała: Widzisz tam ten bałagan, wszyscy przebierają zabawki a nikt z powrotem nie kładzie ich na miejsce. Idź, pozbieraj je z podłogi i poukładaj tam, gdzie powinny być. Piesek zaraz tam pobiegł i solidnie zaczął porządkować wszystkie rozrzucone zabawki. Zabrało mu to dobre pół godziny, ale wszystko leżało tam, gdzie leżeć powinno. Pani była bardzo zadowolona. Dała Przybłędkowi godziwą zapłatę i zaprowadziła go do ubranek. Na jednej z półek leżały koszulki takie, jakich właśnie szukał. Aż trząsł się z radości. Chwycił koszulkę i spytał: a bereciki pani droga ma? Miała. Wyciągnął w łapce pieniążki, jakie właśnie zarobił i spytał czy to wystarczy, bo jak nie to on może jeszcze więcej posprzątać. Pani była bardzo zadowolona z tak grzecznego i pomocnego pieska. Powiedziała, że nie potrzebuje więcej pracy od niego i żeby się nie martwił. Koszulkę mu podarowała od siebie, jako część wypłaty i dodała: ale za berecik to kawaler już sam zapłaci. Pobiegł z radością do przebieralni, założył koszulke i berecik nieco na bakier i wyszedł pokazać się pani Sklepowej. A ona aż się za boki chwyciła i krzyknęła głośno: a cóż to za przystojny młodzieniec! Jak jakiś Francuzik, a nie psiątko spod lasu! Naprawdę, jak Francuzik? spytał zdumiony Przybłędek. No tak, mówię ci kawalerze, prawdziwy francuski piesek jesteś, ha, ha, ha!.
Przybłędkowi aż się w głowie zakręciło ze szczęścia. On jest francuski piesek! A przecież ta pani prowadzi sklep dla piesków, to ona już się na tym zna i poznaje psów skąd i kto! Pięknie podziękował i wybiegł szczęśliwy na ulicę. Teraz dumnie sobie szedł powoli przez ten długi rynek. Właśnie, jak francuski piesek.
Prosto z rynku nasz piesek pobiegł powrotem na brzeg znajomej Narwi i poprosił płynącego właśnie dużą łodzią rybaka czy może z nim się zabrać. A gdzież to się szanowny piesek wybiera – spytał rybak. Aż do ujścia rzeki, aby kolejnymi dopłynąć do Pari! – zaszczekał Przybłędek. No to proszę, do samego Zakroczymia będę płynął dziś, a stamtąd to już Wisła, nasza królowa rzek polskich. Nią pewnie i do tego Pari jakoś dopłyniesz, choć nigdy o takim mieście nie słyszałem – odpowiedział rybak. I popłynęli razem Narwią do jej ujścia do Wisły.
Narew, polska prastara rzeka,
mądra bardzo, widziała już
łąki kwieciste, gdzie pasieka
od pszczółek zbiera nektar róż.
Słyszała śpiewy innych rzek:
Bugu sennego ze stepów.
Biebrzy, której radosny bieg
wije się pośród oczeretów.
Zaśmiała się Narew serdecznie widząc naszego Przybłędka w birecie i marynarskiej koszulce. A gdzież ty tak płyniesz łodzią, kawalerze – spytała, a Przybłędek opowiedział jej z przejęciem cała historię, niczego nie pomijając. Narew zadumała się chwilę, wpłynęła wolno w zakole u brzegu wysokiego i rzekła – płyń do mojej starszej siostry Wisły, potem do Bałtyku. Z Bałtyku w kierunku mojej rzeki-kuzynki Łaby na Pomorzu Przednim, dalej wzdłuż brzegów morskich, aż dojdziesz do innej, dalszej mojej kuzynki – wielkiego Renu, którym dopłyniesz do Francji, tam zaś przesiądź się do mniejszej Mozeli, która z Renu wypływa i ta cię blisko Paryża – lub jak ty mówisz Pari – zawiedzie. Pod Paryżem wskocz na łódkę na Sekwanie i tą łódką wpłyniesz w bulwary paryskie, prosto pod starą katedrę Notre Dame. Przybłędek wszystko dokładnie zapamiętał i zapisał łapką na kartce. Podziękował pani Narwi i wyruszył gotowy w trasę. Pilnując kierunków i rzek, które mu Narew wyznaczyła – dotarł niebawem do Paryża. Był nim oszołomiony. Takiego olbrzymiego miasta nigdy jeszcze nie widział!
Cóż więcej mogę wam opowiedzieć? Zuch był z naszego Przybłędka, bo zawierzył swoim marzeniom i pól świata rzekami przepłynął, by je odnaleźć. Wielu młodych ludzi marzy, ale zbyt są lękliwi, by marzenia w czyny zamienić i nawet szczęścia nie próbują szukać. A szczęście nie ma czasu czekać na lękliwych i niepewnych. Jest ulotne i trzeba próbować je chwycić, gdy na moment się zjawia. Nwet, gdy się nie uda je posiąść – próbować warto.
A Przybłędek? Jemu się udało. Mieszkał w Paryżu (lub, jak mieszkańcy tego grodu wymawiają: à Paris) przez wiele lat. Poznał pieski paryskie nad Sekwaną, które nazywają ‘gawrosze’ od nazwy chłopców z paryskich ulic. Trochę są zarozumiali, jak większość paryżan, ale Przybłędek podbił ich serca swoją serdecznością i naiwną grzecznością chłopca z prowincji. Z czasem poznał to miasto jak własną kieszeń i mógł o nim mówić po francusku mon Paris – mój Paryż. Więcej – stał się głośny i popularny na bulwarach sekwańskich, gdzie często biegał w swoim noszonym na bakier czarnym birecie. Biegał od wieży Eiffel aż pod katedrę Notre Dame – właśnie tą ze słynnymi dwoma wieżami –dzwonnicami. Gdy tak biegał pytali go turyści i mieszkańcy skąd jest, a on im ze szczegółami opowiadał o starych lasach kurpiowskich, o wijącej się, jak piękny warkocz rzece Narew. Z czasem dodano mu przydomek polskiego gawrosza – un gavroche de polonaise. Nosił tą nazwę z dumą, jak wielki order.
Po latach wielu, gdy był już starszym psem, zatęsknił do brzegów nad Narwią, do małego kolorowego Pułtuska z bardzo długim rynkiem. Nawet do mrukliwego dębu. Młode pieski biegające po bulwarach sekwańskich nie miały czasu ani ochoty bawić się ze starym psem. Poszedł, więc na jedną z wąskich uliczek do znajomej piekarni lub, jak sam teraz mówił z francuska: à la boulangerie, zamówił świeżutką bagietkę i kawałek sera, wrócił nad Sekwanę i zjadł to ze smakiem. Potem popatrzył na rzekę, na widoczny na przeciwnym brzegu piękny stary Pałac Louvre – i wyszeptał: adieu, mon Paris, Mon ami, żegnaj mój Paryżu, mój przyjacielu. Było z Tobą pięknie tutaj. Ale już mi czas wracać do mojej wioski w moich starych lasach. I jak powiedział, tak zrobił. Na dworcu kupił bilet kolejowy i wrócił do Pułtuska pociągiem. Wrócił zamożny i stać go było na kupno dużej łodzi, którą pływa po Narwi między Pułtuskiem a jego osadą pod lasem na Kurpiach. W Pułtusku często siada na długim rynku i opowiada zaciekawionym mieszkańcom i turystom swoje paryskie historie. Jeśli go tam spotkacie nie wołajcie go: Przybłędek! On już się tak nie nazywa. To poważny i szanowany pies, a nie przybłęda. I nazywa się Gawrosz. Un gavroche de polonaise.
Siedzi na placu pies,
na ławce, w berecie.
Pan Gawrosz Polonez.
Jeśli bardzo chcecie,
to wam opowie bajkę,
która jest prawdziwa.
Jak skończy palić fajkę,
bo w bajkach to bywa.