Chodzę moimi ulicami, zaglądam do moich kawiarenek. Do Naszych Miejsc. Uśmiecham się do mijanych ludzi, rozmawiam nawet z nimi.

Nagle spostrzegam, że jestem cieniem. Spoza ich świata, poza nimi, obok. Nie, nie umykam chyłkiem, jak złodziejaszek kieszonkowy, jak przemytnik. Ale przenikam między nimi jak cień właśnie. Taki nie całkiem materialny.

Siedzę teraz w jednym z pokoików naszego Queer Community Centre[i] na rogu Davie and Bute. Lubiłem tu przychodzić. Sam, z Johnem. Taki dom poza domem. To tu był pierwszy w historii nowożytnych olimpiad oficjalny Gay Olympic Pawilon (Pride House)[ii]. Po tamtej Olimpiadzie takie Pawilony stały się normą sankcjonowaną przez MKO (Międzynarodowy Komitet Olimpijski). Uroczy recepcjonista wita mnie z uśmiechem i pyta czy ma mnie oprowadzić. Uśmiecham się, znam tu przecież każdy pokoik i zakamarek; przesuwam się bezszelestnie (cienie robią to świetnie) korytarzykami do jednego ze znajomych pokoi, siadam przy stoliku, otwieram notatnik i piszę właśnie te słowa.  

Nałkowska używała w swoich Dziennikach często ten zwrot przy kolejnych wpisach: i znów zaszła zmiana w polu mojego widzenia. Ale tu teraz to nie pasuje. To ja – patrzący – przeszedłem zmianę.  Stałem się przeźroczystym cieniem.

Ile jest takich cieni spacerujących ulicami?  Czy mijam ich sam na skrzyżowaniach nie zauważając nawet? Może moja transformacja jest jeszcze za świeża, jeszcze nie zadomowiła się w mojej świadomości? Niełatwo, bo jeszcze słyszę stuk mojej laseczki i uderzenia cholewek na krawężniku trotuaru.

(English version)

It has been so peaceful and pleasant for the first few days here. Here – back to Our Home, Vancouver. You walked with me; you held my hand. At times – it seemed – you placed a kiss on my cheek.

But it changed abruptly. I noticed it on my second trip to Downtown Vancouver. I was alone. You were nowhere to be seen, to be touched. You were gone. As I know that you are.

Today I ventured closer to our first home on Capitol Hill in Burnaby, as I went to Commercial Drive in East Van.

Commercial is a lovely stretch of space between Hasting and Boadway, that contains people, their laughter, neighborly shopping in plentiful little shops, cafes. It is also a perfect mix of rich and poorer, accountants, architects and artists and artisans. Went to the Cultch Theater – the last play I have seen there years ago was a very good adaptation of “Waiting for Godot”, we went there to see it together, with You.

Stopped by Your favored shop on the corner of Commercial and Venables. Later I had sweets and excellent coffee in one of the cafes.

I looked everywhere. In vain. It came to me in a physical, sharp pain. As if something heavy and cold penetrated my heart. Something that screamed at me angrily: he is not here! He is gone! Oh, I so wanted to pick up a street fight with that screaming ugly IT, have even raised my walking stick a bit, was ready to shout back at IT: you are a liar! He is here, with me!

But there was no one around to scream at. The Screamer was not material, was invisible. But it was loud and clear.

You attempt to re-fight battles that you have had already lost is always futile.


[i] qmunity.ca

[ii] 2010 Olympic + Paralympic Games, Vancouver + Whistler, Canada | Pride House International

Leave a comment