Szkice z tamtego brzegu

Powiedzmy sobie, że jest rano. Czytasz gazetę (o ile czytanie gazety dziś nie wydaje się aktem anachronicznym lub wręcz formą jakiegoś protestu intelektualnego) na szpaltach ostatnich stron. Coś, co kiedyś określano, jako kroniki towarzyskie: kogo z kim i w jakiej kawiarni widziano, kto z toastu zrobił manifest polityczny lub improwizację poetycką, kto się wstawił na przyjęciu, a kto w kogo objęciach tańczył na parkiecie w popularnym klubie. Takie tam ploteczki.

Powiedzmy teraz, ze autorem takich ‘kronik’ nie jest zwykły reporter na dole skali talentu literackiego, a ktoś, kto jest bardzo dobrym pisarzem, obserwatorem życia. Efekt opisu tych samych zdarzeń diametralnie inny od zwykłej ploteczki towarzyskiej.

Na przełomie lat 80. i 90. pojawili się pisarze bardzo przeze mnie i mojego męża lubiani (głównie przez mojego męża namówiony byłem do ich czytania, bo naturalnie moje apetyty literackie był z wyższej intelektualnie półki, LOL). Znaczenie bezwzględnie miał fakt, że byli to pisarze nieomijający, (choć nieskupiający się usilnie tylko na tej tematyce) tematów otwartej seksualności. Seksualności homo.

Nie, nie mówię o książkach erotycznych czy pornograficznych, które wówczas w środowisku LGB (ten skrótowiec miał wtedy tylko trzy litery) były masowe i wydawane masowo przez dziesiątki wydawnictw tej tematyce poświęcone. Były to wszak ciągle czasy przed wszelkimi aplikacjami telefonicznymi, przez monstrualnym Pornhubem, erotyką i pornografią wszechobecną w telefonach, komputerach, czatach i innych licznych aplikacjach.

Mam namyśli głównie Augustena Borroughsa, Davida Sedarisa i Douglasa Couplanda. Wiem, że Coupland może tu trochę nie pasuje, ale wytłumaczę dlaczego jego wymieniam. i od niego jednak zacznę, gdyż z formalnego punktu widzenia istotnie tematyką LGB w omawianej książce się nie zajmował. Poza tym – trudno szukać innych intelektualnych kombinacji usprawiedliwiających ten wybór – z prostego faktu, że jestem wankuwerianinem (wankuwerczykiem?). To w tym mieście spędziłem najdłuższy i najbardziej aktywny okres mojego życia. I najszczęśliwszy.

  • Hey Nostradamus! Coupland wydał w 2003 roku[i] Cała rzecz dzieje się na przestrzeni lat 1980-2000. W okolicach obu brzegów Iron Workers Memorial Bridge, który spina Północny Vancouver ze Wschodnim Vancouverem w przemysłowych okolicach Portu Zbożowego.

Tu właśnie wylądowaliśmy z Johnem (moim mężem) w styczniu 1994, na odległość ‘rzutu kamieniem’ od tych miejsc, na Capitol Hill przy Hasting Street.  Mówić, że znaliśmy te miejsca, uliczki i biznesy, jak własną kieszeń nie jest absolutnie przesadą. Nie tylko miejsca, ale i ówczesną atmosferę tych uliczek. Dość wtedy podłą. A jednocześnie … swojską. Nie pretensjonalną? Vancouver lat 80 i 90 niewiele miał wspólnego z Vancouverem lat XXI wieku. Szczególnie te dzielnice Vancouveru.

Cała, nietypowo skomponowana, powieść jest de facto peanem wielkiej miłości i wielkiej straty. Czegoś, co bardzo silnie do mnie przemawia. Nie, nie ma w niej stricte sensu wątku gejowskiego, lesbijskiego, ani niczego, co można by nazwać homo. Ale Vancouver tamtych lat to miasto wyzwolone, miasto wrzące od zbudzonych praw i akceptacji środowisk LGB. A miłość, romans i ich pragnienie leżały u podstaw tego przebudzenia. To właśnie kilka uliczek tylko wyżej od akcji powieści (po drugiej stronie Hastings Street) był już wówczas cały świat lesbijskiej emancypacji – Commercial Drive pełen ,męskich’ typów butch woman. To tutaj, w tymże Vancouverze, ja z Johnem oficjalnie byliśmy parą. Tutaj, jako common law para, a nie dla wygody dwóch razem mieszkających kolegów, zaczęliśmy istnieć legalnie: jako parę zatrudniono nas w dużej kompanii żeglugowej, jako para płaciliśmy wspólnie podatki federalne i prowincjonalne. Więc lata 90 w Vancouverze były prawie pełną emancypacją praw LBG i niejako legalnym zatwierdzeniem równoległości tych praw z prawami większości heteroseksualnej. Powiedzeniem – wasza miłość jest równie ważna, jak nasza. A to jest kwintesencja bytu. I stąd Hey Nostradamus! Couplanda jest też książką o nas. Książką o miłości.

Jest jednocześnie wielkim reportażem literackim wkomponowanym w kanwę literackiej fikcji. Szczegółowość detalu opisu domów, mieszkań, ulic, okolic całej Doliny Fraser River jest wręcz zadziwiająca. Co kilka stron ten opis był tak realistyczny, że natychmiast sam w nim się odnajdywałem. Każdy fragment nie tylko miasta, ale i kompletnie dzikich i odległych od tego miasta okolic był mi znany. Fragmenty rzeki Chilliwack, oślizłe kamienie na tym dopływie rzeki Fraser, krzaki, dzicz i religijny fanatyzm okolic Agassiz. Gdy autor opisuje potężne czarne lasy, gdzie głębokie mchy kryły równie głębokie nory, w które zapadało się po kolana a i wyżej – to były lasy, po których chodziłem. Dokładnie wiem, w którym miejscu to było (Coupland opisuje tu tylko sytuację, a nie podaje dokładnie położenia tego miejsca, być może nie znał go z osobistych wędrówek – ja mogę to miejsce ‘palcem’ na szczegółowej mapie wskazać – tuż przed zakładem karnym, nieco powyżej pędzącej Chilliwack River, około 6-10 kilometrów od jej początku: emeraldowego Chilliwack Lake), z kart powieści przenosiłem się w fotograficzną pamięć moich tam wędrówek.

Więc ta powieść Couplanda z jego fikcyjnymi, pasjonującymi charakterami jest jednocześnie literackim reportażem miejsc akcji. Ten opis miejsca nie jest tylko realistycznym, naturalistycznym tłem – sam w sobie jest esencją tego miasta i okolic, jest – w pewnym sensie – kanwą powieści, równoległą do historii bohaterów powieści. Fascynująca lektura.  Mógłbym sugerować, że Douglas Coupland w Hey Nostradamus! był literackim odpowiednikiem Bolesława Prusa i jego Lalki – portrecistą swego kochanego miasta.

W tym szkicu interesuje mnie u tego autora właśnie ten w tle ukazany reporterski portret miasta. Ale gwoli sprawiedliwości należy krótkie synopsis treści podać.

Zasadniczo mamy do czynienie z dwoma głównymi bohaterami: Jasonem i Heather. Drugoplanowe, ale bardzo ważne postacie to: ojciec Jasona, Reg i krótko ukazana, ale bardzo ważna postać Cheryl. Jest szereg innych postaci, dobrze zarysowanych i z ważnymi rolami, ale to już w tle tylko.

Cheryl jest tu młodą uczennicą szkoły średniej (faktycznie taka szkoła w tym miejscu istniała). Chodzi do ostatniej klasy. Jason jest tam też uczniem. Oboje ulęgają wpływom i naturalnym w tym wieku rodzącym się pasjom. Ale Jason ma silne, wyniesione z domu nakazy religijne, ma je też – być może silniejsze niż sam Jason – Cheryl, która ma związki ze szkolną quasi fanatyczną grupa religijną. Seks tylko w związku małżeńskim. Młoda para wyjeżdża w tajemnicy przed wszystkimi do Vegas i tam biorą ślub w jednym z popularnych wówczas kapliczek ‘drive through’. gdzie nikt o nic nie pyta, prócz tego czy nie są w innym związku małżeńskim.  Nikogo nie interesuje też czy mają legalne, niepodrobione dokumenty. O paszport w ogóle nikt nie pytał, co było wówczas naturalne. Sam do Seattle jeździłem z prawem jazdy, jako jedynym dokumentem tożsamości. Inne były czasy przed nine-eleven (zamach w Nowym Jorku).

Cheryl ginie w niespodziewanej, niesamowitej masakrze wywołanej przez chłopców z tej grupy religijnej w stołówce szkolnej. Jason zdążył ją tylko konającą uchwycić w swoje ramiona zanim oderwą go od niej policjanci i sanitariusze.  Po kilku latach ożeni się ze starsza od niego Heather. Ale cień Cheryl nigdy ich nie opuści. W pewnym momencie znika Jason, rozpływa się, jak we mgle. Heather, kochająca go bezgranicznie rozpoczyna własne postukiwania Jasona. W trakcie tych poszukiwań, poszukiwań nie tylko fizycznego Jasona, ale chociażby jakiegos powodu, jakiejś przyczyny jego zniknięcia następuje jej ponowne zbliżenie z mitem CXheryl, z rodzina Cheryl i bratem Jasona, jego dziećmi. Zbliżenie ze skomplikowaną, w zasadzie odpychającą, postacią Reginalda (Reg) – ojca Jasona. W pewnym momencie staje się ofiarą oszustki, podającej się za łącznika –medium ze światem umarłych.

Czasami czytelnik wie już rzeczy , o których ona jeszcze pojęcia nie ma lub jest ledwie u skraju odkrycia pewnych fragmentów jego przeszłości. Struktura poszczególnych części jest chwilami męcząca i wymaga koncentracji przez wtrącanie nowych wątków lub nowych spojrzeń na znane już (lub właśnie znanych niewłaściwie) na ocenę kogoś lub czegoś. Gdy to zauważymy … jesteśmy już zbyt zaangażowani w całą powieść, by książkę odrzucić. A to dowód talentu pisarza. Trochę to przypomina wspinaczkę na jakiś szczyt: gdzieś, na którejś półce skalnej lub załomie skalnej ściany mamy w zasadzie dosyć. Wspinamy się już długi czas twarzą zwróceni do tego samego zbocza, a szczyt z obiecaną wizją horyzontu ciągle wydaje się tak daleko, wysoko. To się chyba nigdy nie skończy! Ale zainwestowaliśmy już zbyt wiele wysiłku w tą wspinaczkę, by się poddać i wracać z uczuciem pokonania i klęski. Tak, jak w tej powieści. Już chcemy odłożyć zmęczeni, że na kolejnej stronie nie ma oczekiwanego rozwiania wątpliwości, bo ileż razy można bez przerwy iść dwa kroki do przodu i trzy do tyłu? A nie odkładamy, bo chcemy jednak wiedzieć, zbyt się w ta historie i losy jej bohaterów zaangażowaliśmy emocjonalnie. To dowód talentu pisarza i świadomości, jak konstruuje powieść.

Wszystko to ma silne elementy świetnie napisanego kryminału o wielu wątkach. Ale kryminałem nie jest, jest powieścią o wiele głębszej wymowie, tkance. I jest – abstrahując od tkanki literacko-prozatorskiej – analogicznie pisanym świetnym reportażem tamtego miasta. Vancouveru i mojej młodości. Polecam serdecznie wszystkim, którzy kiedykolwiek w tym mieści lub okolicach mieszkali, zwłaszcza w tamtych czasach.

post scriptum:

reporterska potrzeba opisania rzeczywistości, jak ją się faktycznie postrzega naturalnie nie musi iść w parze z artystyczną wizją pisarza. Wydarzenie (masakra w szkole), które było genezą powieści – nigdy w Vancouverze nie miało miejsca. Coupland posłużył się tu straszną masakrą w szkole amerykańskiej w Columbine w Colorado, USA w 1999.


[i] „Hey Nostradamus”, Douglas Coupland; wyd. Vintage Canada (Random House), Toronto.Kanada; s.244

Leave a comment