Bogumił Pacak-Gamalski

Lubię to stare Królewskie Miasto,
lubię jego główną ulicę ponad
brunatną, potężną rzeką Frasera
pędzącą ku otchłani głębin Pacyfiku.
Lubię tą ulicę, która zmieniła się
chyba mniej niż ja (bo czas ludzki
innym jest od czasu kamienic).
Jest trochę nowych, innych szyldów
w witrynach sklepów i kafejek.
To wszak waży to samo, co nowe
guziki na starej, znajomej marynarce
– nie zmienia kroju, tkaniny i zapachu.
Stare miasto dumne, nieco śmieszne
w tej dumie starych grodów, które
utraciły wagę i znaczenie w nowym świecie.
Rzędy tych samych kamienic – pamiętające
mnie sprzed dziesięciu lat i pamiętające
dni królowej Wiktorii i korony Imperium.
Kamienic patrycjuszowskich z wielkimi
oknami wystaw bogatych sukien z brokatu
i koronki, fraków i surdutów z żabotami.
Kreacje ślubne a obok, przed oczami okien
– szmaty żebraków, narkomanów, bezdomnych.
Jak mówię: nic się tu nie zmieniło prawie.
Spotykam w popularnej od wielu lat spelunie
muzyków-filozofów i wieczorne kurwy.
O, myliłby się bardzo zarozumiały, przypadkowy
gość, gdyby chciał cenić wyżej filozofa z mądrością
wyuczoną od mądrości lokalnego muzyka-artysty,
a na samym końcu tej wyliczanki zapisał
kurwy damskie lub męskie siedzące za barem.

stara ulica w starym mieście…
….. …. Mądrość lokalnych, dojrzałych cór i synów Koryntu jest głęboka, użyteczna. Nie nachalna, nie arogancka. Zabiera im ledwie parę minut by ocenić i docenić potrzeby klienta. Czy chodzi o noc zmęczonego aktu fizycznego, gdy oboje grać będą role zachwytu i rozkwitu, czy o rolę przyjaciela-spowiednika, psychologa. Kogoś, kto doceni ich minioną wielkość, wzloty i bolesne upadki. Potwierdzi, że jest ciągle ważny, że ma znaczenie.
I za to lubię to miasto, zwłaszcza tą specyficzną ulicę Columbia. To bodaj najlepszy symbol tego miasta rozłożonego po prawym brzegu szerokiej doliny prastarego lodowca, której dnem płynie dziś potężna szaro-stalowa rzeka Fraser. Miasta, które było miastem metropolitalnym, które narodziło tą przepiękną prowincję (wówczas była to kolonia brytyjska, nie będąca częścią Dominium Kanady) po zachodniej stronie Gór Skalistych. Dumną stolicą Korony Brytyjskiej. Przed Parlamentem w Victorii na Wyspie Vancouver nie ma wszak pomnika Macdonalda lub innego ojca –założyciela Konfederacji Kanady. Jest wielki pomnik królowej Victorii. Jest jeszcze jedna ulica poniżej Columbii, tuż na rzeką, od której oddzielają ją jedynie tory kolejowe – Front Street. To nie ulica patrycjuszowska, jak Columbia – to tak, jak dawne Nalewki warszawskie, jak jakaś stara Towarowa i Stalowa na warszawskiej Pradze sprzed czterdziestu lub stu lat. Rzędy starych, biednych sklepików, knajpek. Pewnie tu wieczorowa porą, pod gazowymi lampami ledwie mrok rozpraszającymi, maszerowały ówczesne kurtyzany w kierunku Dworca Kolejowego. Obok, nędzne kamieniczki oferowały zapewne tanie pokoje na noc lub chwilę.
Czerwony, solidny budynek dworca dalej tu jest prominentnie widoczny, ale nie służy kolei, bo pasażerskie pociągi już od długich tu nie stają. Jadą dalej, do Central Station w Vancouverze.
Tym Vancouverze , o którym też naturalnie później znowu napiszę. Aliści, na czas obecny zostałem obywatelem grodu New Westminster, A z okien mojego mieszkania widzę codziennie rano wieżowce z Surrey, obok których drzewiej spędziłem z mężem i mamą dwadzieścia najpiękniejszych i najszczęśliwszych lat mojego życia. To już też inna historia. Tymczasem więc.



