Bogumił Pacak-Gamalski
Zmęczone małżeństwo
Uczyć mnie życia chcą znajomi i przyjaciele. Jakież to miłe, serdeczne zatroskanie.
A ja życie już poznałem, pokochałem, porzuciłem. Zrobiliśmy pełne koło. Prowadziłem je pod rękę w parku miejskim. Potem zdradziłem, zostawiłem, porzuciłem.
Zbyt blisko chyba byliśmy, zbyt się znaliśmy, by szanse na trwały związek były jakieś. Gdy ono zdanie zaczynało – ja kończyłem. Dziś, gdy przechodzi obok na ulicy uśmiechamy się smutno-milcząco. Bez pozdrowienia, bez wymiany słów, bo wszystko było już powiedziane. Zabrakło liter w alfabecie na nowe słowa, wygasły wieczorne pogawędki. Ono sobie, ja sobie – za późno na rozmowę.
Nie jest mi obce, wrogie, raczej zwyczajnie obojętne, prozaiczne. Niczym zaskoczyć już mnie nie może, ni ja nie ślę już bukietów słów wonnych ni wierszy dziękujących. Byliśmy razem a nie jesteśmy. Jak znajomi tylko z obcych światów, zapomnianych mórz i wysp z pochylonymi nad nami palmami, ze skrzywionymi starością sosnami. Tropikalne wiatry Polinezji i natrętne komary błot Manitoby.
Może Paryż ciągle woła? Paranoja – przecież śladu po mnie już tam nie ma, po tamtych pocałunkach, po dyskusjach w Maisons-Laffitte. Uleciało z wiatrem, z wymarłymi ludźmi, spłynęło nurtami Sekwany, jak kawałek złamanej gałęzi.
Łazienki warszawskie, w których nikt mnie nie rozpozna, nie zawoła zdziwionym głosem: to ty, wróciłeś? Może Fryderyk pochylony, jak ta kamienna wierzba? Ale on tylko z kamienia, martwy, pozbawiony i duszy i serca, emocji, pamięci. Z żywym na kawę nigdy nie chodziłem, ni w Warszawie, ni w Paryżu – aż tak stary nie jestem, nikt tak stary być nie może.
Berlin odwróci oczy i spojrzy w drugą stronę, z dala od Alexanderplatz, gdzie siadywałem przy kawie; Frankfurt zamknie drzwi, gdzie mieszkał Goethe; w Hamburgu tego dnia nic grać nie będą w nowej Filharmonii nad Łabą. Nawet Wełtawa praska pokryje się gęstą mgłą zapomnienia.
Wilno może. Ukochane, piękne, czarujące Wilno. Ale niech te Wilno będzie tym, które pozostanie miastem marzeń. Każdy takie mieć powinien, pół-realne tylko, pół-prawdziwe. Szkoda tylko, że w Mieście Marzeń nie można zjeść obiadu, napić się kawy, rozpakować walizki.
Więc poco wracać i poco zostawać? Tylko to Życie zmęczone, znudzone ciągle drogi mi przecina. Rozczarowane sobą i mną, nami. A ja zobojętniały na jego dąsy i żale. Że mogło być? Może i mogło, ale nie było. Panta rhei. Mimo to, abyś nie myślał, że jestem obrażony lub źle ci życzę – popatrz, chmurzyć się zaczyna, więc otwórz parasol, bo nie chcę byś przemokło niepotrzebnie i jeszcze się kataru nabawiło. A jeśli nie mnie, to komuś na pewno możesz się jeszcze przydać.