Synopsis in English: My travels trough Nova Scotia’s Eastern Shore brought me so much joy through last year. I should say: OUR travels, mine and John, as that what it really was. Traveling through OUR places, OUR spots. Re-visiting them. Celebrating OUR time.

On surface it might have appeared as simply photographic chronicle of the gems this Province has to offer for a traveler. Of course, in a way it was, and I’m happy if it enticed someone to visit the wonders of our beaches. As wonderous they are, indeed. But this year, in the last few months, it has become harder for me to feel only the joy, the childish almost happiness in playing in waves of Atlantic. Muscular, powerful waves, that can caress you like if you were a child – if you trust them, if you respect them. Or can hurt you if you arrogantly pretend that you can outsmart them.

This year I started loosing John’s presence on this journeys. As if he become bored with the pretense of staging reality. Him becoming a shadow, but a shadow seldom willing to be an active part in these beach plays. Back in our days in BC, there used to be a Theater Festival in Vancouver called Bard on The Beach. There was a circus-like huge tent next to gray building of Vancouver Music Conservatory and Shakespeare was performed there.

My Bard lost interest in my festival of Love. So I thought. That is how my written chronicle of these visits with Atlantic had to turn to literary word, to prose and poetry. And now He is back with me again. Helping me again to find my spot on the map. My new place for OUR love, Our time.

And I can post again happy pictures of children frolicking in the water, of couples walking on shore holding hands.

In the Polish text below I write of my search of familiar places, of my past mountain peaks, about fog and mist that obscures the vistas from my memory. But I sense their presence. I will not translate it, it is pointless. But you, dear reader, will understand why I write what I write. With poetic prose, with poetry you escape the boredom of repetitions of the same images and stories. Even if they are small parts of one large story. In a sense – Epiphany of Love.

Ogarnia mnie dziwny niepokój, rosnący każdego dnia.

Stoję na wąskiej granicy oddzielającym skrawek plaży od nadbiegającej grzywy wielkiej fali. Galopuje w pianie opadającej jej z pyska białymi płatami, jak Wielki Koń Czasu. Tratuje kopytami plażę, wyrzuca wysoko w górę ciężkie kamienie wyrwane ziemi w odległych zatokach. Bawi się nimi, jak piłeczkami ping ponga. Przynosi zapach glonów, małż i wielkich ryb łypiących okrągłymi oczami bez wyrazu.

Oddalam się od tego pola walki. Idę w przeciwną stronę – do siniejących szczytów Wielkich Gór po drugiej stronie kontynentu.

Z dna zielonych dolin kieruję się w głębokie żleby skał. Wspinam się na grań przełęczy. Wokół gołoborza szarych skał, w dole ciemnozielone ramiona sosen. Szczyt nad przełęczą ma jedna stronę płonącą w promieniach słońca, drugą otuloną chustą mgły.

Szukam zagubionej ścieżki, zarośniętego szlaku, który ma mnie zaprowadzić do zapomnianego schroniska, chatki z kamieni i omszałych pni, która ma dawać schronienie zagubionemu nocą wędrowcy.

Zza tej mgły wyłaniają się nagle znajome szczyty Gór Świata: Świnica, Rysy i Zawrat tatrzańskie; kruszące się w spiekocie stare włoskie Apeniny; groźne śnieżne olbrzymy na granicy Patagonii i Chile; Mount Temple i Castel Mountain w kanadyjskich Kordylierach, majestatyczna strażniczka Gór Skalistych – Mount Assiniboine, górująca nad nimi z oddali Mount Robson; wyrastające z wiecznych lodowców szczyty Gór św. Eliasza na Jukonie; samotny szczyt Mount Cook w Nowej Zelandii; Dwa Lwy nad Vancouverem.

Kuszą spoza tej mgły, wołają cichym gwizdem świstaków: chodź raz jeszcze z dolin do nas! Opowiemy ci nowe stare legendy. I już bym czekan chwycił, już buty silne założył … i nagle budzę się w składanym krześle na plaży atlantyckiej, która mnie uśpiła monotonną kołysanką fal. Pod nogami leży w piasku notes z jakimiś historiami o jakichś szczytach w różnych częściach świata. Od morza nadchodzi znowu mgła, robi się zimno. Czas się zbierać do domu.

Leave a comment