Tadeusz siedział przy stoliku na bulwarach nad Wisłą. Popijał zimne piwo i rozglądał się wokół. Przed nim widać było zalesione brzegi praskie i żółte łachy wiślane, za nim czerwone dachy warszawskiej Starówki  płonące w czerwonych promieniach zachodzącego słońca.

Naokoło siedziały pary młodych ludzi. Nikogo tu nie znał i nie spodziewał się zobaczyć znajomej twarzy.  Gdyby nawet jakimś przypadkiem zdarzyło się, że ktoś znajomy by nawet przechodził, wątpliwe by twarz rozpoznał.  Uśmiechnął się do siebie sarkastycznie realizując, że ostatni raz, gdy taką twarz mógł widzieć, byłaby gładka, bez zmarszczek, z czupryną gęstych włosów. Tak, jak on wtedy wyglądał. Oczywiście nie było wówczas tych kamiennych schodków-bulwarów. Był chodnik, szosa za nim, i trawa pokrywająca wały wiślane od Uniwersytetu, aż po Nowe Miasto i dalej. Brzeg praski pozostał bardziej ten sam. Ładniejszy, schludniejszy, ale ten sam.

Naturalnie, że i po tej – kiedyś jego – stronie Wisły nie mógłby się zagubić i wszędzie by trafił. Główna siatka ulic w zasadzie pozostała ta sama. Jakiś gdzieś przekop, dokop, kładka lub tunel nie zmieniały tego. A już zwłaszcza Trakt Królewski od Łazienek, przez Nowy Świat i Krakowskie to już zupełnie takie same, gdy biegał po nich parędziesiąt lat temu. No, niektóre nazwy ulic się zmieniły, ale było to bez znaczenia.

Jakąś młoda dziewczyna krzyknęła: Tadek! Spojrzał się na nią zaskoczony, a ona nawet go nie spostrzegła. Wołała po prostu jakiegoś innego Tadka, na pewno o parę dekad młodszego od niego.

Z głośnika przy barze poleciała nagle stara piosenka Ewy Demarczyk. Bodaj jej najlepsza. Grande Valse Brilliant. Demarczyk pytała tym razem jakby jego właśnie – czy pamiętasz, jak ze mną tańczyłeś walca …. Uśmiechnął się. I zaskakując sam siebie pół-głośno powiedział:

– Pamiętam Ewa, naturalnie. W jakiejś zadymionej piwnicy zdaje się, może „Pod Baranami’? Tego nie jestem pewny. Ale śpiewaliśmy i tańczyliśmy.

Dziewczyna, która przedtem zaskoczyła go wołaniem siedziała teraz z tym młodym Tadkiem przy stoliku obok.  Usłyszała jego mówienie ‘do siebie’ i spytała zaciekawiona:

– Czy naprawdę tańczpan i śpiewał z Ewą Demarczyk tego walca?

Tadeusz zarumienił się lekko, ale szczerze odpowiedział:

– Sto lat temu, ale tak – tańczyłem z nią i śpiewaliśmy razem, tylko nie na scenie. Nie byłem piosenkarzem, byłem jakimś młodym wierszokletą i ona lubiła moje wierszyki. Znaliśmy się.

– Ależ to niesamowite! To była legenda polskiej sceny i Pan się z nią przyjaźnił? Co za zbieg okoliczności!

Tadeusz zaambarasował się nieco tym całym zamieszaniem i swoim gadaniem na głos. Inni już odwracali głowy i patrzyli na niego, jak na jakiś eksponat usadzony w krześle.

Wie pani, nie przesadzajmy. ‘Przyjaciel’ to chyba zbyt wielkie słowo. Znaliśmy się, byłem może jej kolegą, jakich miała wielu, nie mówiąc o rzeszach wielbicieli jej talentu. Gdyby żyła i tu przechodziła teraz pewnie by mnie nawet nie poznała. To już tyle lat …

– Ale tańczył pan z nią Grande Valse Brilliant! To pomnikowe! Czy szurał pan po podłodze podwiniętą podeszwą?!

Roześmiał się szczerze. Zresztą ta młoda dziewczyna nie wydawała się ani odpychająco natrętna, ani jej entuzjazm nie był ironiczny, a sprawiał wrażenie szczerego i naturalnego. Może nawet wzruszyło go to trochę.

 Wie pani, ‘podwiniętą podeszwą’ to raczej nie, ale zelówki na pewno były bardzo starte, ha ha ha … i kto wie? Może i wytężałem pierś cherlawą. Ona już była legendą – Madonną tamtych lat – a ja cherlawym gryzipiórkiem.

Dziewczyna wstała od stolika i stanęła przed nim. Uśmiechnęła się, prawą rękę przyłożyła do brzucha, lewą wyciągnęła w jego kierunku i kłaniając się powiedziała:

– Drogi Panie Wierszokleto, proszę pamiętać o starych zasadach pewnie ważniejszych dla pańskiej generacji niż – niestety – dla mojej: kobiecie się nie odmawia i basta. A ja proszę pana do tańca i koniec, nie ma dyskusji i uników. Jestem piosenkarką. Nie, nie legendą tamtych ani tych czasów, ale umiem śpiewać. I niech świat wpadnie nam w ramiona, jak im wtedy. I błagam, niechże pan mi nie odmawia! Niech i ja za ileś tam lat będą mogła tu przyjść i z wielkim sentymentem wspominać to nasze spotkanie i taniec dziś.

Pierwszym odruchem Tadeusza była chęć kategorycznej odmowy tej absurdalnej propozycji. Nie jest jakąś zabawką dla kogokolwiek zachcianek i kaprysów! Cóż ta młoda siksa sobie wyobraża!

Ale było coś bardzo szczerego w jej głosie i manierze, mimo krotochwilności sytuacji. Coś, co dało mu moment na refleksję. Nie, ona nie chciała zrobić z niego przedstawienia. Tańczyć się nie wstydził, bo tańczył dalej dobrze. Poza tym … nikt go tu nie znał, co mu zależy dziewczynie tą przyjemność zrobić? Będąc w jej wieku też takie zwariowane pomysły miewał. Ha! ciągle je mam – uśmiechnął się do siebie.

Wstał od stolika, lekko się wyprężył, schylił głową, podszedł do niej i podał jej swoje prawe ramię

De rien. Voilà, Mademoiselle

Trzymając ją pod ramię sprężystym krokiem poszedł do barmana tego ‘baru na bulwarach’ i grzecznie ale rozkazująco powiedział :

Młody panie Ober – koniecznie raz jeszcze Grande Valse Brilliant, s’il vous plaît

I położył na ladzie banknot wyjęty z portfela. Barman spojrzał na nich, potem rzucił okiem na wartość banknotu, uśmiechnął się, podszedł do maszyny puszczającej muzykę i nacisnął jakiś klawisz.

Z głośnika na daszku tego baru popłynęły znajome dźwięki. Tadeusz skłonił się dziewczynie raz jeszcze, uniósł lekko prawe ramie, ona uśmiechnięta i szczęśliwa podała mu swoje, zeszli nieco niżej za stoliki i zaczęli tańczyć. Po którymś takcie ona nie przestając tańczyć zamknęła oczy i zaczęła śpiewać wespół z Ewą Demarczyk. Śpiewała faktycznie ładnie, choć zupełnie innym głosem, ale ten dziwny duet wydawał się w tym miejscu bardzo udany. A tańczyli pięknie, lekko. Tadeusz był wybornym wodzirejem i przestał zwracać uwagę na otoczenie. Patrzył na partnerkę, ale jakby nieco poza nią, w dal. Gdzie?  Może zaczął znowu tańczyć z Ewą?  

Ona? Ona była cała w skowronkach naturalnie. I w obłokach. Tańczyła z poetą Ewy Demarczyk i śpiewała z wielką Ewą w duecie. Przechodzący obok spacerowicze zatrzymywali się w grupkach i oglądali ich z satysfakcją. Gdy skończyli wszyscy wybuchli brawami, siedzący przy stolikach wstali i klaskali stojąc.

Tadeusz skłonił się jej lekko, podał swe ramie i odprowadził ją do jej stolika. Skinął głową w kierunku tego jej Tadeusza, odsunął jej krzesełko by siadła. Młody mężczyzna zaklasnął lekko i rzekł:

Ewcia, byliście wspaniali, nie mogłem się napatrzeć i nasłuchać!

Tadeusz wpadł w osłupienie. Ewcia? Naprawdę? Ona spostrzegła jego konsternację, zrozumiała to i odrzekła cicho

 Tak, mam na imię Ewa, ale nie chciałem tego zdradzać, bojąc się, że weźmie to pan za głupi żart i odmówi zdecydowanie, przepraszam.

No cóż, nie spodziewałem się faktycznie, że po tylu latach będę znowu tańczył z Ewą śpiewającą na głos Grande Valse. I cenię, że pani tego, pani Ewo, nie zdradziła, bo tak bym pewnie właśnie zareagował. Dziękuję. Jeszcze jeden wielki sentyment do tego miejsca zabieram ze sobą w moją podróż powrotną  – jak w bajce, ha ha ha – za góry i oceany. Może ostatnią.

– A mnie zostawia pan moje własne wspomnienie na długie lata. Dziękuję, to było piękne. Jak panu na imię?

Tadeusz zaczął się śmiać serdecznie i machnął ręką.

Nie powiem, niech pani nie nalega. To by było już kompletnie nierealne i nikt by w to nie uwierzył. Niech będzie po prostu ‘starszy pan’.

Skłonił się z lekka młodej, sympatycznej parze i poszedł bulwarami dalej. Miał tylko jakiś taki bardziej sprężysty, młodzieńczy krok?

Leave a comment