Bogumił Pacak-Gamalski
Mama moja odchodziła od nas bardzo długo. Nie dzień po dniu, miesiąc po miesiącu ale rok po roku. Straszna choroba tracenia pamięci, która w okresie późnym zabiera też pamięć poruszania się, swobodnego mówienia jest i dla chorego i dla bliskich okrutnym doświadczeniem. W 2017 Mama była już w tym późniejszym stadium choroby ale jeszcze były dni lepsze. Nie mogła już chodzić samodzielnie, spacery dłuższe, nawet w wózku inwalidzkim, uciekły nam w przeszłość. A chodziliśmy na te spacery po łąkach i parkach codziennie bodaj. I gdy Mama zbliżała się do końca tej największej wędrówki jaką jest nasze życie – wybrałem się z Nią na jeden jeszcze spacer: wyimaginowany ale jakże naturalny jednocześnie. Spacer poetycki. Bardzo mi pomógł.
Mamie
Więc idziemy trzymając się za ręce.
Most jest strasznie długi,
pełen zakrętów, jak rozłożony
między jaskiniami płaski ogon smoka.
Po obu stronach płoną złotem i brązami
jesienne gałęzie ubrane w barwne
rękawy brokatowej bluzki z czereśni.
Gdzieniegdzie lśnią karminem
ciężkie korale jesionów i dębów,
gdzie indziej – złote girlandy brzóz.
Mama mówi: ach, jak tu pięknie.
Nie idź za szybko, zwolnij i patrz.
Odpowiadam: mamo, most bardzo długi,
jest jeszcze daleko, noc zapadnie,
będzie zimno, możemy się zgubić.
A ona odpowiada: nie bój się,
nie zgubimy się. Popatrz, tam na skałce
kamień płaski cały obrośnięty mchem,
jak poduszka, obok kępki borówek czerwonych
i fioletowy wrzos pachnie tak uroczo.
Położymy się, odpoczniemy, niebo
będzie gwiazd pełne. Kołysankę ci zanucę.
I rankiem dalej pójdziemy.
(10.2017)
I kilka z tygodni/dni ostatnich.
Papierowy Kosmos
Szeregami idą żółte drzewa
nad nimi chmury zielonego nieba
z niej tasiemkami spływa rzeka
nad nią papierowa tęcza z mleka
W tym świecie z papier-mâché
w kapeluszach z wycinanek
chodzą ludzie ulicami miast
i wiosek konstelacji Origami
Tam ptaszki czarne i białe
bardzo wielkie i całkiem małe
wesoło podskakują jak gumki
śpiewając arie Verdiego i dumki
Miły bardzo jest ten świat Origami
chętnie bym zamieszkał tam
gdybym do bram jego klucz miał
igły klej i nożyczki spakowane już
Uśmiech tylko wyszminkować
oczy trochę podmalować
i rumieńce zazielenić jak trawa
jakaż będzie radość i zabawa
(jesień, 2024)
Pytanie
Ognisko z wolna dogasa. Strzelają jeszcze
bierwiona językami pomarańczowego ognia,
żar bije ze złotych brył utleniających się
fragmentów kosmicznych meteorów.
Jestem, ciągle jeszcze jestem.
Nie prosiłem o to – ale stało się.
Może tak być miało, więc jestem.
O czym mam świadczyć,
czy mam jakąś misję,
której celu mi nie ujawniono?
Nie wiem, ale wiem, że jestem
choć wolałbym już nie być.
Ciemne korony potężnych świerków
odbijają się w srebrno-zielonkawej
wodzie jeziora Dee, gdzieś w górach
nad doliną Okanagan w Kanadzie.
Jest zimno mimo słońca.
Żółtymi piórami wioseł
chłostam zielonkawo-szarą wodę.
Więc jestem.
Ogień w ognisku,
kajak w wodzie,
słońce w górze,
– więc jestem.
(11.10.2024)
Każdy wiersz ma swoje ograniczenia formy, nawet wiersz wolny, któremu te ramki autor sam majstruje. Gdy nijak przyciąć do foremki go nie można – w sukurs przychodzi proza poetycka.
Przybysze
Jest październik – wieczór nadchodzi szybko. Z ciemności nadlatują skrzydlaci wysłannicy Nie wiem czy ukazują się z płonącego w ognisku lasu, czy z zimnego jeziora, czy też nadlatują z niebios uczepieni dyszla rydwanu Heliosa.
Lepią opierzonymi szponami figurynkę z gliny i skrzeczą ochrypłym głosem: idź do Aleksandrii po zmierzchu i wynieś z Biblioteki księgi dziejów Aleksandra z Macedonii. O północy dokładnie pójdź pod latarnię Aleksandryjską i recytuj na głos jego losy.
Gdy zrozumiesz jego ból po stracie oblubieńca – znajdziesz klucz do własnego. Powiedziane jest: nikt nie ma prawa bólu nosić w srebrnej klatce zawieszonej jak szkaplerz na szyi. Bóle, jak radość muszą być wolne, jak zefiry
Zazdrość o własność bólu doprowadziła Zefira do śmierci ukochanego Hiacynta. Wszystko należy do wszystkich.
Tak mówili skrzydlaci przybysze. Czymże z tego co zrozumiał? Jak tłumaczyć przepowiednie delfickie i nauki Pytii ze świątyni Apollina? Czyż odurzona toksycznymi oparami kapłanka mogła wiedzieć o wszystkim i o wszystkich?
Pewnie nie. Ale muszę uznać szlachetność bólu Aleksandra, muszę uchylić czoła wobec rozpaczy Orfeusza.
Ceną wielkiej miłości, głębokiej, czułej, najszczerszej jest zawsze Strata. Okrutna, bezwzględna. Czy jest to cena zbyt wysoka? Dla lękliwych – tak. Dla głodnych i spragnionych – nie. Nędzarza czyni bogatym nawet w tej stracie. A bogactwem faktycznie należy się dzielić, gdyż skąpstwo jest cechą prawdziwie obrzydliwą. Gdy piszę o stracie potwierdzam wszak, że miałem bogactwo nieopisywalne. Więc straty się wstydzić nie należy, bólu ukrywać. Mój Hiacynt przez to będzie żył we mnie, doda nadziei innym. O, Aleksandrze – jakżeś mądrze zrobił budując bibliotekę i wierzę światła rozpraszającego ciemność wątpliwości! Jakżeś czuły był wobec potomnych Orfeuszu zostawiając świadectwo bólu. Strata uwięziona w celi ciszy jest śmiercią pamiętania, śmiercią iskry nadziei dla innych, że miłość jest, że szukać warto i cena za nią nie jest nigdy zbyt wysoka.
14.10.24